– Cześć, Jarek – usłyszałem w słuchawce głos mojego kumpla, Marka, z którym znamy się już chyba z piętnaście lat. – Mam prośbę. Mojemu serdecznemu przyjacielowi padł wczoraj komputer, a on bez tego jak bez ręki. Wiesz, komputerem zarabia na życie. Wpadłbyś do niego?
Od kilku lat zajmuję się naprawą laptopów, małych netbooków i dużych, stacjonarnych komputerów. Każdy korzysta z takich urządzeń, a większość przeżyła jakąś awarię. W takich sytuacjach bardzo wszystkim zależy na pośpiechu.
– Jasne – odparłem bez wahania, bo przecież nie mogłem odmówić koledze. – Mam już zajęte najbliższe dni, ale może spotkam się z nim późnym wieczorem... – zastanawiałem się na głos.
– Zadzwoń do niego i umów się na taką porę, jaka będzie odpowiadać wam obu – zaproponował nagle Marek.
Szczerze mówiąc, zdziwiłem się trochę
Ostatecznie to ten jego kumpel miał do mnie sprawę, więc on powinien zadzwonić. „Widocznie Markowi bardzo zależy na tym człowieku…” – pomyślałem.
Po chwili wiedziałem już, co komputerowi dolega i gdzie mieszka pan Zbyszek, ten od Marka. Niestety, okazało się, że to na przeciwległym końcu miasta.
– Mogę wymienić uszkodzoną kartę grafiki na nowszy model – tłumaczyłem przez telefon. – Coś takiego kosztuje około czterystu złotych. Chyba, że uda mi się zdobyć ją gdzieś taniej. Tyle za części, a jeszcze robocizna i dojazd...
– Nie ma sprawy – usłyszałem. – Zależy mi, żeby załatwić sprawę ekspresowo.
– Pojutrze? – zaproponowałem.
– O osiemnastej – uściślił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Wtedy mam czas.
No to pięknie! Zapowiadała się „ekscytująca” jazda w korku w godzinie szczytu. Następnego dnia zacząłem poszukiwania i znalazłem w dobrej cenie potrzebne części. Łącznie z podróżą do sklepu zajęło mi to prawie dwie godziny, więc tego dnia musiałem przepraszać kolejnych klientów, że przyjadę z opóźnieniem.
Przyszło wreszcie umówione „pojutrze” i dzielnie przebijałem się samochodem na drugi koniec miasta. Zwykle na jazdę w godzinie szczytu decyduję się w ostateczności, bo to strata czasu i benzyny. Tym razem nie miałem wyjścia, bo znajomy znajomego o innej porze był zajęty. Dotarłem na miejsce po godzinie i dziesięciu minutach, czyli wyjątkowo szybko. Znajomy Marka otworzył mi drzwi mieszkania, nie przerywając rozmowy przez komórkę. Wskazał mi komputer i zniknął gdzieś na dłuższą chwilę.
Od razu wziąłem się do roboty
Sprawdziłem jeszcze raz, czy podane przez telefon objawy uszkodzenia odpowiadają rzeczywistości. Potem rozkręciłem urządzenie, wymieniłem uszkodzoną kartę grafiki na nową, wgrałem najnowsze oprogramowanie. Właśnie kończyłem zakładać obudowę, gdy zjawił się pan Zbyszek.
Jak nie był przygotowany, skoro wszystko ustaliliśmy?
– O, już gotowe – stwierdził, rzucając okiem na laptop. – Szybka robótka. Bardzo dobrze… Ile jestem winien?
– Cóż, za kartę zapłaciłem 395 zł, robocizna gratis, bo na znajomych nie zarabiam. Natomiast dojazd i powrót do śródmieścia to jeszcze co najmniej 60 złotych.
Tamten niespodziewanie skrzywił się.
– Tyle kasy za dziesięć minut roboty? – mruknął. – Mam tylko stówę. Nie spodziewałem się aż takich kosztów.
– Przecież rozmawialiśmy przez telefon i to nie ja zdecydowałem się na drogą kartę – przypomniałem. – Gdybym miał liczyć wszystko co do grosza, musiałbym dodać za jazdę po tę nieszczęsną grafikę...
– Mam pieniądze na koncie – wtrącił pan Zbyszek nieco obrażonym tonem. – Jednak to jest nowe osiedle i jeszcze nigdzie w pobliżu nie ma bankomatu. W ciągu tygodnia oddam Markowi, a on przekaże dalej. Nie będzie problemu – zapewnił.
Najwyraźniej dla niego ta sytuacja nie była ani trochę krępująca. Natomiast ja poczułem się jak żebrak. Zupełnie, jakbym chciał wyłudzić od niego pieniądze, które przecież mi się słusznie należały.
– Teraz, przepraszam, ale mam pilną robotę – zakończył i otworzył drzwi.
Cóż, prawdę mówiąc, nie spodziewałem się takiego podziękowania i pożegnania. Minęły dwa tygodnie, a pan Zbyszek nie dał znaku życia. Zadzwoniłem do niego. Nie odebrał telefonu. Przez prawie miesiąc próbowałem jeszcze wiele razy z tym samym skutkiem. Pozostało mi więc tylko zwrócić się do Marka. Okazało się, że nic nie wiedział o sprawie rozliczenia, a tym bardziej nie miał moich pieniędzy.
– Pogadam z nim – obiecał i rzeczywiście, odezwał się już następnego dnia. – Mówi, że oczywiście zapłaci. Nie miał czasu, żeby się tym zająć – usłyszałem.
Byłem ciekaw, z kim chce się związać
Odczekałem kolejny tydzień i znów przypomniałem mu o sprawie. W końcu to on wrobił mnie w robotę dla tego parszywca.
– Na pewno zapłaci – zapewnił Marek.
– Jest bardzo zalatany... ma dużo spraw na głowie... – usprawiedliwiał go Marek.
Zresztą sam był ostatnio jakby z innej planety, bo niespodziewanie postanowił się ożenić. Nie znałem jego przyszłej żony. Ucieszyłem się więc, gdy zaprosił mnie na ślub i na poczęstunek w restauracji.
Na ślub dotarłem w ostatniej chwili. Stanąłem z tyłu, żeby nie robić zamieszania. Nie widziałem wszystkich obecnych. Przyszło sporo znajomych i po złożeniu życzeń nowożeńcom zagadałem się. Potem popędziłem do samochodu. Spóźniłem się na ślub, więc przynajmniej do restauracji nie chciałem przyjść ostatni.
Gdy zajrzałem do sali, okazało się, że zjawiła się już większość zaproszonych. Niektórzy siedzieli przy długim stole, inni kręcili się przed wejściem, paląc papierosy. Państwo młodzi starali się przedstawiać wchodzących. Postanowiłem skorzystać z okazji i również zapaliłem.
– Pozwól, że ci przedstawię... – usłyszałem nagle za plecami, więc odwróciłem się i zobaczyłem, że Marek stoi obok tego faceta, który nie zapłacił mi za naprawę komputera. – Mecenas Zbigniew P., czyli teraz już mój szwagier, a to jest Jarek K., mój dobry kolega.
Mecenas spojrzał na mnie z mieszaniną wrogości i lekceważenia. Zapewne myślał, że będę potulnie milczał, żeby przypadkiem nie popsuć uroczystej atmosfery. Jednak ja nie lubię, gdy ktoś mnie bezczelnie oszukuje. Poczułem narastającą złość, ale zdobyłem się na uśmiech.
– Mieliśmy już wątpliwą przyjemność się poznać – przypomniałem zjadliwie. – Przy okazji naprawy komputera. Do dziś nie dostałem od pana mecenasa zapłaty, choć minęły ponad dwa miesiące.
Specjalnie mówiłem głośno i wyraźnie, żeby wszyscy w pobliżu mnie słyszeli. Na twarzy pana Zbyszka dostrzegłem najpierw zdumienie, a potem nienawiść. Dosłownie poczerwieniał ze złości.
– Daj spokój, nie teraz... Nie ma o czym mówić – wtrącił cicho Marek, widząc wlepione w nas zaciekawione spojrzenia.
Nie tylko ja miałem takie doświadczenia
Ja jednak doskonale zdawałem sobie sprawę, że to jedyna okazja, by powiedzieć chorobliwie skąpemu adwokatowi, kim naprawdę jest. I zamierzałem to zrobić!
– Chciałbym się dowiedzieć, czy pan mecenas zamierza kiedykolwiek zwrócić swój dług – zwróciłem się bardziej do Marka niż do tamtego.
Uśmiechałem się przy tym czarująco, co najwyraźniej okazało się nie do zniesienia dla szwagra mojego kolegi. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko odwrócił się na pięcie i wyszedł z restauracji. „Właśnie straciłem ponad trzy stówy” – pomyślałem, spoglądając za odchodzącym.
Mimo wszystko warto było dać prztyczka w nos temu nadętemu ważniakowi. Był niewątpliwie zamożny i tak drobna kwota nie miała dla niego znaczenia. Jednak wątpiłem, by wyciągnął wnioski z lekcji, której mu udzieliłem. Myślę, że uznał mnie za śmiertelnego wroga, więc niewątpliwie poczuł się zwolniony z obowiązku spłaty długu. Wyrzuty sumienia? Honor? Nie sądzę, żeby słyszał o czymś takim. To dobre dla biedaków.
Rozejrzałem się wokół. Ze zdziwieniem zauważyłem, że goście Marka spoglądali na mnie z uznaniem. Wielu uśmiechało się pod nosem. Jednak uznałem, że najlepiej będzie, jeśli dam sobie spokój z weselną imprezą i wróciłem do domu. Było mi przykro, że zepsułem kumplowi humor w takim dniu. „Zapewne przyjaźń z Markiem nie przetrwa tej próby – pomyślałem. – Ale w końcu to nie ja zawiniłem”.
Minęło dziesięć dni. Zadzwonił i przeprosił za szwagra. Okazało się, że po moim wyjściu rozgorzała dyskusja na temat mecenasa. Każdy, kto miał z nim do czynienia, podzielał moją opinię. Tylko żona Marka nie była skora do dyskusji.
Czytaj także:
„Siostra po latach nieobecności wróciła do domu i zgrywa grzeczną córeczkę. Wiem, że coś knuje i nie pozwolę jej skrzywdzić mamy”
„Rodzice zdecydowali za mnie, że oddam swoje dziecko do adopcji. Cale życie żałowałam, że nie miałam siły się sprzeciwić”
„Mam żonę, ale z nudów zarejestrowałem się na portalu randkowym. Nie spodziewałem się, że wyniknie z tego taka afera”