„Szwagier trzymał moją siostrę na smyczy. Ten nadęty bałwan odciął ją od dziadka, a potem pierwszy stał w kolejce po spadek”

Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, Marco
„Podeszły wiek z każdym rokiem robił swoje. Edward zaczął wymagać opieki i stało się jasne, że to ja i Ewa musimy się nim zająć. Niestety, moje złudzenia, że podzielimy się tym obowiązkiem, szybko się rozwiały”.
/ 09.01.2023 17:15
Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, Marco

Edward wcale nie był naszym prawdziwym dziadkiem. Zaprzysięgły kawaler i wielki miłośnik kobiet, nade wszystko cenił sobie wolność. Nigdy się nie ożenił i nie miał własnych dzieci, więc mógł poświęcać czas wnuczkom swojego brata. Ja i moja siostra Ewa uwielbiałyśmy dziadka Edka. 

Traktował nas, jakbyśmy były dorosłe, niczego nie zakazywał, na wszystko pozwalał. Spędzał z nami dużo czasu, bo zawsze go miał. Trudno powiedzieć z czego właściwie się utrzymywał, rodzinne legendy wspominały coś o handlu samochodami i grze w pokera na pieniądze. Nasza matka twierdziła, że swego czasu Edward był po prostu cinkciarzem, czyli handlował walutą, i podobno zrobił nawet na tym całkiem spore pieniądze.

Jednak od posiadania przedmiotów ważniejsze było dla Edwarda urozmaicone życie – romanse, wędrówki po górach, muzyka, poszukiwanie skarbów. Te dwie ostatnie pasje miały szczególny charakter. Edek był wielkim znawcą polskiego big-beatu, kiedyś wystąpił nawet z tego tematu w „Wielkiej grze” i wygrał. Znał się nie tylko na Czerwonych Gitarach, Niebiesko-Czarnych czy Trubadurach, ale dziesiątkach zapomnianych już dziś zespołów. Miał też ogromną kolekcję winylowych płyt z tą muzyką.

Drugą fascynacją Edwarda była archeologia. Miał jeden z pierwszych w Polsce wykrywaczy metali i przemierzał kraj w poszukiwaniu historycznych pozostałości ukrytych pod ziemią. Miałam 11 lat, a Ewa 12, kiedy dziadek z uroczystą miną wyjął z szafy coś, co przypominało zardzewiały nocnik, i oświadczył nam, że to jest skarb.

– Sam go wykopałem. To jest doskonale zachowany średniowieczny puchar. Być może pito z niego na dworze królewskim. Sprawdziłem, i jest bardzo cenny. Kiedyś będzie wasz…

Szczerze mówiąc, nie byłyśmy zachwycone

Słowo „skarb” kojarzyło nam się ze skrzynią pełną złota i brylantów, bo tak opisywano to w książkach. Nocnik w niczym prawdziwego skarbu nie przypominał. Ale nie chciałyśmy sprawić dziadkowi przykrości, więc grzecznie obejrzałyśmy tę historyczną skorupę, a potem Edward schował ją z powrotem do szafy.

Kiedy byłyśmy dziećmi i nastolatkami, obecność Edka w naszym życiu wiązała się z samymi korzyściami – zabierał nas do kina, na kajaki i inne wycieczki, postawił nam pierwsze piwo, a kiedy dorastałyśmy, udzielił kilku bezcennych informacji na temat mężczyzn. Odradzał nam małżeństwo, ale jako dorosłe kobiety jednak zapomniałyśmy o tych radach.

Obie z siostrą założyłyśmy rodziny, zajęłyśmy się pracą, dziećmi, własnymi sprawami. Minęło dwadzieścia parę lat, w trakcie których widywałyśmy dziadka Edwarda bardzo rzadko. W tym czasie zmarli nasi prawdziwi dziadkowie, a potem, o wiele za wcześnie, także rodzice. Dziadek Edward został naszym jedynym żyjącym krewnym. Z dziarskiego, wysportowanego mężczyzny został staruszkiem pod dziewięćdziesiątkę.

Podeszły wiek z każdym rokiem robił swoje. Edward zaczął wymagać opieki i stało się jasne, że to ja i Ewa musimy się nim zająć. Niestety, moje złudzenia, że podzielimy się tym obowiązkiem, szybko się rozwiały.

– Sama wiesz, jak wygląda moja praca – Ewa unikała mojego wzroku.

– I jeszcze te dojazdy. No, przecież my mieszkamy na drugim końcu świata. Karol może mnie czasem podrzucić, ale… Ja się nie uchylam, kiedy będę mogła, to zajrzę, zrobię jakieś zakupy, tylko że za często to nie dam rady…

Wiedziałam, że moja siostra nie mówi mi prawdy. Prawdziwym powodem, dla którego Ewa nie mogła zająć się pomocą Edkowi, był właśnie jej mąż, czyli Karol. Nadęty bałwan, przeświadczony o swojej wybitnej inteligencji, a w gruncie rzeczy po prostu przemądrzały, zawsze starał się ograniczać rodzinne kontakty Ewy.

No cóż, moja siostra wyszła za mąż za apodyktycznego człowieka, któremu nie umiała się przeciwstawić. A Karola interesował tylko on sam i potrzeba pomocy starszemu człowiekowi, który kiedyś był wspaniałym dziadkiem dla jego żony, wydawała mu się z pewnością dziwactwem.

Wzięłam więc na siebie 90 procent obowiązków. Przez dwa lata robiłam Edwardowi zakupy, gotowałam, sprzątałam, pomagałam dotrzeć do lekarza. Byłam u niego trzy razy w tygodniu, podczas gdy Ewa wpadała nie częściej niż raz na miesiąc, żeby podrzucić trochę owoców albo witaminy dla seniorów. Nie skarżyłam się jednak – lubiłam Edwarda i widziałam, że docenia to, co dla niego robię.
I to ja ostatnia widziałam go żywego. Którejś nocy źle się poczuł, zanim stracił przytomność, zdołał poprosić sąsiadów, by wezwali pogotowie. Umarł jeszcze w karetce, bez świadomości. Ta jak żył – szybko i bez ceregieli.

Nie prosząc siostry o pomoc, zajęłam się wszystkim. Pogrzebu nie było. Edward dawno już zapisał swoje ciało Akademii Medycznej – na potrzeby edukacji przyszłych lekarzy. Sprawy majątkowe też były jasne. Doskonale znałyśmy treść testamentu, w którym zapisywał swoje mieszkanie – do równego podziału między Ewę i mnie. Nie miałam o to do niego żalu, mimo że to mnie zawdzięczał opiekę w starości. W dzieciństwie przecież obie byłyśmy mu równie bliskie.

Zresztą – nie było czego żałować. Edward lekceważył sprawy materialne. Trzydziestometrowa spółdzielcza kawalerka w starym bloku z wielkiej płyty na peryferyjnym osiedlu była mało warta. Po podziale na dwie każdej z nas przypadała kwota, która w najlepszym razie mogła starczyć na niewielki samochód… Drugą rzeczą, którą Edward zadysponował w testamencie, była kolekcja big-beatowych płyt. Obiecał ją pewnemu dziennikarzowi muzycznemu, z którym się przyjaźnił. Miałam nazwisko i numer telefonu tego dziennikarza.

Spodziewałam się też, że sprzedawanie mieszkania może trwać miesiącami albo latami, i tego, że jednym sposobem, by kogoś zachęcić, będzie rozpaczliwe zejście z ceny. Szczerze mówiąc, nie uśmiechało mi się otwieranie drzwi kolejnym zainteresowanym. Przerażała mnie też konieczność sprzątnięcia wnętrza. Kawalerka Edka była bowiem, zapchanym do granic możliwości magazynem przedmiotów świadczących o pasjach dziadka. Było tam, na przykład, około tysiąca płyt upakowanych w kartonach spiętrzonych aż po sufit.

– Jolka, pozwól, że ja się tym zajmę. Umówmy się, mam w temacie sprzedaży jednak trochę więcej doświadczenia od ciebie. Ty to będziesz robiła miesiącami, a ja to załatwię szybko i jeszcze dostanę dużo lepszą cenę…

Mój szwagier jak zwykle był absolutnie pewny siebie. Wiadomo – jeżeli Karol się za coś zabiera, to musi to się bezwzględnie udać. W pierwszej chwili trochę się zdziwiłam, bo nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek chciał coś bezinteresownie zrobić dla rodziny.

Ejże, czyżby on tu czegoś szukał?

Szybko jednak zrozumiałam, że nie ma mowy o bezinteresownej pomocy. Karol po prostu czuł już w kieszeni połowę pieniędzy ze sprzedaży kawalerki Edwarda i nie chciał czekać. Pewnie obawiał się też, że nie będę wystarczająco twardym sprzedawcą i jeszcze oddam komuś ten wspaniały lokal za półdarmo. Wolał sam dopilnować interesu. Choć nigdy nie miał nawet chwili, żeby odwiedzić dziadka i choćby naprawić mu kran, teraz mógł znaleźć czas na sprzedawanie mieszkania… Bez żalu odstąpiłam mu ten zaszczyt. Niech ma, co mi tam.

Od dawna miałam swój komplet kluczy do mieszkania Edwarda, a drugi dałam teraz Karolowi, żeby mógł spokojnie oprowadzać potencjalnych kupców. Zadzwoniłam tylko od razu do przyjaciela dziadka, tego dziennikarza muzycznego, i umówiłam go na odbiór płyt. Chciałam, żeby je zabrał od razu, zanim Karol zabierze się do sprzątania „tych śmierdzących rupieci”. Dziennikarz przyjechał dużą furgonetką jeszcze tego samego dnia, co Karol przywitał z zachwytem. Po wyniesieniu tysiąca płyt kawalerka zrobiła się przestronniejsza, a to zwiększało szansę jej sprzedania.

Poczułam, że spełniłam swój ostatni obowiązek wobec Edwarda i mogę zająć się własnymi sprawami. Chciałam się skupić na własnym zdrowiu i wykorzystać urlop. Być może już nigdy nie zobaczyłabym tej kawalerki, ale przypomniałam sobie o kilku przedmiotach, które przyniosłam tam kiedyś, żeby ułatwić sobie rozmaite prace. Duży garnek, patelnia z przykrywką, mały odkurzacz – jeszcze się przydadzą. Nie ma powodu, żeby Karol wystawił moje rzeczy na śmietnik.

Następnego dnia wybrałam się do mieszkania Edwarda z nadzieją, że nie spotkam tam Karola. Karola faktycznie nie było, za to w kawalerce panował nieopisany bałagan. Takiemu sprzątaniu musi towarzyszyć faza chaosu, ale było w tym coś dziwnego. Wnętrze wyglądało jak po rewizji, jakby ktoś tam czegoś intensywnie szukał. Pomyślałam, że Karol miał nadzieję znaleźć jakieś pieniądze. Jeżeli tak, to srodze się zawiódł. Edward nie miał żadnych oszczędności, na starość tylko skromną rentę z tytułu wojennego epizodu z wczesnej młodości.

A może… Ta myśl wydała mi się śmieszna

Minęło ponad trzydzieści lat! Otworzyłam szafę w kącie pokoju. Jeszcze trzy tygodnie temu tam był – wiem, bo go odkurzałam. Nocnik, czyli ten średniowieczny puchar, wykopany przez Edka na polu, ten, o którym powiedział nam, że jest bardzo cenny i że kiedyś będzie nasz. Teraz miejsce zabytku było puste. Przeszukałam też resztę mieszkania – pucharu nie było nigdzie. Karol musiał go zabrać. Nie podejrzewałam mojego szwagra o jakiekolwiek zainteresowanie historią, ale Ewa mogła mu opowiedzieć o „skarbie”… Wybrałam numer Karola. 

– Karolu, widzę, że schowałeś puchar wykopany przez dziadka. Bardzo dobrze zrobiłeś, bo w trakcie sprzątania mógłby się zgubić albo zniszczyć. Zaopiekujcie się nim dobrze, a potem spokojnie zdecydujemy, co z nim robimy dalej. Ja mam takiego znajomego, co się chyba na tym zna…

– Jaki puchar? – przerwał mi Karol. – Nie wiem, o czym mówisz. Niczego nie chowałem. Coś ci się uroiło…

W sumie mogłam się tego spodziewać, ale i tak mnie trochę zatkało.

– Ty sobie żartujesz, tak? Całe życie był schowany w szafie w rogu pokoju, a teraz go tam nie ma. Tylko ty i ja mamy klucze do tego mieszkania, więc skoro ja go nie dotykałam, a go tam nie ma, to chyba znaczy, że ty go zabrałeś, prawda?

– Nonsens. Nic nie wiem o żadnym pucharze. Może go jednak sama zabrałaś, tylko nie pamiętasz?
Bezczelny cham! Złodziej! Ukradł puchar i idzie w zaparte… To dlatego chciał sam sprzedawać mieszkanie!

– Karol, ty świetnie wiesz, a Ewa wie to jeszcze lepiej, że Edward zostawił to dla nas obu. To nie jest wasze. To jest nasze wspólne i wspólnie powinniśmy o tym decydować. Nie masz prawa sobie tego przywłaszczać!

Moja zastraszona siostra też wyparła się wszystkiego, choć kłamała bardzo nieudolnie. W końcu wściekła i rozżalona przerwałam połączenie. Niczego nie mogłam im udowodnić. Popełniłam fatalny błąd, nie zabierając pucharu zaraz po śmierci Edka. Teraz mogłam już tylko pluć sobie w brodę…

Nasze spotkanie dwa tygodnie później w notariacie, na podpisaniu aktu sprzedaży mieszkania, upłynęło w milczeniu. Ewa unikała mojego wzroku, za to Karol uśmiechał się drwiąco, jakby mówił: „Okradłem cię i co mi zrobisz?”. Wyszłam stamtąd z poczuciem ulgi, że sprawa jest zakończona i teraz możemy się nie widywać przed wiele lat… Dlatego telefon zapłakanej Ewy tydzień później był dla mnie sporym zaskoczeniem.

– Jola, przepraszam, nie wiem, co robić… Oszukałam cię, to Karol zabrał ten puchar z domu Edwarda… Niepotrzebnie opowiedziałam mu tamtą historię. Nie chciałam cię oszukać, ale sterroryzował mnie, zastraszył, nie wiesz, jaki on potrafi być…

A jednak mnie zaskoczył

Słuchałam tego spokojnie, jednak najlepsze było przede mną.

Karola właśnie zabrała policja… Próbował to sprzedać, a tego sprzedawać nie wolno. Idiota, nie wiedział, że wszystkie wykopane z ziemi przedmioty są własnością państwa, że trzeba je oddać do muzeum!

Karol nie poszedł do więzienia, ale zamiast zarobku skończyło się na dotkliwej grzywnie. Ja miałam odrobinę złośliwej satysfakcji, co zawsze jest dość przyjemne. Ewie wybaczyłam – życie z kimś takim jest wystarczającą karą za wszystkie błędy. Ale historia dziadka Edwarda kryła jeszcze jedną niespodziankę. Kilka tygodni później do moich drzwi zapukał przyjaciel Edka, ten dziennikarz muzyczny.

– Mam dla pani przesyłkę od Edka…

Rok wcześniej dziadek Edward wezwał przyjaciela do siebie. Oświadczył, że zapisał mu w testamencie całą kolekcję płyt, ale pod jednym wyjątkiem. Jedną z nich, wskazaną przez Edwarda, sprzeda, a pieniądze odda mnie. Dziennikarz był uczciwym człowiekiem i dotrzymał słowa.

– Był taki zespół… Wydał jeden singiel, genialny, ale zaraz potem wokalista zginął w wypadku, zespół się rozpadł i cały nakład poszedł na przemiał. Został jedyny egzemplarz nagrania… Marzyli o nim najwięksi kolekcjonerzy, ale miał go Edek. Sprzedałem ten singiel. Tu ma pani pieniądze i dowód legalnej sprzedaży – dziennikarz położył przede mną górę banknotów i wydruk, na którym widniała kwota; wyższa od tej, którą dostaliśmy za mieszkanie.

Pieniądze mi się przydały. A jeszcze bardziej lubię myśleć, że Edek doceniał to, co dla niego robię, i zadbał o mnie tak, jak umiał – czyli z fantazją. 

Czytaj także:
„Miłość, której nie niszczy czas, istnieje. Udowodnił to mój dziadek, który odnalazł ukochaną po siedemdziesięciu latach”
„Dopiero po śmierci babci odkryłam, że mój dziadek… nie był moim dziadkiem. Tego prawdziwego spotkała tragedia”
„Mój dziadek wyrwał się z biedy, babcia była szlachcianką. Historię tego mezaliansu poznałam dzięki staremu albumowi”

Redakcja poleca

REKLAMA