„Szukałyśmy zaginionej siostry ojca, a znalazłyśmy mu żonę. Takiej filmowej historii nikt się nie spodziewał”

starsza szczęśliwa para fot. Adobe Stock, Lumos sp
„Nie było sensu, by zaprzeczała, bo zbladła jak duch. Ojciec się zdenerwował i kazał nam wyjaśnić te bzdury. No to wyjaśniłyśmy mu, czego się dowiedziałyśmy o dzieciństwie i młodości prawdziwej Leokadii. W tym momencie kobieta przed nami zaczęła płakać”.
/ 17.10.2023 12:30
starsza szczęśliwa para fot. Adobe Stock, Lumos sp

O tym, że tata był przez dziadków adoptowany dowiedziałyśmy się już jako dorosłe. Było to dziwne, że nie jesteśmy spokrewnione z babcią i dziadkiem, ale jednocześnie rozbudziło w nas chęć poznania naszych dalszych biologicznych krewnych. Michalina i ja rozpoczęłyśmy więc poszukiwania dokumentów ojca sprzed sześćdziesięciu lat, by czegoś się dowiedzieć. On sam wiedział tylko, że zanim trafił do domu dziecka, miał młodszą siostrę.

– Miała na imię Leosia – pamiętał tylko.

– Kiedy mama umarła, ja miałem cztery lata, a Leosia była jeszcze niemowlęciem. Trafiliśmy do różnych domów dziecka i nie mam pojęcia, co się z nią potem stało.

Tata wyznał, że kiedy dziadkowie go adoptowali, praktycznie zapomniał swoją „pierwszą” rodzinę. Nasi dziadkowie od dawna już nie żyli, ale Michalina przypomniała sobie, że po śmierci dziadka zabrała z ich domu pudła z dokumentami, do których nigdy później nie miała czasu przejrzeć. Właśnie tam znalazłyśmy dokumenty adopcyjne taty.

Zaczęłyśmy szukać cioci

– Chcemy odszukać Leosię – oznajmiłyśmy mu. – To znaczy: ciocię Leosię. To nie powinno być trudne.

Ojciec też był zainteresowany odnalezieniem dawno utraconej siostry, więc zrobił wszystko, by się czegoś dowiedzieć. W końcu udało nam się ustalić, że Leokadię adoptowało małżeństwo z Sopotu. Wybrałyśmy się tam z nadzieją, że pod adresem z akt zastaniemy kogoś, kto będzie pamiętał tę rodzinę.

Okazało się, że miałyśmy dużo więcej szczęścia: w tamtym domu wciąż mieszkała staruszka, która była… adopcyjną matką naszej cioci! Nie mieszkała jednak sama. Drzwi otworzyła nam kobieta w wieku rodziców, która przedstawiła się jako jej córka. Kiedy wyjaśniłyśmy, z czym przyjechałyśmy, skrzywiła się.

– Lalka była moją siostrą. Tak na nią mówiliśmy – dodała tonem wyjaśnienia. – Moi rodzice adoptowali czworo dzieci. Powiem wam tyle: nie było warto. Z całej czwórki tylko ja zajmuję się mamą. Pozostali zerwali kontakty. Lalka też. Wyniosła się z domu, kiedy miała osiemnaście lat. Wiem, że to była wasza krewna, ale nie będę owijała w bawełnę: była rozpuszczoną smarkulą, może dlatego, że była śliczna i rodzice ją traktowali… no właśnie… jak laleczkę albo jakąś księżniczkę.

Dowiedziałyśmy się wielu rzeczy 

Według pani Kamili miała problemy w szkole i zadawała się z szemranym towarzystwem. Nie zdała matury i nie zamierzała pracować, za to ciągle mówiła, że ucieknie do Ameryki, jak tylko dostanie paszport i tam znajdzie bogatego męża.

Nasza rozmówczyni nie chciała nam pozwolić spotkać się z jej matką. Dodała też, że Lalka zadzwoniła jakieś trzy lata po wyprowadzce. Rzeczywiście dotarła do Stanów Zjednoczonych, co nie było łatwe w latach 80. Ponoć pracowała na statku pasażerskim TSS „Stefan Batory” i kiedy dopłynął do Nowego Jorku, zeszła na ląd i więcej nie wróciła. Powiedziawszy to, jej siostra zaznaczyła, że to wszystko, co wie i że powinnyśmy się już zbierać.

– A możemy chociaż zobaczyć jakieś zdjęcia Leokadii? – zapytałam błagalnie.

Z Sopotu wróciłyśmy z trzema fotografiami naszej ciotki. Rzeczywiście, była prześliczna, i jako złotowłosy bobas, i jako dziewczynka w komunijnej sukience. Na ostatnim zdjęciu zrobionym przed szkołą w Gdańsku, kiedy miała siedemnaście lat, widać już było nie tylko jej urodę, ale też niewątpliwy seksapil podkreślony kusym strojem i wyzywającym makijażem.

Zastanawiałyśmy się, co dalej

– Mamy jej imię i nazwisko sprzed i po adopcji, ale teraz pewnie od kilku dekad nazywa się inaczej – zamyśliłam się.

Z pomocą przyszła nam organizacja, która zajmuje się na co dzień łączeniem dawno rozdzielonych krewnych. Sobie znanymi sposobami odszukali Leokadię, która obecnie miała pięćdziesiąt sześć lat i mieszkała w Nowym Jorku.

Fundacja działała tak, że po odnalezieniu żądanej osoby, kontaktowała się z nią i przekazywała dane tych, którzy ją poszukiwali. Jeśli taki ktoś chciał nawiązać kontakt z krewnymi, mógł o tym sam zdecydować.

– Myślisz, że napisze? – zastanawiała się Michalina. – W końcu swoją adopcyjną rodzinę porzuciła bez żadnych sentymentów.

– Może miała powody – mruknęłam. – Nie wiemy, co to byli za ludzie. Może ją krzywdzili czy coś. Troje z czworga dzieci zerwało kontakty. To daje do myślenia.

Mail od Leokadii przyszedł po trzech tygodniach. Wysłała nam kilka swoich zdjęć i napisała, że jest bezdzietną wdową, pielęgniarką w szpitalu i ma dwa psy. Bardzo się cieszyła, że ją odnalazłyśmy i poprosiła, żebyśmy napisały więcej o jej bracie.

Tata chciał sam się z nią kontaktować. Po tym, jak mama odeszła i znalazła sobie nowego ukochanego, czuł się samotny i nieszczęśliwy.

– Nie do wiary! – powtarzał podekscytowany. – Mam siostrę!

Bardzo szybko on i ciocia zaczęli ze sobą rozmawiać przez Skype’a.

– Całkiem nieźle mówi po polsku po ponad trzydziestu latach w Stanach – chwalił ją. – Zobaczcie, to jej psy, a to ona na Manhattanie.

Na zdjęciach widziałyśmy szczupłą, ładną, zadbaną kobietę. Nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt sześć lat. 

– Może robiła sobie jakieś operacje plastyczne – zaryzykowałam tezę.– Ale trzeba przyznać, że wygląda świetnie.

Tata jakby odmłodniał

Rozmawiał z siostrą godzinami, jakby za wszelką cenę chcieli nadrobić te stracone lata.

– Miała koszmarne dzieciństwo – zdradził nam. – To były lata sześćdziesiąte, wtedy procedury adopcji były kompletnie inne. Nikt się nie zastanawiał, czy dać dziecko jakiejś parze, władze się cieszyły, że będzie jeden dzieciak mniej na utrzymaniu państwa. W każdym razie wiele przeszła. Nigdy nie wróciła do Polski. Mówi, że się boi, że tamta rodzina ją znajdzie i będzie chciała pieniędzy. A ona nie chce mieć z nimi kompletnie nic wspólnego.

Rozumiałam ją. Od kiedy wyszła za mąż, nazywała się Lea, miała też popularne amerykańskie nazwisko. Nie chciała pamiętać, że kiedyś była Lalką.

Chciała za to utrzymywać kontakty z biologicznym bratem. Prosiła go, żeby opowiadał o wszystkim, co pamięta z tamtego życia, sama żałowała, że nie ma żadnych wspomnień o prawdziwej rodzinie. W końcu oznajmiła tacie, że myśli o przyjeździe do Polski.

– Bardzo się boi – przekazał nam. – To dla niej obcy kraj, ale strasznie bym chciał, żeby przyleciała. Może znajdziemy groby naszych biologicznych rodziców? Byłoby cudownie mieć ją tutaj, no nie?

Nam też spodobał się ten pomysł. Nasza mama była jedynaczką, więc nigdy nie miałyśmy prawdziwej cioci. Byłyśmy też ciekawe krewnej z Ameryki.

Przyleciała do Polski

W końcu ciocia Lea zdecydowała się kupić bilet. Chciała wynająć pokój w hotelu, ale ojciec uparł się, że będzie jego gościem. Miał poczucie, że doskonale ją zna, w końcu przegadali wiele godzin na Skypie.

– To przecież oczywiste, że siostra zatrzyma się u mnie – skwitował.

Opowiadała o życiu w Nowym Jorku, o pracy, o małżeństwie
Na lotnisko wyjechaliśmy po nią całą trójką. Wciąż miałam przed oczami piękną nastolatkę ze zdjęcia i kiedy zobaczyłyśmy jak do nas macha, próbowałam doszukać się w jej rysach podobieństwa do tamtej dziewczyny.

Czas jednak zmienia ludziom twarze i chociaż z Leą obszedł się łaskawie, to jednak kobieta, która się z nami przywitała, w niczym nie przypominała mi tamtej Leosi. Miała świetną krótką fryzurę, a obcisłe dżinsy podkreślały jej świetną figurę.

Ciocia Lea miała mocny amerykański akcent, ale po polsku mówiła poprawnie. I bardzo dużo! Była zachwycona ojcem, patrzyła na niego niemal z uwielbieniem. Opowiadała o życiu w Nowym Jorku, o pracy w szpitalu, o swoim małżeństwie. Nas z Michaliną interesowało jednak najbardziej to, co wydarzyło się ponad trzy dekady wcześniej.

– Naprawdę, ciociu, pływałaś na Batorym? – upewniłyśmy się. – Co zrobiłaś, jak uciekłaś ze statku? Nie miałaś przecież papierów…

Szybko zrozumiałyśmy, że nie lubi do tego wracać. Na statku była pokojówką, kiedy znalazła się w Nowym Jorku, szukała pracy przy sprzątaniu.

– Musiałam dać sobie radę – uśmiechnęła się melancholijnie.

Ojciec oddał jej swój pokój, gotował dla niej, oprowadzał po mieście. Kiedy z nim rozmawiałam, mówił tylko o Leosi. Najchętniej zatrzymałby ją u siebie na zawsze.

Coś tu się nie zgadzało

Któregoś razu wszyscy siedzieliśmy na lodach i Michalina zapytała o coś związanego z Sopotem i ulicą, na której mieszkała Leosia. Zauważyłam, że ciotka lekko się zmieszała, a potem szybko zmieniła temat. Chciałam wiedzieć, dlaczego i zupełnie niewinnie zapytałam, do jakiego liceum chodziła. Pamiętałam, co mówiła jej przybrana siostra. Lalka jeździła do szkoły w Gdańsku, tam zrobiono zdjęcie, które miałyśmy.

– Nie lubię mówić o tamtych czasach – wzdrygnęła się Lea. – Opowiedzcie lepiej o waszych studiach!

– Ale czekaj, ciociu! – uczepiłam się okropnego podejrzenia. – Po prostu ciekawi mnie, do którego liceum w Sopocie chodziłaś.

– Do tego najbliżej domu – burknęła spięta. – Nie pamiętam nazwy. W Nowym Jorku za to skończyłam kurs pielęgniarstwa…

Nie słuchałam jej dalej. Michalina też załapała, co się właśnie stało. Wyciągnęłam ją z lodziarni.

– To nie jest Leokadia! – szepnęłam ze zgrozą. – Co?! Zapomniała, że chodziła do liceum w Gdańsku?

– Zapytajmy ją o maturę. Podobno ciotka jej nie zdała, bo uciekła po osiemnastych urodzinach.

Dziesięć minut później miałyśmy już pewność. Kobieta, która przed nami siedziała, wiedziała bardzo dużo o życiu i przeszłości Leokadii, ale za mało, by nie wpaść na pytaniach o przeszłość. Twierdziła, że zdała maturę, nie mogła sobie też przypomnieć imienia przybranej siostry.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam wprost:

– Kim ty, do cholery, jesteś?! Bo na pewno nie naszą ciotką! I gdzie ona jest?

Nie było sensu, by zaprzeczała, bo zbladła jak duch. Ojciec się zdenerwował i kazał nam wyjaśnić te bzdury. No to wyjaśniłyśmy mu, czego się dowiedziałyśmy o dzieciństwie i młodości prawdziwej Leokadii. W tym momencie kobieta przed nami zaczęła płakać.

Cała prawda o Leokadii

– Macie rację… – pociągnęła nerwowo nosem. – To nie ja… To znaczy od lat jestem Lea, ale nie pochodzę z Sopotu i nigdy nie byłam w Polsce. Urodziłam się jako Ewa w rodzinie polskich imigrantów i uciekłam z domu, kiedy miałam czternaście lat. Leę spotkałam w barze, w którym ja pracowałam legalnie, a ona nie. Miała pokój w suterenie i zaproponowała mi dzielenie go, jeśli pozwolę jej czasem posługiwać się moim prawem jazdy, żeby mogła zrobić coś bez ryzyka złapania przez urząd imigracyjny.

Dalsza część historii była jak z sensacyjnego filmu. Którejś nocy Lea została śmiertelnie postrzelona na ulicy. Miała przy sobie dokumenty Ewy. Polki były w podobnym wieku, a Leę postrzelono w policzek, co zdeformowało twarz, więc uznano ją za Ewę. Prawdziwa Ewa, która wtedy akurat miała kłopoty z prawem, uznała, że to świetna okazja do zmiany tożsamości. Tak została Leokadią. Z jej dokumentami z czasem wyrobiła sobie zieloną kartę, a potem wyszła za Amerykanina i dostała obywatelstwo. Przyzwyczaiła się do nowej tożsamości i nie sądziła, że kiedykolwiek prawda wyjdzie na jaw.

– To dlaczego tak zaryzykowałaś i przyjechałaś tutaj? – tata był wstrząśnięty. – Dlaczego w ogóle się do nas odezwałaś? Dlaczego udawałaś moją siostrę i rozmawiałaś ze mną?!

Ewa czyli Lea spojrzała na niego załzawionymi oczyma, w których był ból i skrucha.

– Bo… – przełknęła ślinę – nigdy nie miałam rodziny, której by na mnie zależało. Moi bracia i ojciec mnie… nieważne… Mój mąż zmarł na raka po trzech latach małżeństwa i od tamtej pory byłam zupełnie sama. A wy chcieliście mnie poznać. Chcieliście mnie w swoim życiu. Nie mogłam się powstrzymać. Przepraszam! Tak strasznie was przepraszam za to oszustwo! Nie jestem twoją siostrą, Stasiu, ale kocham cię. Jesteś najbliższą mi osobą na świecie…

Nie umieliśmy się gniewać na tę nieszczęsną kobietę. Nie była naszą krewną, ale zdążyliśmy ją polubić, a tata – chyba również pokochać. Wypełniła w naszym życiu jakąś pustkę i nie wyobrażaliśmy sobie, że teraz zniknie. W końcu ojciec kazał Michalinie i mnie iść do domu. Chciał zostać sam, by jeszcze porozmawiać z Leą.

I tak została członkiem rodziny

Następnego dnia tata zadzwonił do mnie i oznajmił, że Lea zostaje na dłużej. I nie, nie wyprowadza się od niego. Nie był na nią zły. A nawet… wręcz przeciwnie.

Tydzień później stało się jasne, że tata i Lea dawno zapomnieli, że do niedawna byli „rodzeństwem”. Było widać, że się kochają, ale absolutnie niebraterską miłością.

– Myślisz, że się jej tam oświadczy? – zadumała się Michalina, kiedy ojciec oznajmił, że leci z Leą do Nowego Jorku.– Są w sobie zakochani po uszy, a on ostatnio pytał o biżuterię po babci.

– W sumie byłoby fajnie – uśmiechnęłam się. – Szukałyśmy mu siostry, a okazało się, że znalazłyśmy żonę. Ja jestem za!

– Ja też! – siostra przybiła mi piątkę.

Wygląda więc na to, że Lea w ten czy inny sposób jednak wejdzie do naszej rodziny!

Czytaj także: „Nikt nie zadba o mojego syna lepiej niż ja. Obrzydzałam mu wszystkie kobiety, żeby nie trafił w łapy pierwszej lepszej”
„Ojciec zmarł, a ja nie czułam cienia żalu. Nadal miałam w głowie piekło, które ten drań zgotował mi w dzieciństwie”
 „Chłopak zostawił mnie z brzuchem, a teraz wrócił i nagle chciał być tatusiem. Tylko że mój syn już ma innego ojca”

Redakcja poleca

REKLAMA