„Szefowa nawet nie ukrywała, że mnie nie lubi. Regularnie rzucała chamskie uwagi na temat mojego wieku”

Moje koleżanki nie wiedzą co to prawdziwe problemy fot. Adobe Stock, Pamela Au
„Nowa szefowa od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem jej ulubienicą. Drażniłam ją swoim sposobem bycia i zbyt dużym zaangażowaniem w obowiązki. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli nie awansuję i w ten sposób nie wyrwę się spod jej skrzydeł, to wcześniej czy później wymieni mnie na młodszą pracownicę”.
/ 15.12.2022 15:15
Moje koleżanki nie wiedzą co to prawdziwe problemy fot. Adobe Stock, Pamela Au

Nie tak wyobrażałam sobie ten poranek. Planowałam wstać dwie godziny wcześniej, wziąć odprężający prysznic i z kubkiem kawy w ręku nanieść ostatnie poprawki w dokumentacji. Ten raport miał być wisienką na torcie upragnionego awansu, na który pracowałam przez ostatnie dwa lata, zarywając noce i weekendy. Koleżanki żartowały, że pracoholizmem zabijam w sobie syndrom pustego gniazda po wyjeździe córki i wnucząt do Anglii. Wreszcie też nie miałam czasu na rozpamiętywanie bolesnego rozwodu, ale to była tylko część prawdy. Nowa szefowa od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem jej ulubienicą.

Drażniłam ją swoim sposobem bycia

Podobno też zaangażowaniem w obowiązki, ale chyba najbardziej przeszkadzał jej mój wiek, bo często ironizowała na temat ryczących pięćdziesiątek. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli nie awansuję i w ten sposób nie wyrwę się spod jej skrzydeł, to wcześniej czy później wymieni mnie na młodszą pracownicę.

– Głowa do góry, dziewczyno! – uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze i wybiegłam z mieszkania.

Do dzisiaj nie wiem, jak mogło się to stać. Tyle razy wchodziłam do firmy bocznym wejściem i nigdy noga nie drgnęła mi na śliskim gresie, jakim wyłożono podest i schody. Solidne poręcze dostawione po pierwszej zimie, kiedy pracownicy wywijali na schodach piruety, jakich nie powstydziliby się łyżwiarze jazdy figurowej na lodzie, gwarantowały poczucie bezpieczeństwa, a mimo tego straciłam równowagę i runęłam w dół. Zamiast przed szefową i prezesem wylądowałam w szpitalu z pękniętą miednicą i złamaną kością udową prawej nogi i piszczelową lewej.

„I po awansie” – pomyślałam, gdy ortopeda grobowym głosem informował o czekających mnie operacjach.

– I oby wszystko poszło dobrze za pierwszym razem, bo różnie bywa w pani wieku – rzucił smętnie, dobijając mnie kompletnie swoją diagnozą.

Nie poprawiły mi nastroju zapewnienia córki, że przyjdzie do mnie, jeśli tylko uda się jej wyrwać od moich ukochanych wnucząt, ani wizyta przyjaciółki z potrzebnymi mi rzeczami.

Wrócę, gdy tylko będę mogła – zapewniłam szefową z udawanym entuzjazmem, ale po drugiej stronie telefonu nie wyczułam nawet krzty optymizmu.

– Zapewne najwcześniej za trzy, cztery miesiące… – nie kryła rozczarowania.

Oczywiście życzyła mi szybkiego powrotu do zdrowia i kazała się nie przejmować błahostkami, ale nie miałam złudzeń, że straciłam swoją szansę. Po naszej rozmowie rozpłakałam się, bo dawno nie czułam się tak bezsilna i samotna. Kolejne miesiące wyglądały dokładnie tak, jak zapowiedział lekarz. Po trzech operacjach z trudem robiłam dobrą minę do złej gry. Sfrustrowana problemami z niezrastającą się kością udową i infekcją, będącą efektem ostatniego zabiegu, wyglądałam jak siedem nieszczęść, gdy wreszcie trafiłam na oddział fizjoterapii i w ręce młodziutkiej rehabilitantki.

– O rany! Wygląda pani, jakby zderzyła się z tirem! – zawołała, przejmując z rąk pielęgniarza wózek, na którym siedziałam.

Już chciałam rzucić jakąś złośliwą uwagę

Przy tej ładnej i wysportowanej dziewczynie każda normalna kobieta i bez operacji czułaby się jak cień samej siebie, ale szczęśliwie nie zdążyłam, gdy dodała:

Chyba nikt nie ćwiczył z panią na ortopedii. Kto to słyszał, żeby taka fajna kobitka miała takie przykurcze mięśni? – westchnęła i spojrzała na mnie zaskoczona, bo mimo nie najlepszych informacji prychnęłam śmiechem na porównanie mnie do fajnej kobitki. – Dobrze, że humor pani dopisuje – dziewczyna odwzajemniła mój uśmiech i podała mi rękę. – Ewelina.

– Jagoda – uścisnęłam mocno jej dłoń.

– Jakie oryginalne imię! Zatem zaczynamy, Jagódko! I ostrzegam, będzie bolało!

Trzeba przyznać, dotrzymała słowa. Bolało jak diabli. Po godzinie zajęć z nią czułam każdą część ciała. W ciągu dwóch tygodni nadrobiłyśmy wiele zaległości, mimo tego wciąż nie czułam się pewnie, próbując utrzymać się na kulach.

Może boisz się wracać do pustego domu? – dopytywała córka, która w tym czasie zdążyła odwiedzić mnie dwukrotnie. – Przyjadę z dziećmi, mam do wykorzystania zaległy urlop, więc zajęłabym się tobą po powrocie ze szpitala – zaproponowała, ale stanowczo odmówiłam.

Nawet jeśli miała rację, to musiałam zmierzyć się z rzeczywistością. Dochodziły mnie słuchy, że szefowa jest coraz bardziej zniecierpliwiona moją przedłużającą się nieobecnością.

„Kto wie, czy po powrocie nie wręczy mi wymówienia?” – zlewałam się zimnym potem na myśl, że w takim stanie i w moim wieku przyjdzie mi szukać nowego zajęcia.

Tym bardziej jednak nie chciałam obciążać córki swoimi problemami, więc podczas naszych kolejnych rozmów starałam się brzmieć pogodnie, jak sprzed wypadku. Któregoś dnia Ewelina, którą bardzo polubiłam, zaprosiła mnie na tiramisu.

W szpitalu? – zdziwiłam się, bo tutejsza stołówka nie należała do zbyt wyszukanych.

– Tak! W moim pokoju – roześmiała się.

Chwilę później siedziałam na tapczaniku, zajadając się pysznym deserem autorstwa jej taty.

Potrafi przyrządzić wszystko, każdą pieczeń, zupę, ciasto – mówiła zachwycona. – Nie uwierzysz, ale przed chorobą mamy potrafił tylko zagotować wodę na herbatę. Potem wszystko się zmieniło. Najpierw gotował z potrzeby chwili, potem żeby sprawić jej przyjemność, a później… Robił to samo z myślą o mnie.

– I tak stał się mistrzem – uśmiechnęłam się, bo już jakiś czas temu wyczułam, że Ewelina wcześnie straciła mamę, nie miałam jednak odwagi zapytać ją o szczegóły.

– Tak, jest mistrzem… Wiesz, ile przez te potrawy kręci się dokoła niego kobiet?! – zachichotała. – Pewnie ma na swoim koncie niejedno złamane serce, ale nie chce o tym ze mną rozmawiać.

Nagle rozległ się dźwięk telefonu

Ewelina wyciągnęła go z kieszeni fartucha i z entuzjazmem poinformowała kogoś po drugiej stronie, że jest u siebie i zaraz kończy.

To ja już pójdę – nie chciałam być niegrzeczna, więc mimo jej protestów podniosłam się i ruszyłam do drzwi.

– Jagoda, pocze…

Odwróciłam się, żeby się z nią pożegnać, i w tym momencie poczułam, jak drzwi z impetem uderzają mnie w ramię. Zachwiałam się i jedna z kul wysunęła mi się spod ręki. Czułam, że za chwilę wyląduję na podłodze, i pewnie tak by się stało, gdyby jakieś silne ramię nie chwyciło mnie i nie postawiło do pionu. W tej samej chwili Ewelina skoczyła po kulę.

– Ale się przestraszyłam! – krzyknęła, podając mi sprzęt. – Tato, jesteś aniołem – dodała, śmiejąc się przez łzy.

Chciałam coś powiedzieć, ale z trudem mogłam złapać oddech. Przestraszyłam się nie na żarty. Oczami wyobraźni już widziałam się na stole operacyjnym z kolejnym złamaniem, a tego pewnie bym już nie zniosła.

– Dziękuję – wysapałam.

– To ja przepraszam, nie sądziłem, że Ewelina ma gości… Nie powinienem był tak wchodzić. Dobrze, że nic się nie stało.

Dopiero po chwili byłam w stanie przyjrzeć się swojemu rozmówcy. Niewysoki, ale za to szczupły, robił wrażenie równie wysportowanego jak córka. Lekko szpakowate włosy i nieco południowa uroda dodawały mu tajemniczego uroku. Zaskoczona poczułam, że się rumienię, więc natychmiast zmieniłam temat i jeszcze raz podziękowałam za deser.

– Pewnie chcecie zostać sami – uznałam, próbując go wyminąć.

Nie ma mowy, nigdzie pani nie puszczę samej. Proszę pozwolić mi się odprowadzić do sali. Będę czuł się spokojniejszy, mając panią na oku – zaproponował.

– Dokonały pomysł, a ja przyprowadzę wózek! – wtrąciła się Ewelina, ale stanowczo zaoponowałam.

Może nieco zbyt stanowczo, nie chciałam jednak sprawić wrażenia niedołężnej staruszki.

„Od dzisiaj będę ćwiczyć dwa razy tyle co dotychczas” – obiecywałam sobie, próbując pokonać korytarz w towarzystwie ojca Eweliny.

– Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Janusz – odezwał się w końcu mężczyzna.

– Ja… Jagoda – z trudem udało mi się uspokoić oddech.

Zmęczyła się pani, może odpoczniemy? – zaproponował.

– Nie! Wcale nie, muszę ćwiczyć i być samodzielna – rzuciłam buńczucznie, bo choć dobrze czułam się w towarzystwie troskliwego Janusza, to jednocześnie chciałam jak najszybciej zostać sama, odpocząć i zapanować nad gonitwą dziwnych myśli.

Taktownie nie zaprotestował i milczał przez dalszą część drogi, nie chcąc zapewne przyprawić mnie o zadyszkę. Tuż przed wejściem do sali odwrócił się do mnie.

Wreszcie mogłam spojrzeć w jego oczy

Byłam tak zmęczona, że przestałam przejmować się swoim wyglądem, odruchowo się uśmiechnęłam i podziękowałam mu za opiekę. Następnego dnia obudziłam się w wyśmienitym nastroju, jakbym odzyskała dawną energię. Znowu byłam sobą – pracowitą, zahartowaną w trudnych sytuacjach Jagodą. W ciągu tygodnia zrobiłam ogromne postępy w swojej rehabilitacji. Trzymałam kule pewnie i z równą pewnością siebie stawiałam nogi. Kolejny tydzień zabiegów przyniósł tak duże zmiany, że prowadzący lekarz postanowił wypisać mnie do domu.

Wychodziłam ze szpitala przekonana, że poradzę sobie o kulach, ale kiedy zostałam sama w swoim mieszkaniu z zakupami zrobionymi przez przyjaciółkę, straciłam rezon. Nawet tak proste czynności jak wstawienie wody na herbatę wydały mi się niewykonalne z powodu tych cholernych kul. I nie wiem, czy moje rozterki nie zakończyłyby się wybuchem płaczu, gdyby nie domofon.

To ja, Janusz – usłyszałam w słuchawce i poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej.

Nie zdążyłam poskładać myśli, gdy stał już w moich drzwiach.

– Przyszedłem… – wyglądał na speszonego. – Widzę zakupy, będziesz gotować? – zerknął do mieszkania i natychmiast odzyskał wigor. – To może pomogę z obiadem? Jadłaś coś? Jeszcze nie? Niedobrze, a na co masz ochotę? – i nie czekając na moją odpowiedź, zaczął się panoszyć w kuchni.

I tak jest do dzisiaj. Janusz wciąż wyczarowuje w mojej kuchni wspaniałe potrawy. Dodam, że intuicja nie myliła mnie także co do mojej pracy. Zostałam zwolniona miesiąc po powrocie, ale w ogóle się tym nie przejęłam, bo już wiedziałam, dlaczego los sprawił, że tamtego dnia połamałam nogi i nie dostałam awansu. I przyznam, że wolę to życie od poprzedniego! 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA