„Marzył mi się chłopak, który zabierałby mnie na imprezy i był cały dla mnie. Wdowiec z 2 dzieci psuł mi wizję związku”

Zakochałam się we wdowcu z dziećmi fot. Adobe Stock, twinsterphoto
„– Dziecko drogie, czyś ty oszalała?! Stary chłop, wdowiec z dwojgiem dzieci. Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Czy ty masz pojęcie o wychowywaniu dzieci? A wiesz, co to znaczy wychowywać cudze dzieci? Nie wiesz – mama na mnie napadła".
/ 16.01.2023 06:43
Zakochałam się we wdowcu z dziećmi fot. Adobe Stock, twinsterphoto

Pani Halina przybiegła do nas zapłakana i przerażona. Na rękach przyniosła małego pieska. Tak bardzo prosiła, żeby zawieźć ich oboje do weterynarza, że chociaż byłam umówiona ze znajomymi w dyskotece, nie umiałam jej odmówić. Zawsze twierdziłam, że nie istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia. Ale kiedy w klinice weterynaryjnej zobaczyłam Marka, zmieniłam zdanie.

Nagle przestało mi się spieszyć

– Pani Halino – powiedziałam do sąsiadki. – To ja na panią zaczekam.

– Dziękuję, dziękuję ci dziecko – rozpływała się nade mną starsza pani.

A ja kątem oka obserwowałam przystojnego weterynarza.

– Gdyby pani potrzebowała przyjechać na kontrolę, to proszę mówić, zawiozę – zaproponowałam po powrocie.

Moja mama patrzyła na mnie zdziwiona. Zwykle nie bywałam taka uczynna. Jednak wyjazd na kontrolną wizytę nie przyniósł oczekiwanych przeze mnie rezultatów. Przystojny weterynarz w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Zajmował się zwierzakami, był miły dla ich właścicieli, dla mnie też, ale nie bardziej niż dla innych. Dopiero przypadkowe spotkanie w centrum handlowym dało mi malutką iskierkę nadziei. Wypatrzyłam go w sklepie z konfekcją męską i, niewiele myśląc, podeszłam do niego.

– Dzień dobry, poznaje mnie pan?

Podrapał się po głowie i chyba w pierwszej chwili nie wiedział, kim jestem.

– Przywoziłam do pana gabinetu swoją sąsiadkę z małym chorym pieskiem. Taką starszą panią – wyjaśniałam, widząc jego zakłopotanie.

– Aaa, już wiem, z takim małym, białym pudelkiem – rozpromienił się.

Pokiwałam głową i podałam mu rękę.

– Katarzyna.

– Marek.

– Robisz tu zakupy? – ciągnęłam.

– Staram się, ale nie bardzo mi wychodzi. To nie jest moje ulubione zajęcie.

Poczułam, że to szansa dla mnie. Ponieważ na zakupach znam się jak mało kto, pomogłam mu wybrać dwie koszule, oraz dobrać pasujący do obydwu krawat. W geście wdzięczności Marek zaprosił mnie na kawę i ciastko. Po godzinie byłam, jak mawia moja przyjaciółka Weronika, ugotowana na miękko. Opowiedziałam mu o studiach, o koleżankach, o wspólnych wyjazdach na żagle, na jeziora mazurskie.

On słuchał mnie uważnie, ale sam mówił niewiele

– Prawie już zapomniałem, jak to było na studiach – powiedział w końcu.

– Może ty też opowiedziałbyś mi coś o sobie – zaproponowałam.

– Następnym razem, teraz niestety muszę już iść.

Czułam się trochę zawiedziona, ale to „następnym razem” dawało mi nadzieję na przyszłość. Nie poprosił mnie co prawda o numer telefonu, ale ja miałam numer do lecznicy. Byłam pewna, że nie omieszkam z niego skorzystać. Zadzwoniłam po kilku dniach.

– Cześć. Chciałabym zaprosić cię do dyskoteki, jeśli masz czas – powiedziałam. – Wybieramy się ze znajomymi, może mógłbyś do nas dołączyć.

W słuchawce panowała cisza.

– Marek, jesteś tam? – spytałam.

– Tak. Ale, wiesz, ja chyba już wyrosłem z wypadów do dyskoteki.

Zatkało mnie. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

– Ale może moglibyśmy wybrać się do teatru? – dodał po chwili. – A potem na kolację – zawiesił głos wyczekująco.

Odetchnęłam z ulgą.

– Dobrze – nie zamierzałam się długo namyślać.

Chciałam spędzić z nim ten wieczór, obojętnie gdzie. Myślałam, że po kolacji zaprosi mnie do siebie, ale nic takiego nie nastąpiło. Odwiózł mnie do domu, pocałował na pożegnanie i powiedział coś, co mnie bardzo zastanowiło.

– Jesteś jeszcze bardzo młoda, Kasiu, nie jestem pewien, czy potrzebny ci facet po przejściach.

– O czym mówisz?

– Wyjaśnię ci następnym razem.

Zdenerwowało mnie to. Znowu następnym razem?!

– Czy ty może masz żonę? – spytałam wprost.

Uśmiechnął się tylko.

– Nie, nie mam.

– No więc, o co chodzi?

– To dłuższa rozmowa.

Jednak zanim doszło do tej dłuższej rozmowy, wiedziałam już prawie wszystko. Zwierzyłam się bowiem przyjaciółce, Weronice.

– Chyba się zakochałam, Werka.

– To super. Opowiadaj ze szczegółami. W kim?

Gdy zaczęłam mówić, dziwnie zmienił jej się wyraz twarzy. Gapiła się na mnie z coraz głupszą miną.

– No co tak patrzysz? Znasz go?

– Z widzenia – kiwnęła głową. – Mieszka na moim osiedlu. Przecież on jest stary.

– Jaki tam stary? – zdenerwowałam się.

– No, z dziesięć lat na pewno od nas starszy. A poza tym – zająknęła się – ma dwoje dzieci.

– Dzieci? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. – Dzieci? – powtarzałam jak papuga. – A żonę też?

Wera pokręciła głową.

– To ty nic o nim nie wiesz – mruknęła sama do siebie.

– Nie, żony nie ma. Zmarła przy porodzie. Urodziła bliźnięta, dwie dziewczynki. Dzisiaj mają po sześć czy siedem lat.

– I on je sam wychowuje? – nie mogłam uwierzyć.

– Tak. Pomaga mu teściowa albo matka. Nie wiem dokładnie.

Przy następnym spotkaniu Marek rzeczywiście opowiedział mi wszystko o swojej żonie, którą bardzo kochał, o tym, jak został sam z dwiema maleńkimi córeczkami.

– Gdyby nie moja mama, nie dałbym rady. Nie miałem pojęcia, jak zajmować się takimi maluchami.

Słuchałam tego wszystkiego w milczeniu

Nie przyznałam się, że wiem już trochę od Wery. Początkowo nie mogłam się zdecydować, czy bardziej go podziwiam, czy raczej jestem przerażona. Dwoje, jeszcze całkiem małych dzieci…? Miałam dopiero 24 lata, ani przez chwilę nie pomyślałam, że chciałabym już mieć potomstwo. Chciałam chłopaka, który będzie miał dla mnie czas, który będzie mnie zabierał na imprezy i będzie cały dla mnie.

– Muszę ci powiedzieć – ciągnął Marek – że Michasia i Małgosia są całym moim światem, są dla mnie najważniejsze. Jeśli chcesz się ze mną spotykać… – zawiesił głos, jakby bał się dokończyć.

– Może w takim razie powinieneś nas ze sobą poznać – sama nie miałam pojęcia, kiedy to powiedziałam, ani dlaczego.

Tak naprawdę nie byłam zainteresowana poznawaniem dwóch małych dziewczynek ani spędzaniem z nimi czasu. Nie miałam pojęcia, co można robić z dziećmi?

Pierwsze spotkanie z dziewczynkami chyba nie wypadło najlepiej.

Wybraliśmy się na wycieczkę do ZOO

Marek to zaproponował, twierdząc, że dziewczynki uwielbiają tam chodzić. Może i lubiły, ale chyba wolałyby być tylko z ojcem. Przyglądały mi się podejrzliwie i w milczeniu. Obie były jednakowe. W życiu nie poznałabym, która jest Małgosia, a która Michasia, gdyby nie różnokolorowe kokardy wplecione w warkocze. Michasia miała zielone, a Małgosia żółte.

Trzymały ojca kurczowo za ręce, jakby się bały, żebym się do niego za bardzo nie zbliżyła. Dopiero przy lodach trochę się rozluźniły i rozgadały. Zaczęły opowiadać o szkole, o koleżankach i, tu mogłyśmy znaleźć wspólny język, o ciuchach.

– Tata to się w ogóle nie zna – rozżaliła się Michasia. – Wcale nie wie, co jest modne. I nie lubi chodzić na zakupy. Wszystkie koleżanki są lepiej ubrane niż my.

– No, nie możemy do tego dopuścić – roześmiałam się. – Ja bardzo lubię chodzić na zakupy. Jeśli chcecie, zabiorę was ze sobą – zaproponowałam, choć tak naprawdę wcale nie miałam pojęcia, w co ubierają się siedmiolatki.

– Jeśli tylko tata pozwoli – Małgosia była bardziej zdystansowana.

Tata nie miał wyjścia.

– Trzy kobiety przeciwko mnie, to ja się od razu poddaję – uśmiechnął się i podniósł ręce do góry.

Nie miałam wtedy pojęcia, na co się decyduję. Sobotnie popołudnie na zakupach z dwiema siedmiolatkami wykończyło mnie zupełnie. Ale wcale nie przestraszyło. Wręcz przeciwnie, poczułam, że lubię te małe, przyjemnie spędzam z nimi czas, a najlepiej się czuję, gdy jesteśmy razem we czworo.

Zaczęliśmy się z Markiem regularnie spotykać

Najczęściej u niego w domu, bo przecież trzeba było zająć się dziećmi. Marek gotował obiad, a ja pomagałam dziewczynkom w lekcjach, albo odwrotnie. Po obiedzie szliśmy wspólnie na spacer lub graliśmy w różne gry. Coraz rzadziej spotykałam się ze swoimi znajomymi. Od czasu do czasu, gdy chcieliśmy wyjść gdzieś z Markiem tylko we dwoje, z dziewczynkami zostawała jego mama.

Zbliżało się lato, więc zaplanowaliśmy wspólne wakacje – dwa tygodnie na Mazurach. Potem dziadkowie mieli zabrać dziewczynki nad morze, a my z Markiem mieliśmy mieć tydzień dla siebie – pojechać do Włoch albo do Paryża… Przed wyjazdem powiedziałam o Marku moim rodzicom. Spodziewałam się, że będzie trudno, ale nie sądziłam, że aż tak.

– Dziecko drogie, czyś ty oszalała?! Stary chłop, wdowiec z dwojgiem dzieci. Nie masz pojęcia, w co się pakujesz – mama pomagała sobie gestykulacją, jakbym miała ją w ten sposób łatwiej zrozumieć.

– Wcale nie jest taki stary – oponowałam nieśmiało.

– A o ile jest od ciebie starszy? Osiem, dziesięć lat?

Kiwnęłam głową, ale nie zauważyła.

– Kaśka, dwie takie duże dziewczyny bierzesz sobie na głowę – ciągnęła. – Czy ty masz pojęcie o wychowywaniu dzieci? Nie masz – odpowiadała sama sobie. – A wiesz, co to znaczy wychowywać cudze dzieci? Nie wiesz. Pojęcia nie masz.

– Przecież jeszcze nie wychodzę za niego za mąż – krzyknęłam i rozpłakałam się.

– Daj już jej spokój, Marysiu – odezwał się siedzący dotąd bez słowa tata.

– Nie rozumiecie, że ja go kocham – dodałam przez łzy. – I te dziewczynki też.

Na tym rozmowa się zakończyła, chociaż wiedziałam, że nie przekonałam rodziców. Chcieli poznać Marka przed wyjazdem.

Zaprosili go na obiad razem z dziewczynkami

Było miło, ale ta wizyta niczego nie zmieniła, bo moja mama nadal twierdziła uparcie, tak samo zresztą jak Wera, że Marek do mnie nie pasuje. Dlaczego? Nie umiały powiedzieć. Wakacje spędziliśmy w Mikołajkach. Trafiliśmy na dobrą pogodę. Trochę pływaliśmy, opalaliśmy się, a trochę jeździliśmy po okolicy, zwiedzając Pojezierze Mazurskie.

Czułam, że dziewczynki naprawdę mnie polubiły. Już nie trzymały kurczowo ojca za ręce, tylko albo biegły obie przed nami, albo jedna szła ze mną, a druga z Markiem. Niestety nadal miałam trudności z ich odróżnieniem i gdyby chciały, łatwo mogłyby mnie oszukać. Kiedy odwieźliśmy je do dziadków, Michasia, która zawsze była ze mną bliżej, niespodziewanie szepnęła mi do ucha przy pożegnaniu:

– Powiem ci coś, tylko obiecaj, że nikomu nie wygadasz.

– Nie wygadam.

– Słowo?

– Słowo.

– Ani Gośce, ani tacie?

– Słowo – powtórzyłam.

– Tata kupił dla ciebie pierścionek.

Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.

– Zostaniesz żoną naszego taty? – zapytała.

Na to już musiałam coś odpowiedzieć.

– Nie wiem, Michasiu.

– Zostań – szepnęła mi do ucha – tata cię kocha. I my też ciebie kochamy.

Marek rzeczywiście w Wenecji mi się oświadczył

A ja go oczywiście przyjęłam. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Dawna Kaśka, biegająca z imprezy na imprezę już właściwie nie istniała. Dziś co innego było dla mnie ważne. Zaraz po powrocie przeprowadziłam się do Marka. Zaczęliśmy planować ślub, choć wszyscy twierdzili, że przyjmujemy za szybkie tempo. Moja mama nie omieszkała dokuczyć Markowi.

– Żeby tylko Kasia nie zrezygnowała ze studiów, jak zacznie opiekować się twoimi dziećmi i prowadzić ci dom.

– Niech się pani nie martwi – odpowiedział spokojnie. – Na pewno tak się nie stanie.

– Twoja mama chyba mnie nie lubi – stwierdził wieczorem, kiedy dziewczynki już spały.

– Najważniejsze, że ja ciebie lubię – mruknęłam. – Ona nie musi. Wiesz, coś ci powiem. Jeszcze rok temu sama bym nie uwierzyła, że będę chciała wyjść za mąż. A już za faceta z dwojgiem dzieci?! Jakby mi ktoś coś takiego powiedział, to zaśmiałabym mu się w nos.

– Jeśli nie jesteś pewna, możemy poczekać.

– Jestem głuptasie, jestem pewna, najbardziej na świecie jestem pewna. Kocham ciebie i kocham twoje, przepraszam, nasze dziewczynki.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA