„Szef zwolnił mnie i nie wypłacił pensji, więc w odwecie powiedziałem jego żonie, że ma romans. Jego zemsta była okrutna"

mężczyzna, któremu szef nie wypłacił pensji fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Pan Robert ma od dwóch lat kochankę. Opowiada o niej wszystkim w firmie. To Inga, sekretarka, każdy to pani potwierdzi. Oczywiście, może mi pani nie wierzyć – uśmiechnąłem się lekko, widząc jej niepewną minę. – Ale nie mam nic do stracenia. Ta informacja to tylko wyrównanie rachunków z panem Robertem”.
/ 26.04.2023 10:30
mężczyzna, któremu szef nie wypłacił pensji fot. iStock by Getty Images, Westend61

Muszę uciec… Musi mi się udać. Ten pokój wygląda jak zwykła piwnica, może nieco zapuszczona. Nie ma się czego bać. Na pewno jest stąd jakieś wyjście... Rozejrzałem się po niewielkim ciemnym pomieszczeniu, w którym zostałem zamknięty i poczułem, jak zimny pot spływa mi po plecachNie dać się strachowi. Nie dać się. Przecież tyle już wytrzymałem... „Myśl, człowieku. Przecież nie może im to ujść na sucho” – powtarzałem sobie, choć coraz silniej dławiące mnie w gardle przerażenie przeszkadzało zebrać myśli.

Doskonale wiedziałem, przez kogo znalazłem się w tym okropnym miejscu. I postanowiłem, że tym razem nie ujdzie im to na sucho. Za długo się udawało. Czas powiedzieć dość!

Kiedy dwa lata temu szukałem pracy, nawet mi do głowy nie przyszło, że w związku ze swoim zatrudnieniem mogę znaleźć się w położeniu bohatera podrzędnego filmu kryminalnego. Cieszyłem się jak głupi, kiedy usłyszałem od szefa lokalnej fabryki cukierków, że chętnie przyjmą mnie do pracy biurowej. Wprawdzie firma nie miała w internecie najlepszych opinii, ludzie skarżyli się, że szefostwo nie wypłaca na czas pieniędzy, i że zwodzi swoich pracowników przy umowach, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Wiadomo, jak człowiek jest dopiero na dorobku, na wiele rzeczy musi się zgodzić. Takie są prawa rynku, i już.

Postanowiłem na początku zacisnąć zęby, a później odważniej upominać się o swoje. O dziwo, pierwsze miesiące mojej pracy upłynęły bez większych zgrzytów. Starałem się oczywiście pokazać z jak najlepszej strony, nie spóźniałem się, bez szemrania wykonywałem swoje obowiązki, do których należało kontrolowanie magazynierów i kierowców fabryki. Szefostwo też nie robiło mi trudności. Miałem wprawdzie tylko umowę na czas określony, ale szef, pan Robert, obiecał, że po trzymiesięcznym okresie próbnym dostanę normalną umowę o pracę. Postanowiłem więc cierpliwie poczekać.

Miałem nadzieję, że to przejściowa sytuacja

Po trzech miesiącach, zgodnie z naszymi wcześniejszymi ustaleniami, udałem się do biura naszego szefa.

Umowa mi się kończy – powiedziałem spokojnie, bo z natury nie jestem kłótliwym człowiekiem – Chciałbym wiedzieć, co dalej, na co mogę liczyć. Wie pan, rozmawialiśmy o normalnej umowie...

– Teraz nie jest najlepszy moment, interesy idą kiepsko, zastanawiam się nad zwolnieniem kilku osób – szef spojrzał na mnie uważnie, tak jakby chciał wysondować moją reakcję.

Nie powiem, w tej chwili poczułem się nie najlepiej. Trzy dni wcześniej moja narzeczona oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka, myśleliśmy także o ślubie i kupieniu wspólnie czegoś swojego. Przecież nie mogłem stracić pracy, nie teraz!

– Ale rozumiem, że tobie zależy na zatrudnieniu u nas? – ciągnął szef.

– Tak, oczywiście – wyjąkałem, wstydliwie chowając umowę.

– W takim razie możemy umówić się w ten sposób. Ja zostawię cię w firmie, ty przez następne pół roku dasz z siebie wszystko i zobaczymy, co dalej. Ale umowy na razie nie będziemy podpisywali. Z powodów księgowych, sam rozumiesz…

Nie bardzo rozumiałem, ale szybko wytłumaczyłem sobie, że to nie ja jestem tu szefem i nie ja muszę wszystko rozumieć. Nie widziałem też innego wyjścia. Choć Małgosia była bardzo niezadowolona z tego, że pracuję na czarno, bez umowy i ubezpieczenia – zgodziłem się na zaproponowane warunki, licząc że sytuacja jest tylko przejściowa. Przecież zewsząd słyszałem o panującym kryzysie. Koledzy powtarzali mi, że powinienem się cieszyć z jakiejkolwiek roboty.

W następnych miesiącach starałem się ze zdwojoną siłą. O ile początkowo cieszyłem się, że nie muszę zostawać w firmie po godzinach, o tyle teraz z własnej woli zacząłem przychodzić do pracy w soboty. Szczególnie wtedy, kiedy tylko słyszałem, że przyjedzie dodatkowa paleta towaru. Kilka razy zdarzyło mi się nawet zjawić w firmie w niedzielę.

Pracowałem o wiele więcej niż pozostali zatrudnieni. W głębi duszy liczyłem na to, że szef to doceni. Wprawdzie jak na razie nie dostałem ani razu pieniędzy za nadgodziny czy premii, ale wszystkie godziny skrupulatnie liczyłem z nadzieją, że kiedyś szef wyrówna rachunki. Niestety, na to w ogóle się nie zapowiadało. Wprost przeciwnie.

O ile na początku pensja wpływała na konto regularnie, bez najmniejszych opóźnień, o tyle w kolejnych miesiącach bywały okresy, że musiałem czekać na pieniądze tydzień czy dwa dłużej. Łatwo można się domyślić, że była to dla nas sytuacja bardzo niekomfortowa, zwłaszcza że w związku z ciążą Małgosi i przygotowaniami do ślubu wydatki mnożyły się w niekontrolowany sposób.

W końcu doszło do tego, że na moje konto nie wpłynęły żadne pieniądze, chociaż minęły trzy tygodnie od dnia spodziewanej wypłaty. Byłem naprawdę wściekły! Zwróciłem się do kadrowej, licząc że to zwykła pomyłka, ale... to właśnie wtedy po raz pierwszy zderzyłem się ze smutną rzeczywistością.

– Szef powiedział, że firma przeżywa poważny kryzys i zamroził wypłacanie pensji – przyznała mi bez ogródek. – Musisz czekać. Miesiąc, dwa, trzy. Trudno mi powiedzieć.

– Ale ja nie mogę czekać – jęknąłem. – Małgosia ma termin za trzy miesiące, wizyty lekarskie kosztują, wyprawka dla malucha kosztuje… Każdy grosz się teraz dla nas liczy!

– Przykro mi. Pracownicy bez umów są liczeni do wypłaty w ostatniej kolejności – rozłożyła ręce Ula.

Znowu się na mnie wydarł. Co za typ!

W ten sposób dowiedziałem się, że nie wszyscy są na „czarnej” liście, i nie wszystkim szef zaoferował niekorzystne warunki. Na przykład kierowcy, którzy w naszym regionie mogą przebierać w ofertach pracy, mieli normalne umowy. Tylko pracownicy produkcji i pracownicy biurowi niższego szczebla, tacy jak ja, musieli męczyć się na groszowych stawkach wypłacanych „na gębę”! Tego już było dla mnie za wiele. Stwierdziłem, że muszę walczyć o swoje.

Jeszcze w tym dniu poszedłem do biura pana Roberta, żeby osobiście z nim porozmawiać.

– Nie dostałem w tym miesiącu pensji – zacząłem nieco bardziej butnie niż zwykle. – Chciałbym wiedzieć, dlaczego. Przecież jest pan zadowolony z mojej pracy, sam pan widzi, że zostaję w firmie o wiele dłużej niż się umawialiśmy, nie migam się od przychodzenia w soboty czy niedziele, jeśli jest taka konieczność. Ale umowa obowiązuje obie strony.

– O jakiej umowie ty mówisz, gówniarzu?! – krzyknął wtedy na mnie pan Robert, aż się cofnąłem pod ścianę. – Przecież nic nie podpisywaliśmy! Mówiłem ci, że jest kryzys, a ty miałeś czekać cierpliwie! Jak firma pójdzie na dno, wszyscy stracicie robotę! Myślisz, że mi jest łatwo?! To nie jest bułka z masłem, jak się zatrudnia kilkadziesiąt osób i każdy upomina się o pieniądze!

– Ale ja ich naprawdę potrzebuję... – powiedziałem ciszej niż dotychczas, licząc na to, że może wezmę szefa na litość, skoro nie mogę nic od niego wydobyć po złości – Moja narzeczona jest w ciąży, chcemy wziąć ślub, mamy sporo wydatków…

– Trzeba było myśleć przed! – warknął pan Robert. – I nie podskakuj, bo grosza nie zobaczysz. Do roboty, ale już! Nie płacę ci za gadanie ze mną!

Poczułem się, jakbym dostał w twarz. Ledwo powstrzymałem się, żeby nie uderzyć tego pewnego siebie człowieka. Za kogo on się uważa?! Firma wcale nie przeżywa kryzysu, a on wydaje bajońskie sumy na swoją kochankę, o której wszyscy tu wiedzą. Dlaczego spełnia swoje zachcianki kosztem pracowników?! Zacisnąłem zęby, mruknąłem „do widzenia” i wróciłem do biura.

Tego samego dnia zacząłem szukać innej pracy. Niestety, szybko przekonałem się, że to nie będzie łatwe. Miałem niewielkie doświadczenie, na dodatek przez machlojki szefa nie poparte żadnymi dokumentami. Nie wyglądało to dobrze. Aż mi się słabo zrobiło, kiedy pomyślałem, że będę musiał stanąć naprzeciwko Małgosi i powiedzieć jej, że w tym miesiącu musimy żyć tylko z jej pensji. Przecież w swoim stanie nie powinna się denerwować...

Na szczęście kilka dni później znajomy zaproponował mi dorywczą pracę na osiedlowym parkingu. Oczywiście to nie były żadne kokosy, ale trochę ratowały nas przed całkowitym bankructwem. Niestety, podjęcie dodatkowej pracy wiązało się z tym, że dla swojej narzeczonej miałem jeszcze mniej czasu niż dotychczas. Bardzo negatywnie odbijało się to na naszym związku. Coraz częściej się kłóciliśmy. Czułem, że nie ma mnie przy Małgosi w czasie, kiedy najbardziej mnie potrzebuje, i miałem z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Nie wiedziałem jednak, co innego mógłbym w tej sytuacji zrobić.

Oczywiście regularnie chodziłem do szefa, upominając się o zaległe pieniądze. Jego dług wobec mnie z każdym tygodniem rósł, tymczasem on zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Był wobec mnie coraz bardziej opryskliwy i niegrzeczny.

Pewnego dnia, kiedy wisiał mi już wynagrodzenie za prawie trzy miesiące, usłyszałem od niego:

– Nie potrzebuję tutaj takich pyskaczy. Od jutra możesz nie pojawiać się w pracy. Zwalniam cię!

Byłem wściekły! To ja poświęcam dla niego swój związek, przychodzę do firmy świątek, piątek czy niedziela, a on tak mi się odwdzięcza?!

– Dobrze, rozumiem, że mnie pan zwalnia – powiedziałem sucho w odpowiedzi na jego słowa. – Ale w takim razie chciałbym odebrać zaległe wynagrodzenie za ostatnie trzy miesiące pracy, łącznie z pieniędzmi za nadgodziny, oczywiście!

– Co ty sobie myślisz, szczeniaku?! – ryknął. – Ode mnie żadne pieniądze ci się nie należą! Masz jakieś papiery na to, że u mnie pracowałeś? No właśnie, nie masz! Więc i kasy nie dostaniesz! A teraz żegnam, idź zamiatać ulice, tam, gdzie twoje miejsce!

Nie mam papierów, czyli nie mam nic...

Wyszedłem czerwony z wściekłości i upokorzenia. Moja sytuacja rzeczywiście była nie do pozazdroszczenia. Nie miałem umowy, ubezpieczenia. Nie miałem też do kogo zwrócić się po pomoc, żaden sąd nie stanąłby po mojej stronie. Czułem się fatalnie.

I wtedy mój wzrok padł na zaparkowany przed firmą nowiutki i błyszczący samochód szefa. Czarny, ze srebrnymi wykończeniami, nowoczesny – po prostu auto marzeń.

– To on mi wisi te zaległe grosze, a sam jeździ taką bryką?! – poczułem, jak wszystko się we mnie gotuje.

Nie mogłem tego tak zostawić. Już wiedziałem, co mam zrobić. Mój szef miał od dwóch lat kochankę, sekretarkę w naszej firmie. Ich romans był tajemnicą poliszynela.  Wiedzieli o nim wszyscy, oczywiście oprócz żony pana Roberta. Z plotek wiedziałem, że szefowi bardzo zależy na tym, by jego ślubna nie dowiedziała się o niczym, bo kobieta jest właścicielką większości ich wspólnego majątku. Gdyby się rozstali, majątek poszedłby w większości w jej ręce, a on zostałby praktycznie z niczym. O to właśnie mi chodziło!

Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do drzwi domu szefa. Świetnie wiedziałem, gdzie mieszka, bo kilkakrotnie odwoziłem go do domu po imprezach firmowych. Byłem zaskoczony tym, jak atrakcyjna kobieta mi otworzyła. „Ależ głupi jest ten człowiek, że zdradza taką babkę!” – przebiegło mi nawet przez głowę. Tym bardziej nie było mi go szkoda.

– Pani mnie nie zna... – przedstawiłem się, patrząc na nią uważnie. – Jestem byłym pracownikiem pani męża. Zwolnił mnie dzisiaj, nie wypłaciwszy trzymiesięcznej pensji – dalej patrzyłem na nią uważnie, śledząc jej reakcję.

Nie odpowiadam za długi męża – zastrzegła szybko, jakby przestraszona, chowając się do domu, i usiłując zamknąć mi przed nosem drzwi.

– Proszę się nie bać, nic pani nie zrobię – wsadziłem rękę między futrynę a drzwi, blokując zamknięcie. – To rzeczywiście sprawa między mną a szefem. Chciałbym tylko, żeby pani o czymś wiedziała. Pan Robert ma od dwóch lat kochankę. Opowiada o niej wszystkim w firmie. To Inga, sekretarka, każdy to pani potwierdzi. Oczywiście, może mi pani nie wierzyć – uśmiechnąłem się lekko, widząc jej niepewną minę. – Ale nie mam nic do stracenia. Ta informacja to tylko wyrównanie rachunków z panem Robertem. Myślę, że zasługuje pani na kogoś lepszego. Nam pani mąż opowiada od dawna, że jest z panią tylko dla pieniędzy – niby mimochodem zerknąłem na luksusowy dom. – Jeśli choć część informacji na temat pani majątku jest prawdziwa, wynajęcie detektywa nie powinno stanowić problemu...

Zostawiłem osłupiałą kobietę na progu i w doskonałym humorze wróciłem do domu. Oczywiście, nie miałem prawdziwych powodów do radości. Straciłem pracę i perspektywy na zapewnienie Małgosi i naszemu dziecku godnego poziomu życia. Ale czułem satysfakcję. Przynajmniej ten oszust dostanie to, na co zasłużył.

Przez kilka kolejnych dni nie wychodziłem z domu. Szukałem przez internet pracy, starałem się nadrobić czas z narzeczoną, zająłem się przygotowaniami do ślubu. Jakoś tak się złożyło, że wyszedłem dopiero w piątek. Zamierzałem udać się do sklepu położonego blisko mojego domu, ale nigdy tam nie dotarłem.

Kiedy ten duży, ciemny samochód zatrzymał się przy krawężniku, nie wzbudził moich najmniejszych podejrzeń. W tej okolicy łatwo się zgubić, więc ludzie często pytają o drogę. To nie było nic niezwykłego. Pochyliłem się nad kierowcą, żeby udzielić mu wskazówek i wtedy poczułem, jak ktoś wpycha mi coś wielkiego i mokrego do gardła, jednocześnie dusząc mnie jakimś worem! To było porwanie! Gdybym jeszcze do tego momentu miał jakiekolwiek wątpliwości, usłyszałem:

– To za moje małżeństwo! Zniszczyłeś mi życie, kanalio! – z przerażeniem poznałem głos szefa.

„On oszalał!” – pomyślałem.

Nie miałem pojęcia, dokąd mnie zabierają

Jechaliśmy dość długo, może pół godziny, może więcej. W końcu się zatrzymaliśmy. Dwóch mężczyzn, mój szef i jakiś jego pomagier wywlekli mnie z samochodu i popchnęli w dół. Z przerażeniem skonstatowałem, że weszliśmy do ciemnej piwnicy. Tam zdjęli mi kaptur z oczu, ale to niewiele dało, bo w piwnicy było zupełnie czarno. Knebel, uniemożliwiający mi krzyk, zostawili. Odchodząc, po kilkunastu minutach, mówili coś o tym, żebym tutaj „zdechł…”.

Przez pierwsze minuty nie wiedziałem, co robić. Sytuacja wydawała się naprawdę beznadziejna. Wokół było zupełnie ciemno, byłem w zimnym, nieznanym miejscu, a ciężkie, drewniane chyba drzwi, do których jakoś po omacku udało mi się dostać, były zamknięte na cztery spusty. „Muszę uciec… Musi mi się udać” – szeptałem do siebie. Przed oczami miałem obraz narzeczonej i naszego dziecka. Miałem dla kogo walczyć.

Wymacałem zamknięcie drzwi. Wydawało się nie do ruszenia. „Nie ma się czego bać – powtarzałem sobie. – To tylko głupi amatorzy, nie żadna mafia. Nie wygrają ze mną”. Dotknąłem czegoś zimnego, co mogło być szybą. Czyżbym natrafił na okno? To była moja szansa! Wymacałem ręką jakąś deskę czy belkę. Jak to dobrze, że ci głupcy nie zadbali o to, żeby piwnica była pusta!

Nie tracąc sił i czasu na zbędne krzyki, zacząłem uderzać ciężką dechą w szybę. Dźwięk rozbijanego szkła był chyba jednym z najpiękniejszych dźwięków w moim życiu! Kawałkiem szyby przeciąłem więzy pętające mi ręce. Teraz musiałem tylko wystawić rękę z drugiej strony i spróbować wyważyć kratę… Uff! Na szczęście była stara i trzymała się w oknie na słowo honoru. Poradziłem sobie z nią bez większych problemów. To były stare, duże okna, bardziej pasujące do sutereny niż prawdziwej piwnicy. Udało mi się więc szybko przecisnąć przez powstały otwór.

Kiedy znalazłem się na zewnątrz, rozejrzałem się po miejscu, do którego zostałem wywieziony i poczułem prawdziwe przerażenie. Dokoła nie było żywej duszy! Gdybym został w piwnicy, na pewno nikt by mnie nie uratował... Mój szef naprawdę chciał, żebym umarł w męczarniach z głodu! To się nie mieściło w głowie! Ten człowiek był psychopatą!

W domu, który uważnie obszedłem dookoła, z pewnością nikt nie mieszkał, wyglądał na opuszczony dawno temu. Kilka godzin zajęło mi dostanie się z tej głuszy do bardziej cywilizowanej okolicy. Stamtąd zadzwoniłem do Małgosi i na policję. Nie wahałem się ani chwili, czy to zgłosić. Przeżyłem koszmar tylko dlatego, że upomniałem się o swoje pieniądze. Temu zwyrodnialcowi nie mogło to ujść na sucho! Na szczęście dzięki mojemu opisowi i temu, że zgłosiłem się od razu po porwaniu, policji udało się potwierdzić moją wersję. To bydlę i jego sąsiad, który mu pomagał, zostali aresztowani. Sąd nakazał mu też wypłacenie mi zaległej pensji wraz z odsetkami.

Od tego czasu minęło kilka miesięcy. Wciąż mam koszmary, bo jednak najadłem się sporo strachu. Chyba już do końca życia będę się bał ciemnych pomieszczeń. Nie znalazłem też jeszcze pracy – na razie nie pozwala mi na to mój stan psychiczny. Zamierzam jednak zacząć szukać zatrudnienia, jak tylko dojdę nieco do siebie. Ale tym razem będę już uważniejszy. Gdy tylko ktoś zaproponuje mi jakiś podejrzany układ, będę wiedział, że od takiego człowieka trzeba zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Zdrowie i życie są więcej warte od jakichkolwiek pieniędzy!

Czytaj także:
„Wiedziałem o zdradzie przyjaciela i romansie jego żony. W milczeniu patrzyłem, jak niszczą swoją rodzinę”
„Szef dobierał się do mnie, a gdy zaprotestowałam, zwolnił mnie z pracy. Okazało się, że wszystko widziała jego żona”
„Podsłuchałem kobietę, która obsmarowywała w pociągu kochanka i jego żonę. Byłem w szoku. Okazało się, że bardzo dobrze ich znam”

Redakcja poleca

REKLAMA