Swoim wtargnięciem wyrwała mnie z drzemki. Właśnie coś przyjemnego zaczęło mi się śnić, właśnie wyluzowany podróżą oderwałem się od wszystkich ponurych myśli, które niczym esesmański hełm ciążyły mi na głowie, właśnie… Wkroczyła bezceremonialnie, bezczelnie, bezlitośnie.
– Można?
Nie odpowiedziałem, bo też na odpowiedź wcale nie czekała. Usadowiła się idealnie po przekątnej przedziału – naprzeciwko mnie, ale przy drzwiach.
Wlepiłem spojrzenie w pejzaż za oknem
Miałem nadzieję, że bujna zieleń drzew i zarośli, pod wpływem pędu pociągu jeszcze bardziej roziskrzona w słońcu, wyssie ze mnie całą gromadzącą się gwałtownie irytację. Ale ta gromadziła się dalej. Do cholery jasnej, baba może przebierać w wolnych miejscówkach, ma do dyspozycji cały pociąg-widmo, który jakimś cudem jedzie w końcu do celu w tej koronawirusowej paranoi. Musiała akurat tutaj usiąść? Oczywiście, że nie musiała.
Skoro już taka towarzyska, niechby sobie znalazła innego towarzysza! Świat pełen jest przystojnych facetów marzących o tym, by taka laska przysiadła się do nich w pustym przedziale. Pewnie nawet w tym pociągu znalazłoby się kilku. Dlaczego wybrała akurat mnie? Może właśnie dlatego, że ja nie jestem przystojny. Pewnie w młodych laluniach wzbudzam jedynie poczucie bezpieczeństwa. Tacy jak ja nie podrywają takich jak ona.
Zerknąłem z ciekawością w stronę drzwi. Czy naprawdę jest aż tak atrakcyjna, jak mi się wydało w pierwszej chwili? Tak. Długie nogi w ciemnych rajstopach (uwielbiam damskie kończyny dolne w seksownej czerni) wyciągnęła całkiem swobodnie, świadoma ich klasy. Zsunęła buty na wysokich obcasach, bardzo eleganckie buty, i wykonywała jakieś ćwiczenia stóp, skupiła na nich całą swą uwagę. Ja też.
Nie śmiałem spojrzeć na jej twarz. Bałem się, że uzna to za sygnał. Zacznie wreszcie gadać, bo podejrzanie długo milczała. Trajkotać coś bez większego sensu albo – co byłoby jeszcze gorsze – sączyć uwodzicielskie słowa niskim zmysłowym głosem. To by chyba do niej pasowało najbardziej. Wróciłem do zieleni za oknem.
Cały mój dobry nastrój prysł
I ten błogi stan zluzowanego umysłu. Stałem się spięty. Najlepiej byłoby wbić wzrok w smartfon (żadnej książki, niestety, nie wziąłem), ale by sięgnąć po telefon, musiałbym się jednak ruszyć, podnieść, wziąć marynarkę, którą, jak się okazało, niefortunnie położyłem na półce. Gdyby chociaż zadzwonił, ale nie, oczywiście akurat milczał. Za to po chwili rzewna melodyjka popłynęła z jej aparatu. Jasne, teraz będzie godzinę gadać. Zastrzygłem jednak uszami. Byłem mimo wszystko ciekaw jej głosu.
– Cześć, jadę pociągiem, oddzwonię…
Głos nie należał do przekupki ani też rasowej uwodzicielki, był całkiem zwyczajny i lekko znudzony.
– Ależ mówię ci, że nie teraz. Jadę pociągiem. Nie jestem sama w przedziale.
Mówiła teraz ciszej, ledwo słyszałem.
– Zdzwonimy się wieczorem. Nie, w dobrym jestem humorze, wszystko w porządku, tylko… – w jej tonie pojawiło się zniecierpliwienie.
Zacząłem nawet trochę ją lubić, a przynajmniej trochę mniej nie lubić. Padała ofiarą czyjejś agresji, tak jak ja padłem ofiarą agresji z jej strony. Jakże szybko ją los pokarał.
– No, nie mów mi takich rzeczy! Nawet nie chcę wiedzieć.
Wzniosła wzrok do nieba. Nie mogłem się oprzeć i wreszcie spojrzałem, bo i tak by tego nie spostrzegła. Drobna delikatna twarz była ładna, ale nie aż tak, jak początkowo sądziłem. Miała spory nos, w dodatku taki kartofelek. Zdobiły ją za to śliczne, pomalowane na czerwono usta, gnące się w grymasach, plastyczne. Miała też trochę więcej lat, niż mi się wcześniej wydawało, może trzydzieści. Nie taka znowu młoda laska, chociaż wciąż laska, na pewno.
– Wiesz, właściwie to on mnie już zupełnie nie obchodzi. Po co mam słuchać twoich rewelacji? Ani mnie one nie interesują, ani nie podniecają jak ciebie. Też mnie nie bolą, nie myśl sobie. Dzięki, Tereska, za telefon, ale porozmawiamy później. I zdecydowanie na inny temat.
Mówiła bardzo kategorycznie
Bizneswoman? Wytworne lakierowane pantofle potwierdzały tę tezę, pomarańczowy sweterek chyba jej nie przeczył. Nie znoszę kobiet interesu. Ale ta konkretnie już budziła moje współczucie. Chyba jednak nie była w stanie się rozłączyć, taka niby asertywna, ostatecznie bezbronna wobec ognia wymierzonego przez Tereskę. W końcu się dała, biedaczka, wciągnąć w tę rozmowę.
– Wiesz, z perspektywy czasu oceniam Tymona jako kawał chama skrytego pod tymi teflonowymi garniturami, i to, że każdym najnowszym Armanim próbuje zlać ten nieznośny, wstrętny zapach potu, od którego mnie mdliło…
Teraz już nadstawiłem oboje uszu. Zrobiło się ciekawie. Tymon? Tak miał na imię mój przyjaciel od czasów podstawówki, ale od trzech lat już, niestety, były, który na dodatek obficie się pocił i nie najładniej wtedy pachniał, co przykrywał hektolitrami wody kolońskiej. Co za zbieg okoliczności! Długo czekałem na kolejną kwestię.
– Tak, ja też w sumie jej współczułam. Wiem, że to strasznie głupio brzmi, ale uwierz mi – współczułam jej. Biedna kobieta, naprawdę biedna. Gdyby wiedziała, co mi na jej temat mówił! Może nawet darowałabym mu zdradę, ale nie te wredne słowa pod jej adresem. Jakież to było świństwo z jego strony. Faceci są naprawdę beznadziejni. A ten szczególnie… Ależ tak! I to, co mi powiedział na koniec… Że zrywa ze mną z powodu żony, dla żony. Zuzia powiedziała, Zuzia zagroziła, Zuzia obiecała. Zuzia to, Zuzia tamto. Co za obłuda, jakie zakłamanie. Nienawidzę gościa. Przypiekałabym go na ruszcie, na bardzo wolnym ogniu, soliła i polewała oliwą, niechby wył z bólu.
Chyba kompletnie zapomniała o mojej obecności w przedziale. Czułem, że dyskrecja nakazywałaby podnieść się, wyjść, pozwolić jej dokończyć tę rozmowę w samotności. Z drugiej strony rozpierała mnie ciekawość.
Żona byłego przyjaciela też miała na imię Zuza
Przepadałem za nią i nie mogłem darować Tymkowi, że ją zdradza z koleżanką z pracy. To dlatego zerwałem tę wieloletnią przyjaźń. I to zapewne właśnie owa „koleżanka” siedziała po przekątnej kolejowego przedziału. Piękna, zmysłowa Joanna, o której tyle się nasłuchałem, zanim powiedziałem: dość. Nie żadna bizneswoman, tylko asystentka jednego z szefów wielkiej korporacji. Ależ ten świat mały!
Jak chce, niech sama wyjdzie na korytarz… Wówczas nie usłyszę dalszego ciągu historii i nie zrozumiem, o co w niej chodzi, trudno. Ale dlaczego to ja mam być delikatny, skoro ona nie jest, skoro mówi przy mnie o tych wszystkich rzeczach.
– Nie, tego to nawet po nim bym się nie spodziewała. Myślałam, że jednak trochę ją kocha, sk... jeden, nawet jeśli gadał o niej to, co gadał. Bo wiesz, jak jest, człowiek ma skłonność do usprawiedliwiania się. Zawsze wynajdzie powody, które uzasadnią romans. Bo żona nie daje, bo lata ze sobą nie śpią, bo się wszystko wypaliło. Znamy te kawałki, nie? Na pamięć. Ale jak przychodzi ją zostawić, to jednak szkoda. Dzieci przed maturą, i jak tu sprzedać taki fajny dom. No i się okazuje nagle, że jednak rodzina najważniejsza. Ale to się daje jakoś przeżyć, bo w sumie tak, rodzina najważniejsza. Najwyraźniej…
Ostatnie słowo wypowiedziała w taki sposób, że w jego połowie głos jej się załamał, zjechał w jakieś niebezpieczne dolne rejestry. Jeszcze raz rzuciłem w jej stronę spłoszone spojrzenie.
Chyba nie zacznie mi tu ryczeć?
Na szczęście Tereska tokowała gdzieś po „tamtej stronie”. Kobieta słuchała przyjaciółki w milczeniu i chyba doszła do siebie. Może nawet niekoniecznie do siebie, bo nagle rzuciła stekiem wyzwisk zupełnie niegodnych tak ładnie skrojonych i przyozdobionych usteczek. Nawet nie powtórzę obelg, które padły, nie nadają się do zacytowania. Ograniczę się do ostatniego zdania:
– I czemu się dziwić, mało to śmieci na świecie? A najgorsze te młode, w ogóle nie mają już żadnych zasad. Błagam, nie mówmy o tym więcej. Mam w dupie Tymona i jego nowe życie, nie mam nic przeciwko temu, żebyś mu to powtórzyła, jak go spotkasz. Mam w dupie jego byłą żonę i jego przyszłą żonę, i wszystkie następne żony. Nie dzwoń do mnie więcej w tej sprawie. I skończmy wreszcie, przecież jadę tym cholernym pociągiem i nie mogę rozmawiać. Cześć!
Wreszcie spojrzała na mnie. Czyżby dopiero mnie zauważyła? Chyba nadal nie. Mimo że nasze spojrzenia spotkały się, to tak, jakby się nie spotkały… Do końca podróży siedziała pogrążona w myślach, z głową odchyloną do tyłu. Można by przypuścić, że spała, gdyby nie te nogi bezustannie wykonujące rodzaj marszu w miejscu. A jej kciuki kręciły młynka. Wpatrywałem się w te dłonie jak zahipnotyzowany: długie szczupłe palce pianistki, białe, niemal przezroczyste. Zdradzały całą jej wrażliwość. Wyszła z przedziału, zanim pociąg dojechał do stacji, chyba już jednak nie mogła wysiedzieć na miejscu. Gdy stanęła, jeszcze raz obrzuciłem ją ciekawym spojrzeniem. Jednak piękna. Bardzo zgrabna, wysoka, postawna.
Trzymała się prosto i dumnie
Nie śmiałbym jej zaczepić, nigdy, przenigdy, ale szedłem za nią długim peronem jak pies przybłęda liczący na to, że jakimś cudem zostanie przygarnięty. A ona wsiadła w taksówkę i odjechała w nieznane. Zrobiło mi się smutno, tak bardzo smutno. Kilka godzin jeszcze minęło, zanim dotarłem do hotelu, szedłem na piechotę rozglądając się po nieznanym mieście – czy to może JEJ rodzinne miasto? Po co by tu przyjeżdżała, pociągiem i bez szefa? Chyba tylko do rodziny. Zająłem pokój, niepewnie rozgościłem się i zadzwoniłem do mojej Hani. Biedna Hania, taka nudna. Jak zwykle zalała mnie słowotokiem, co gdzie kupiła, po ile i jak niewygodnie robić zakupy w maseczce. Codziennie te same problemy. Nawet nie spytała mnie o podróż. Już mieliśmy się rozłączyć, gdy nagle rzuciła tak dla niej nietypowym, podnieconym głosem.
– Ale, ale! Ty wiesz, co zrobił twój przyjaciel Tymon?
Nawet udało jej się być kąśliwą przy wymawianiu słowa „przyjaciel”.
– Chyba wiem. Rzucił jednak Zuzę, i to wcale nie dla starej kochanki. Raczej chyba dla jakiejś małolaty. Żeni się z nią?
Zamurowało ją. Przez parę sekund nie mogła wydusić słowa.
– Przecież ponoć się z nim nie kontaktujesz, odkąd związał się z tą wywłoką?
– Od trzech lat.
– No to skąd do licha wszystko wiesz?
– A, to już moja słodka tajemnica.
– Rozumiem. Masz informatorów. Nie jestem pierwsza.
– Coś w tym rodzaju.
– To nie muszę ci mówić – głos Hani pełen był zawodu. – Wiele więcej nie da się zresztą powiedzieć. Tak, masz rację, odszedł do jakiejś młódki i zamierza się z nią ożenić. Zuza w strasznym stanie, dowiedziałam się od Elki.
– No cóż. Cały Tymon. Jutro się zdzwonimy, cześć, Haniu.
– Cześć.
Bardzo była zawiedziona, moja żona. Aż mi się jej żal zrobiło. Przymknąłem oczy i zamiast poczciwego oblicza Hani ujrzałem kobietę z pociągu, Joannę. Długo nie chciało mi się oczu otwierać. Te nogi… Te dłonie… Te cudne czerwone usta. Miałem świętą rację, że trzy lata temu z hukiem zerwałem wieloletnią przyjaźń. Głupek z tego Tymona. Teraz nienawidziłem go jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. I raczej jednak nie z powodu Zuzy. Jutro pospaceruję więcej po mieście – obiecałem sobie. Może gdzieś spotkam Joannę. Bardzo bym chciał.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”