Wpadłem w poważne kłopoty, do tego na własne życzenie. Miałem dobrą, pewną pracę w sprawdzonej firmie, ale zachciało mi się zmian. Przyznaję, że skusiły mnie pieniądze, na nowym stanowisku miałem zarabiać niemal dwa razy tyle… Jednak po trzech miesiącach nadszedł ten cały kryzys i zaczęły się zwolnienia. A kogo miał się pozbyć mój nowy szef, jeśli nie tych pracowników, którzy pracowali najkrócej? Zostałem na lodzie.
– Oj, Jurek! I co my teraz zrobimy? – załamywała ręce moja żona.
Iwonka pracowała w szkole, gdzie też nie działo się najlepiej.
– I jeszcze wydałem nasze oszczędności na nowe auto – biadoliłem. – Może… może je sprzedamy? – zastanawiałem się.
– Nie no, przecież samochód jest nam potrzebny… A ty na pewno szybko coś znajdziesz – pocieszała mnie żona. – Nie będzie tak źle, zobaczysz.
I wszystko wzięło w łeb!
Ale było. Było nawet gorzej, niż się spodziewałem. Wszystko stało w miejscu, firmy raczej wprowadzały cięcia, niż organizowały rekrutacje. Trzy miesiąca minęły piorunem, a ja nadal byłem bez pracy. Zdesperowany wysyłałem CV praktycznie wszędzie, nawet na stanowiska poniżej moich kwalifikacji, i za każdy razem natykałem się na mur milczenia.
Rozpytywałem wśród znajomych, próbowałem w pośredniaku, zrobiłem nawet rundkę po sekretariatach różnych przedsiębiorstw i zostawiałem namiary w marketach. Nikt nie odpisywał, nikt nie dzwonił, nikt mnie nie chciał.
– Mam już dość – żaliłem się żonie. – To miał być dla nas taki dobry rok… Lepsza praca, więcej pieniędzy, wakacje dla nas i dla dzieciaków… I wszystko wzięło w łeb!
– Nie przejmuj się – Iwona robiła dobrą minę do złej gry, chociaż widziałem, że chodzi po domu smutna i rozkojarzona. – Odwieziesz nas do swojej babci na wieś i dzieci też będą zadowolone. Spędzimy cudowne lato.
Tak, w następny weekend miałem odwieźć rodzinkę do babci Janki, która mieszkała nad pięknym jeziorem. Nie było to najgorsze miejsce na ziemi… Sam bym tam chętnie posiedział, ale pomyślałem, że lepiej wrócić do miasta i trzymać rękę na pulsie. Może ktoś się w końcu odezwie?
Wyznałem jej, że mam kłopoty
W sobotę rano spakowałem żonę i dzieci do samochodu, z bólem serca zatankowałem na stacji i ruszyliśmy w drogę. Wiedziałem, że babcia Janka będzie na nas czekać z uśmiechem na ustach, zapasem pierogów i przynajmniej trzema ciastami do wyboru. Uwielbiałam gotować i piec, aż do emerytury prowadziła cukiernię.
– Witajcie! – babcia wyszła nam na spotkanie. – Jak wam minęła podróż? Wszystko w porządku?
Oczywiście, nic nie było w porządku, ale nie chciałem o tym mówić już na wstępie. Dopiero gdy zjedliśmy obiad i Iwonka zabrała dzieci na spacer nad jezioro, mogłem spokojnie usiąść z babcią Janką przy popołudniowej herbacie i wylać wszystkie żale.
– A jeżeli w ogóle nie znajdę pracy? – martwiłem się. – Idą ciężkie czasy, kryzys, inflacja… Nie wiadomo, co nas czeka.
– Głupoty gadasz! – ofuknęła mnie babcia. – Z takim nastawieniem na pewno nic nie znajdziesz. Na życie trzeba patrzeć z nadzieją… I ufać, że Bóg ma dla nas dobry plan.
Na gadkę o Bogu przewróciłem oczami, co bardzo zirytowało babcię.
– To wcale nie jest śmieszne. Może gdybyś się pomodlił…
– Aha, już to widzę – prychnąłem. – Odmówię paciorek i co? Może Pan Bóg sam mnie zatrudni jako odźwiernego?
– Akurat ta posada jest zajęta – zaśmiała się babcia. – Chyba nie chciałbyś pozbawić Świętego Piotra pracy, co?
– Oj, babciu… – westchnąłem.
– Zresztą takimi sprawami Święty Piotr się nie zajmuje, tobie jest potrzebny Święty Kajetan – babcia Janka się uśmiechnęła.
– W życiu o takim nie słyszałem.
– Święty Kajetan jest patronem biedaków, bezrobotnych i poszukujących pracy. Poczekaj, mam tu gdzieś jego obrazek…
Babcia zawsze miała pod ręką bardzo stary Mszał Niedzielny, które dostała od swojej mamy. Odkąd pamiętam, chowała między jego kartki różne modlitwy i obrazki, jakie zostawiał ksiądz w czasie kolędy. Teraz przerzuciła kilka stron i podała mi jeden z nich. Kartonik był stary i praktycznie rozpadał się w rękach. Rzuciłem na niego okiem. Święty Kajetan… wyglądał jak każdy święty – miał aureolę, sutannę i fruwały wokół niego aniołki. Z tyłu obrazka znajdowała się litania z prośbą o wstawiennictwo.
– Babciu – jęknąłem. – To nie pomoże.
– Mnie pomogło – odpowiedziała. – Myślisz, że do kogo się modliłam, gdy znalazłam się sama jedna w mieście?
Muszę tutaj wspomnieć, że gdy moja babcia miała dziewiętnaście lat, uciekła z domu. Rodzice chcieli ją wydać za mąż za syna sąsiadów, żeby połączyć gospodarstwa, a jej wcale się to nie podobało. Była młoda i chciała zobaczyć trochę świata. Wyjechała do miasta i zamieszkała kątem u koleżanki na kwaterze. Zaczęła się rozglądać za pracą, bo nie miała ani grosza przy duszy, jednak nic nie mogła znaleźć. Nie miała wykształcenia ani żadnego praktycznego zawodu i jedyne, na czym się znała, to praca na roli.
– Nikt nie chciał młodej dziewczyny, która nic nie potrafi, a ja wpadałam w rozpacz – opowiadała babcia. – Gdy było mi źle, chodziłam do pobliskiego kościoła i siadałam w cichej bocznej kapliczce. Właśnie tam znajdował się obraz Świętego Kajetana. Pewien starszy ksiądz wszystko mi o nim opowiadał i dał ten obrazek. Poradził, żebym zwróciła się do świętego o pomoc, a na pewno znajdę pracę. I miał rację! Niedługo później przechodziłam obok cukierni i zobaczyłam w oknie karteczkę. Szukali sprzedawczyni. Weszłam tam, uśmiechnęłam się… I od razu spodobałam się kierowniczce. Przyjęła mnie, chociaż nie miałam doświadczenia. A wiesz, co się stało później, prawda?
Wiedziałem. Babci tak się spodobało w tej cukierni, że poszła do szkoły cukierniczej, już nie tylko sprzedawała, ale też piekła ciasta i ciasteczka, dekorowała torty i wymyślała różne smakołyki. A że wpadła w oko nie tylko kierowniczce, ale też jej synowi, wkrótce była to rodzinna firma.
– Babciu, ale to nie to samo… Ja nie chcę pracować w cukierni.
– Nie żartuj, tylko zabierz ze sobą Świętego Kajetana i pomódl się do niego. Zobaczysz, on działa cuda!
Nie wierzyłem, jednak z drugiej strony… Nie miałem też nic do stracenia.
Poczułem dziwną ulgę
Jeszcze tego samego wieczoru przed snem uklęknąłem przy łóżku z obrazkiem w dłoni i odmówiłem litanię do Świętego Kajetana. Może to dziwne, ale zrobiło mi się lżej na duszy. Po raz pierwszy od dawna zasnąłem bez problemów i naprawdę dobrze się wyspałem.
„To pewnie siła autosugestii” – pomyślałem. Nigdy nie byłem specjalnie wierzący. Owszem, ochrzciliśmy z Iwonką dzieci, bo tak wypada, ale rzadko prowadzaliśmy je w niedziele do kościoła, nie nauczyliśmy ich niczego więcej poza podstawowymi modlitwami. Tę rolę przejęła babcia Janka. Jednak teraz… Tak bardzo polubiłem to uczucie ulgi, że zacząłem modlić się częściej, a obrazek Świętego Kajetana powiesiłem blisko komputera i zerkałem na niego, gdy przeglądałem oferty pracy…
Nie liczyłem wprawdzie na cud, a jednak się zdarzył! Mniej więcej dwa tygodnie później pojawiła się oferta, która była jakby szyta na miarę: wymagania opisywały mnie kropka w kropkę, łącznie z pewnym charakterystycznym certyfikatem, który kiedyś zdobyłem. Wysłałem zgłoszenie… I dzień później byłem na spotkaniu.
– Z nieba nam pan spada – powiedział rekruter. – Nie ma pan pojęcia, jak długo szukamy odpowiedniego kandydata. Może pan zacząć od zaraz?
– Oczywiście!
Nie wierzyłem w swoje szczęście. Niby firma tak długo szukała pracownika, a przecież ani razu nie widziałem ich oferty… Zdecydowanie zadziałała tu jakaś siła wyższa.
– A nie mówiłam? – śmiała się babcia Janka, gdy opowiadałem jej to przez telefon. – Święty Kajetan zawsze pomoże!
Znowu miałem dobrą pracę, przyzwoite wynagrodzenie i nadzieję na przyszłość. To doświadczenie zupełnie zmieniło moje nastawienie do wiary i religii. Ponownie zacząłem wierzyć, że Ktoś jednak nad nami czuwa i wspiera w najtrudniejszym momentach życia.
Czytaj także:
„On zapewniał mi wygody, a ja dawałam mu swoje młodsze o 22 lata ciało. Nie kochałam go, to był zwykły biznes”
„Szef wykorzystywał mnie jak panienkę do towarzystwa, bo jestem atrakcyjna. Kocham go, ale mam dość poniżeń”
„Mój chłopak ma problem z agresją, a ja jestem w ciąży. Kocham go, ale boję się, że kiedyś zrobi krzywdę dziecku"