– Nic jej nie jest! Po prostu była zmęczona! – moja siostra starała się mówić spokojnie, ale widziałam, że jest zdenerwowana.
Od momentu, kiedy weszłam do jej, czy bardziej – naszego, domu, coraz szybciej mówiła i gestykulowała. Ja wiedziałam, że niczego nie osiągniemy krzykami i nerwami, więc starałam się podawać rzeczowe argumenty i trzymać emocje na wodzy. Nasza rozmowa dotyczyła stanu zdrowia mamy.
– Zapewniam cię, że ma się świetnie i przez cały czas ktoś z nas ma na nią oko – podkreśliła.
– A po co ma na nią oko, skoro nic jej nie jest? – nie zapytałam z przekory, tylko starałam się dowieść, że jej argumentacja jest nielogiczna.
Teresa wzniosła wzrok do nieba, jakbym była uciążliwym bachorem, z którym musi się użerać.
– Zrozum, wszystko mam pod kontrolą – powtórzyła. – Nie ma najmniejszej potrzeby denerwowania mamy tymi twoimi pomysłami!
Dom był duży, wszyscy mieszkali tu za friko
„Moje pomysły” dotyczyły kilku spraw. Przede wszystkim uważałam, że mama wcale nie jest szczęśliwa, mieszkając na piętrze domu, który teoretycznie należał do niej. Miała problemy z poruszaniem się, zejście po schodach zajmowało jej kwadrans, o samodzielnym wejściu na górę w zasadzie nie było mowy.
Tesia sto razy powtórzyła, że mamie zawsze ktoś pomaga wejść na górę, ale ja wiedziałam, że prawda wyglądała nieco inaczej. Mama po prostu nie wychodziła ze swojego pokoju nieraz przez dwa tygodnie, tyle co do łazienki w korytarzu. Ale o przeniesieniu jej na parter nie było mowy, bo cały dół zajmowała moja siostrzenica z mężem i trójką dzieci. Miały cztery lata, czternaście miesięcy, a najmłodsze urodziło się miesiąc wcześniej i wszystko było zawalone wózkami, przewijakami, wanienkami i Bóg wie czym jeszcze.
Marta nie zgadzała się mieszkać na górze dla bezpieczeństwa dzieci, no i też dlatego, że na parterze miała do dyspozycji rodziny trzy pokoje, a na piętrze były tylko dwa. W jednym mieszkała Tesia, a w drugim nasza osiemdziesięciosiedmioletnia mama. Był jeszcze strych, wchodziło się na niego po drabinie i przez właz. Tam urządził się Jarek, dwudziestopięcioletni syn Teresy.
Nie trzeba geniusza, by dostrzec, dlaczego Tesia tak zajadle broniła teorii, że mama jest w świetnej formie. Po prostu mieszkała w jej domu całą swoją obecnie siedmioosobową rodziną. Ani jej syn, ani córka nie pracowali, pieniądze przynosił jedynie zięć. Do tego mieli na te osiem osób jeszcze dwie emerytury – Tesi i mamy.
Siostra jednak nie chciała być ze mną szczera i nigdy nie powiedziała wprost, dlaczego tak się upierała, że mamie nic nie jest i że jest „szczęśliwa z rodziną”. Kiedy tylko wspominałam, że naszej mamie należy się profesjonalna opieka i duży pokój z widokiem na ogród, Tesi na policzki i szyję wypełzały czerwone plamy.
Moja logika była prosta: mama miała dom, który można było od ręki sprzedać za półtora miliona złotych albo i więcej, do tego własną emeryturę. Ja znalazłam dla niej luksusowy prywatny ośrodek, do którego miałam dziesięć minut drogi i w którym pracowała moja przyjaciółka. Wiedziałam, że argumenty Tesi o bezdusznym personelu, przygnębionych i zaniedbanych staruszkach czy wręcz znęcaniu się nad nimi w tym przypadku to były bzdury. Ilona, pracująca tam jako opiekunka, opowiedziała mi dokładnie, jak sprawa wygląda.
– Każdy pensjonariusz ma własny pokój z widokiem na park – mówiła. – Standard jak w hotelu pięciogwiazdkowym, żadnych barier dla wózków, codziennie zajęcia, na miejscu zawsze pielęgniarka, lekarz pod telefonem. To najdroższy taki ośrodek w Polsce, i to widać. Gdyby mnie było na to na starość stać, chciałabym tam mieszkać.
Byłam w „Domu Pod Różą” wiele razy, upewniłam się, że mama miałaby tam wygodnie, do tego były tam przecież osoby w jej wieku, miałaby z kim porozmawiać, czym się zająć. Nie sądziłam, żeby spędzanie całych dni w małym pokoiku z widokiem na ślepą ścianę domu sąsiadów było dla niej atrakcyjniejszym rozwiązaniem. Ale dyskusji z siostrą nie było.
Bez sprzedaży rodzinnej willi nie było nas stać na ośrodek, a Tesia i jej rodzina nie zamierzali się wyprowadzać „z własnego domu”, jak raz powiedziała w nerwach.
– To na razie dom mamy – zauważyłam kwaśno. – A po jej śmierci dziedziczymy obie. Nie zamierzam zrzec się spadku, więc byłoby dobrze, gdybyś pogoniła syna do pracy, a zięcia i córkę namówiła na coś własnego. Skoro są na tyle dorośli, żeby mieć trójkę dzieci, to powinni mieć jakiś plan, gdzie z nimi mieszkać po śmierci babci, prawda?
Swoje prawnuki widziała chyba rzadziej niż ja
Tak, wiem, byłam dla niej ostra, ale prawda była taka, że cała jej rodzina żerowała na mamie, a mnie przykro było na to patrzeć. Może, gdyby jeszcze okazywali jej wdzięczność i uczucie, tobym uważała, że to w porządku. Ale kiedy pytałam mamę, czy Jarek, Marta albo jej mąż dotrzymują jej towarzystwa, mama tylko smutno kręciła głową.
– Wiesz, Martusia ma tyle roboty z dziećmi… – starała się usprawiedliwić wnuczkę – a jej Marcin to ciągle w pracy. No, a Jaruś… Nie wiem, co on robi w sumie… Ty wiesz?
Tak, wiedziałam. Mój siostrzeniec nie robił w życiu nic poza oglądaniem filmików w internecie, graniem w gry i włóczeniem się z kolegami. Matury nie zdał, edukacji nie kontynuował, pracy nie miał. Dlaczego nie miał też czasu posiedzieć z babką, pomóc jej wyjść na spacer czy zjeść z nią obiadu w jej pokoju? Tego nie udało mi się ustalić.
Mamą zajmowała się więc tylko Tesia. Ja przyjeżdżałam co dwa tygodnie, bo mieszkam trzysta kilometrów dalej. Starałam się jakoś mamę rozerwać. Jeszcze w maju zabrałam ją do siebie na cały weekend. Mam małe mieszkanie, ale mama była zadowolona, że spędziła czas ze mną. Dużo rozmawiałyśmy, puściłam jej z internetu piosenki z jej młodości, napiła się koniaczku i zażądała wycieczki do sanktuarium w moim województwie. Nie widziałam powodu, żeby jej odmówić. Mama miała problemy z chodzeniem, puchły jej nogi i słabł wzrok, ale intelektualnie była jeszcze wtedy zupełnie sprawna.
– Wiesz co, mamuś? Zajedziemy gdzieś – zaproponowałam jej, kiedy wracałyśmy z sanktuarium. – Moja przyjaciółka pracuje w takim luksusowym ośrodku opieki dla seniorów. Chcesz zobaczyć, jak tam jest?
Chciała. Poznała Ilonę i kilka innych pań z personelu, pozwoliła się powozić po starym parku na wygodnym wózku inwalidzkim. Dzięki uprzejmości kierowniczki ośrodka, zjadłyśmy obiad przygotowany przez ich kucharza, a potem mama posiedziała na tarasie, głaskając jednego z ośrodkowych kotów, który wskoczył jej na kolana. Poza trzema kotami, pensjonariusze mieli też uroczego rudego psa i zagrodę z królikami, którą szczególnie uwielbiały jednak odwiedzające ich wnuki i prawnuki.
– Podobało ci się? – zapytałam w drodze do domu.
Mama przez moment milczała, a potem się odezwała:
– Beatko, nie możesz powiedzieć Tesi, że tu byłyśmy. Zadręczyłaby mnie na śmierć, a już i tak ciągle jej się narażam…
Nie skomentowałam tego, ale martwiło mnie, że mama obawiała się reakcji Teresy. Miałam coraz silniejsze wrażenie, że siostra jest dla mamy mało przyjemna. Ale nie było możliwości, żeby mama tak po prostu wyrzuciła córkę, dwoje wnuków i troje prawnuków z domu.
– Nie martw się o mnie – powtarzała tylko. – Ja sobie lubię posłuchać radia, pooglądać zdjęcia. Może, jak maluchy podrosną, to Marta będzie z nimi przychodzić na górę.
Póki co jednak, swoje prawnuki mama widywała chyba rzadziej niż ja. W tym całym zachwalanym przez Teresę „życiu z rodziną” mama była ogromnie samotna, chociaż starała się tego po sobie nie pokazywać.
Mama zaczęła mieć objawy demencji...
Ale nie tylko to mnie martwiło. Nasza ostatnia sprzeczka z siostrą dotyczyła pogarszającego się stanu umysłowego mamy. Siostrzenica wygadała się, że mama próbowała w nocy zejść ze schodów, a potem „iść nad rzekę”.
– Jaką rzekę?! – przeraziłam się. – I jak to: w nocy?
– Normalnie, ciociu – westchnęła Marta, przystawiając dziecko do piersi. – Narobiła hałasu, Marcin wyszedł z pokoju i zobaczył ją w połowie schodów. Powtarzała, że idzie nad rzekę i mamy dać jej kalosze. Była trzecia trzydzieści! A drugi raz czwarta.
Teresa oczywiście usiłowała zbagatelizować oba zajścia, ale ja byłam nieustępliwa.
– No dobrze, niech ci będzie. Marcin zainstaluje barierkę zabezpieczającą na górze schodów – prychnęła w końcu. – Możemy ją zamykać na zamek, mama nie wyjdzie. Jarek sobie będzie przechodził górą, a ja będę otwierać ją kodem. Wystarczy?
Niby rozwiązanie dla bezpieczeństwa, ale mnie jakoś zmroziło. Mama stała się de facto więźniem na piętrze…
To jednak nie rozwiązało problemu do końca. Mama regularnie budziła się koło wpół do czwartej w nocy i zaczynała się gdzieś wybierać. Teresa usiłowała to ukrywać, ale wygadał się Jarek. Przeszkadzały mu hałasy robione przez babcię i jej nawoływania w środku nocy, bo to budziło dzieci, a dzieci – wiadomo – budziły potem cały dom.
– Nie martw się, znalazłam sposób – oznajmiła Teresa, kiedy ją o to wypytywałam. – Zabieram ją w ciągu dnia na spacer, żeby się zmęczyła i dotleniła. Potem dobrze śpi.
Zdziwiłam się, że mama coś „ugrała” tymi nocnymi akcjami, ale to była dobra wiadomość. Zła była taka, że mama raz się na takim spacerze Tesi zgubiła.
– Zostawiłam ją na ławce i poszłam kupić wodę – tłumaczyła się siostra. – A ona wstała i chciała wrócić sama do domu. Ale nic się nie stało, znalazłam ją pięćdziesiąt metrów dalej.
Cóż, stało się to, że mama była przestraszona, zdezorientowana i wcale nie chciała iść nigdzie z Tesią. Siostra z wielkim oporem przyznała, że rodzicielka wzięła ją za kogoś obcego i bała się, że to porwanie.
– Rany boskie, Teśka! Przecież to jest objaw demencji! Mama nie może być sama nawet przez pięć minut!
– No i nie będzie! – warknęła. – To nie demencja, tylko zmęczenie. I cały czas mamy ją pod kontrolą.
Byłam coraz bardziej zaniepokojona, bo mama zaczęła być niebezpieczna dla siebie i innych. Docierały do mnie wieści, że raz zaczęła wyrzucać przedmioty przez okno, bo uznała, że będzie pożar, kilka dni później wychyliła się z tego okna i zaczęła głośno przeklinać, aż krzyki zwabiły sąsiadkę.
– Może to choroba Alzheimera? – zastanawiałam się głośno. – Zabieram ją do lekarza!
– Nic jej nie jest! – Teresa powtarzała to coraz bardziej zdesperowanym tonem. – Co ci lekarz powie?
Wszystkich wyprowadziła w pole
Do wizyty jednak nie doszło, bo mama zalała dół, nie zakręciwszy wody w łazience, i trzeba było sprzątać przez cały weekend. Pracowaliśmy wszyscy, nawet zięć Tesi, bo parkiet stanął, ściany były wilgotne, a kanapa zalana.
– Naprawdę mam tego dosyć – syknął gniewnie Marcin jakby do siebie, ale to usłyszałam. – Wolę mieszkać z rodziną w bloku, ale na swoim niż tutaj!
Tylko Jarek się ulotnił, jak zresztą zawsze miał w zwyczaju. Nawet tyle w domu nie potrafił pomóc.
Dwa tygodnie później miarka się przebrała. Teresa zadzwoniła do mnie roztrzęsiona.
– To jest alzheimer! Albo demencja! Albo ona zwyczajnie chce mnie wykończyć! – płakała siostra.
Tym razem mama zrobiła sobie spacer do jej pokoju.
– Zsikała mi się w łóżko! Rozumiesz? – siostra była kompletnie wyprowadzona z równowagi. – Powiedziała, że boi się wchodzić do łazienki, bo wtedy na nią nakrzyczałam za to zalanie. Co będzie, jak mi zrobi kupę do łóżka? Beata, ja już nie mogę!
Nie mógł też Marcin. W nocy nie dawało się spać, bo mama włączała na cały regulator radio, krzyczała przez okno albo rzucała przedmiotami przez balustradę. Dzieci płakały, Marta dostawała szału, on zawalał pracę. Nie zdziwiłam się, kiedy Tesia powiedziała, że córka z rodziną pakują manatki i wynajmują sobie mieszkanie.
Kiedy dół opustoszał, chciałam przenieść tam mamę, ale Teresa wpadła w histerię, że tam jej „nie upilnuje”. Mama była aktywna nocami, coraz częściej nie rozpoznawała ani córki, ani wnuka, wpadała w złość, że obcy kręcą jej się po domu.
– Dobrze. Sprzedajmy dom. Jarek ma dziewczynę, chcą razem zamieszkać. Ja sobie poradzę, tylko już nie każ mi dłużej mieszkać z tą wariatką! – podjęła decyzję siostra.
I tak willa została sprzedana, pieniądze zabezpieczyły dożywotni pobyt mamy w pięknym ośrodku, a Tesia, ku rozpaczy zięcia, wprowadziła się do mieszkanka na tym samym osiedlu co córka. Po zakwaterowaniu mamy i upewnieniu się, że będzie pod czujną opieką, usiadłam i sapnęłam z ulgą. Mama już drzemała na łóżku w nowym pokoju z panoramicznym oknem. Ośrodkowy rudy kot leżał przy niej, mrucząc głośno.
– Nieźle to rozegrałam, co nie? – zapytała nagle, a ja drgnęłam zdziwiona. – Co tak patrzysz? Nie mam żadnego alzheimera ani demencji. Naprawdę się nabrałaś?
Mama szczerze się roześmiała. A potem przyznała się, że całe jej „szaleństwo” było mistyfikacją. Stawała na głowie, żeby wymyślić, jak przekonująco udawać kompletnie szaloną staruszkę, bo chciała uciec z więzienia, jakim było jej życie. Ośrodek jej się spodobał i wymyśliła, że tylko tak uda jej się do niego przenieść.
Po prostu musiała przekonać starszą córkę, że zupełnie postradała rozum i opieka nad nią będzie coraz bardziej uciążliwa.
– Szkoda mi było zalewać dół, bo to obniżyło cenę domu, ale cóż, i tak się udało, prawda? – stwierdziła zupełnie przytomnym tonem i spojrzała na mnie z rozbawieniem. – Jeszcze tylko nie wiem, czy mam dalej udawać wariatkę, kiedy przyjedzie Tesia, Marta i reszta, czy może powiedzieć im, że dali mi niezłe leki. Jak sądzisz?
Nie miałam wiele do sądzenia, bo ani Tesia, ani nikt z jej rodziny nie pojawił się u mamy w ciągu kolejnego roku. Za to ja jestem u niej co tydzień, mój syn i wnuki też. Mama – jak sama mówi – czuje się jak królowa życia. Ma piękny pokój z wszystkimi wygodami, towarzystwo, wszędzie ją wożą na wózku, personel jest dla niej przemiły. A mama jest w doskonałej formie umysłowej. Czasami myślę, że lepszej niż Teresa i spółka, bo w końcu wszystkich ich wyprowadziła w pole!
Czytaj także:
„Z dnia na dzień straciłam męża, potem pracę i pieniądze. Nie poddałam się i udowodniłam, że starość może być szczęśliwa”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Na emeryturze tańczyłem jak zagra mi żonka. Wprowadziła wojskowy dryl, ale szybko wpadłem na plan, jak uniknąć roboty”