Kilkadziesiąt lat mieszkać pod jednym dachem i nie znać człowieka? A jednak. Niezwykłą prawdę o mężu mojej siostry poznaliśmy dopiero po jego śmierci.
Uważałam go za dziwaka
Nigdy nie przepadałam za moim szwagrem Andrzejem. Zawsze był taki wycofany, małomówny, zamknięty w sobie. Moja siostra lubiła błyszczeć, chodzić na studenckie balangi, tańczyć do białego rana. Andrzej całą imprezę spędzał sam w ciemnym kącie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego związała się z takim mrukiem. Może zadziałała tu owa magia przyciągających się przeciwieństw?
Co by ich ze sobą nie związało, po ślubie Andrzej niewiele się zmienił. Na imieniny czy święta zapraszałam zawsze oboje, lecz Dorota zwykle pojawiała się sama. Zastanawiałam się, czy przypadkiem Andrzej nie wyczuł mojej niechęci i dlatego mnie unika. Ale raczej nie. Musiałby się wykazać minimalną empatią, o którą posądzałam go jeszcze mniej niż o poczucie humoru.
Gdy ja ich odwiedzałam, siedział z nami w pokoju, nie chował się łazience, tyle że równie dobrze mogłoby go nie być, bo nie udzielał się w rozmowie, tylko gapił w telewizor. Opcje były dwie: albo ostentacyjnie mnie lekceważył, albo nie przepadał za towarzystwem.
Traktowała go jak króla
Najbardziej nie podobał mi się jednak jego stosunek do Doroty. Andrzej nie był agresywny ani napastliwy. Nigdy nie pił, nawet nie palił. Problemem było to, że zachowywał się jak udzielny książę. Moja siostra skakała koło niego, a on w niczym jej nie pomagał. Pracowali oboje, lecz to ona po powrocie do domu sprzątała, gotowała, zajmowała się dziećmi. Szwagier rozwalał się na kanapie i odpoczywał. A w weekendy wyjeżdżał w jakieś niekończące się delegacje.
Początkowo siostra miała pretensje, że nie spędza z nią więcej czasu, ale z biegiem lat polubiła jego wyjazdy. Przynajmniej przez dwa dni miała wolne od obsługiwania swojego pana i władcy. Nie mieli wspólnych zainteresowań, synowie podrośli i nie potrzebowali już rodziców tak jak kiedyś. Dorota i Andrzej żyli bardziej jak współlokatorzy niż małżonkowie.
Kiedy dzieci zaczęły studia i przeprowadziły się do miasta, siostra uznała, że dosyć tego dobrego i wystąpiła o separację. Jako osoba wierząca rozwodu nie chciała brać, ale nie zamierzała też dalej podtrzymywać małżeńskiej fikcji. Wyściskałam ją za tę decyzję, którą ponoć Andrzej przyjął obojętnie. W każdym razie bez robienia trudności przystał na rozwód. Dorota zachodziła w głowę, jak on sobie poradzi bez jej pomocy, ale powiedział, żeby się tym nie martwiła.
Jedynym problemem było zatem mieszkanie. Nie zarabiali tyle, żeby Andrzej mógł sobie kupić choćby kawalerkę na kredyt. Ustalili, że zostanie w domu, ich wspólnym i obciążonym hipoteką. Dzieci mieszkały w mieście, więc on zajął górę, a Dorota dół. Andrzej zrobił sobie nawet oddzielne wejście i mieli dwie niezależne powierzchnie mieszkaniowe. Mijali się czasem na podwórku, ale zdarzało im się też nie widzieć przez cały tydzień.
Dorota niekiedy zostawiała Andrzejowi obiad, ale ponieważ częściej go nie było, niż był, robiła to sporadycznie. O dziwo, naprawdę dobrze sobie bez niej radził – szkoda, że wcześniej nie okazał się taki samodzielny – i wyglądało na to, że układ się sprawdza. Byłam mile zaskoczona, że Dorota odnalazła się w nowej rzeczywistości, choć lata obsługiwania trzech mężczyzn mogły pozostawić przyzwyczajenia, których trudno się pozbyć.
Coś było nie tak
Tego zimowego poranka Dorota szykowała się do pracy. Patrzyła przez kuchenne okno na podwórko, czekając, aż zagotuje się woda. Napadało dużo śniegu. Każdy ma jakiegoś bzika – Andrzej nie lubił grzęznąć w zaspach, więc normalnie zerwałby się skoro świt, by łopatą oczyścić podjazd. Tymczasem biała warstwa puchu mieniła się w promieniach słońca, dziewicza, bez śladu butów, nie mówiąc o łopacie.
Poczuła niepokój. Coś było nie tak. Choćby się waliło i paliło, Andrzej odgarnąłby śnieg, gdyby tylko był w stanie. Przystanęła przy schodach, uniosła głowę i nasłuchiwała. Może mył zęby albo brał prysznic? Cisza. Na pewno był w domu, bo widziała go wieczorem. Ruszyła do garażu. Samochód Andrzeja stał na swoim miejscu. Dziwne. Wróciła do holu i stanowczym krokiem, tupiąc niemalże, żeby ją usłyszał, weszła po schodach. Zero reakcji.
– Andrzej? – zawołała nieśmiało. – Andrzej? Wszystko w porządku?
Nie odpowiedział.
Drzwi do jego pokoju były zamknięte. Zapukała. Żadnego odzewu. Przystawiła ucho – może śpi i chrapie, dlatego nie słyszy? – ale za drzwiami też panowała cisza. Nacisnęła klamkę, uchyliła drzwi, wsunęła głowę przez szparę.
– Andrzej?
Leżał na łóżku, w pościeli, z rękami na kołdrze i zamkniętymi oczami, jakby faktycznie spał. Dorocie wydało się jednak dziwne, że nie zareagował na jej wejście. Przecież prawie w ogóle do niego nie zaglądała, no i narobiła sporego hałasu. Ogarnął jak nagły lęk.
– Andrzej?!
Podeszła i lekko nim potrząsnęła. Nic. Potrząsnęła mocniej. Nawet nie uchylił powieki, za to prawa ręka opadła bezwładnie za krawędź łóżka. Dorota spojrzała na kołdrę. Nie unosiła się w rytm oddechu. I wtedy do niej dotarło: Andrzej nie żył.
Zadzwoniła na pogotowie, ale oczywiście było już za późno na jakąkolwiek reanimację. Zrobili sekcję. Powiedzieli, że zmarł we śnie na zator płucny. Pewnie nawet nie wiedział, że miał jakiś problem z płucami. Zabrali go do kostnicy. Pozostawała sprawa pochówku.
Musiała wszystkim się zająć
Dorota powiadomiła synów i członków rodziny Andrzeja, do których miała numer telefonu. Synowie przyjęli wiadomość ze spokojem. Dawno stracili kontakt z ojcem i jego śmierć nie była dla nich tragedią, ani nie wiązała się z jakąś wielką traumą. Krewni obiecali powiadomić dalszą rodzinę, ale nie kwapili się do organizacji pogrzebu. Matka nie miała nerwów ani siły, a brat był za granicą. Dorota musiała sama się tym zająć.
Uświadomiła sobie, jak bardzo Andrzej był wszystkim obojętny. Właściwie się nie dziwiła. Zawsze chodził własnymi drogami. Nie dbał o utrzymywanie relacji z innymi. Dlatego się w nim zakochała – bo był taki tajemniczy. Jednak szybko okazało się, że za maską niedostępności nie kryje się nic ciekawego. A teraz zmarł, zaś żona, która stała się współlokatorką, musiała zamknąć ostatni rozdział jego życia.
Pogrzeb był skromny, Dorota zdecydowała się na kremację. Miałyśmy problem z przedstawieniem księdzu osoby Andrzeja. Wątki biograficzne jakoś poskładałyśmy, ale cechy charakteru? Co można powiedzieć o człowieku, który tak bardzo unikał ludzi? Opowieść o nim musiała być z konieczności krótka i bardzo ogólnikowa.
Po dotarciu na cmentarz czekaliśmy z Dorotą i jej synami na rozpoczęcie ceremonii. Przyszło dosłownie kilkanaście osób. Według Doroty nie pojawili się nawet kuzyni z sąsiedniego miasteczka. Dopiero tuż przed rozpoczęciem pogrzebu dołączyła jakaś kobieta, mniej więcej w naszym wieku. Przyprowadziła dwójkę nastolatków, dziewczynkę i chłopca. Stanęli przy samym grobie.
Spojrzałam na Dorotę pytającym wzrokiem. Odpowiedziała mi wzruszeniem ramion. Obie nie miałyśmy pojęcia, kim są ci ludzie. Jednak nie to było najbardziej zaskakujące, ale zachowanie kobiety. Kiedy ksiądz rozpoczął przemowę, zaniosła się płaczem. Podobnie dzieci. Tuliła je do siebie i szeptała coś pod nosem, łkając. Zrobiłam dwa dyskretne kroki w jej stronę i usłyszałam:
– Kochany Andrzejek, kochany Andrzejek… Co my bez ciebie zrobimy…
Co takiego?! Rozpaczali tak, jakby im umarła najdroższa osoba. Ich ciałami wstrząsały spazmy. Wyjątkowo kontrastowali z resztą żałobników, którzy przybyli na uroczystość z obowiązku.
To był dla nas szok
Pogrzeb się skończył i zaczęliśmy się rozchodzić. Dorota podeszła do matki Andrzeja. Porozmawiały chwilę. Powiedziała mi potem na stronie, że próbowała się czegoś dowiedzieć o obcej kobiecie. Jednak matka Andrzeja też po raz pierwszy widziała ją na oczy. Odchodząc, zerknęłyśmy na tę dziwną trójkę. Wciąż stali przy grobie i żegnali się ze zmarłym, pogrążeni w smutku i łzach.
Doszłyśmy do bramy. Z boku, w oddali, stał brat Andrzeja; zdążył przylecieć ze Stanów na pogrzeb. Przywołał nas gestem. To, co miał nam do powiedzenia, nie mieściło się w głowie. Uwierzyłabym we wszystko, tylko nie w taką historię.
– To jakieś szaleństwo! – powiedziała Dorota nieco zbyt głośno, ale na szczęście większość żałobników już odjechała. Jej synowie czekali w aucie.
– A jednak – odparł szwagier. – Andrzej od piętnastu lat miał drugą rodzinę.
Dorota patrzyła to na mnie, to na szwagra, zszokowana.
– Byli ze sobą od dawna, na długo przed waszą separacją. Czternaście lat temu urodziła się Ania, a dwanaście Witek.
Dorota złapała się za głowę.
– Ale oni zachowywali się tak, jakby Andrzej był wspaniałym człowiekiem, ojcem, partnerem…
– Bo taki był. Potrzebował tylko drugiej szansy.
Poczułam się, jakby mnie spoliczkował. O uczuciach Doroty wolałam nawet nie myśleć. Musiała przechodzić piekło.
– Drugiej szansy? – wycedziła. – To czemu z nimi nie zamieszkał? Czemu ja musiałam się zająć jego pogrzebem? Daj nam spokój! – warknęła i ruszyła w stronę samochodu.
Brat Andrzeja podszedł do mnie.
– Gdyby chciała skontaktować się z Bożeną… – wręczył mi kartkę z numerem telefonu, którą szybko schowałam do kieszeni.
Zrównałam się z Dorotą.
– Ani słowa chłopcom – syknęła.
Jechałyśmy w milczeniu. Kartka w kieszeni parzyła mi palce. Postanowiłam dać Dorocie czas na przetrawienie tego wszystkiego. Stwierdziłam, że zaczekam, aż sama poruszy temat innego życia Andrzeja. Przekażę jej kartkę z numerem, gdy uznam, że jest gotowa zmierzyć się z problemem na spokojnie. Bo wiele rzeczy było tu niejasnych, by nie rzec: podejrzanych.
Czemu Andrzej wciąż mieszkał z Dorotą? Skoro kochał tamtą kobietę, czemu się z nią nie ożenił? Skoro był takim wspaniałym opiekunem dla drugiej rodziny, czemu ukrywał ją przed światem, przed Dorotą, nawet przed własną matką? Czemu żona z przymusu musiała zadbać o jego pochówek, a nie wybrana sercem kochanka? Od kogo ta cała Bożena dowiedziała się o śmierci Andrzeja? Od szwagra? A ten od kiedy wiedział o jego podwójnym życiu? Czemu tamta kobieta nie zainteresowała się wcześniej, co się stało z Andrzejem? Przecież od jego śmierci do pogrzebu upłynął prawie tydzień. Tyle pytań…
Czy jak nie wiadomo, o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze? Albo o dom? Albo o wygodnictwo? A może Andrzej próbował chronić Dorotę i chłopców? Może wiedział, że wiadomość o jego innym życiu załamałaby jego „oficjalną” rodzinę, postawiła pod znakiem zapytania sens ich całego wspólnego życia? Może szanując przekonania Doroty, nie chciał stawiać jej pod ścianą, żądając rozwodu? Tyle wątpliwości…
Dorota zrobi, co uzna za stosowne. Zadzwoni do tamtej kobiety, porozmawia z nią, spróbuje uzyskać odpowiedzi, by poznać inne oblicze Andrzeja, zgodzi się na spotkanie swoich synów z przyrodnim rodzeństwem albo… albo nie. Będę ją wspierać, nieważne, co postanowi.
Czytaj także:
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka
„Moja matka na łożu śmierci miała tylko jedno życzenie. Myślałem, że bredzi, ale po roku wydarzyło się coś szokującego”
„Mąż był pełen życia, a stał się szarą kukiełką w szpitalnym łóżku. Zamiast czułych słów, słyszę mechaniczne pikanie”