„Szef zgrywa świętoszka i poucza innych, a sam ma sporo za uszami. Co to za wzór cnót, który robi interesy z lafiryndami?”

szef daje reprymendę pracownicy fot. Adobe Stock, Nattakorn
„– Pan mi mówi o przyzwoitości, szefie? – spytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Wie pan co, gdybym ja miała własną kamienicę, do tego taką zabytkową, w pięknej, starej dzielnicy, tobym się chyba ze wstydu spaliła, jakbym miała takich lokatorów jak pan”.
/ 25.03.2023 13:15
szef daje reprymendę pracownicy fot. Adobe Stock, Nattakorn

Spojrzałam na kopertę z pieczęcią sądu wyjętą przed chwilą ze skrzynki i odetchnęłam z ulgą. „No, wreszcie koniec czekania” – pomyślałam z nadzieją. I rzeczywiście w oficjalnym piśmie poinformowano mnie o terminie rozprawy rozwodowej. Miała się odbyć za miesiąc. Co prawda to dopiero pierwsza, ale doszliśmy z Maciejem do porozumienia, i żadne z nas nie miało zamiaru obwiniać drugiego o rozpad małżeństwa, więc wszystko powinno się szybko skończyć.

Spojrzałam jeszcze raz na datę wezwania i... aż zaklęłam w duchu. No kurczę, to akurat wypadało w ostatni czwartek miesiąca, w dodatku na koniec kwartału, czyli w dniu, w którym w firmie panowało zawsze istne pandemonium. I jak ja miałam w takiej sytuacji powiedzieć szefowi, że chciałabym wziąć wolne…

Sprawa komplikowała się dlatego, że nie mogłam pokazać mu tego wezwania z sądu. Mój szef był człowiekiem starej daty, bardzo zasadniczym, kierującym się w pracy, jak i pewnie w życiu, zasadami moralnymi i zwracającym uwagę na moralność swoich podwładnych. Przeszkadzało mu, gdy któraś z pracownic przyszła w zbyt krótkiej (jego zdaniem) spódniczce albo w zbyt mocnym makijażu, nie mówiąc już o dużych dekoltach.

Do dzisiaj pamiętam, jak mnie potraktował, gdy któregoś dnia miałam na sobie nowy kaszmirowy sweterek, którego dekolt był ciut większy niż przeciętny. Przyniosłam mu wtedy teczkę z dokumentami i uśmiech zamarł mi na ustach, gdy zobaczyłam jego wzrok.

– Uważa pani, że to jest odpowiedni strój do pracy? – spytał ostrym tonem. – Ten dekolt…

– Przecież to nic takiego – wybąkałam, usiłując podnieść wycięcie sweterka do góry. – Wszystkie koleżanki noszą dekolty.

– Ale pani jest o wiele za duży. Nie każdy jest spragniony widoku czyjegoś biustu – syknął. – To nie jest agencja towarzyska, tylko porządna firma i zatrudnia ludzi o wysokim morale. Postępujesz nagannie – zapomnij o awansie!

Co tu zrobić, żeby nie musieć się tłumaczyć?

Morale, etyka – to były ulubione słowa prezesa. Szafował nimi bez umiaru. On sam wydawał się być chodzącą cnotą – najlepszym mężem, ojcem, no i szefem. A my wszyscy powinniśmy brać z niego przykład, chcąc pracować w jego firmie.

Wtedy gdy mnie tak obsztorcował, zrobiło mi się strasznie głupio, zaczerwieniłam się i zakryłam dłonią dekolt. Chociaż tak naprawdę uważałam, że wcale nie jest za duży. Zresztą nawet gdyby tak było, to byłby to całkiem przyjemny widok, a wizerunek firmy na pewno by na tym nie ucierpiał.

Jednak to było nic w porównaniu z awanturą, jaką szef zrobił Jerzemu, naszemu informatykowi, gdy ten chciał wziąć kilka dni urlopu, żeby rozejrzeć się za jakąś kawalerką do wynajęcia. Rozwodził się, żona wystawiła mu walizki za drzwi i biedak musiał szybko działać. Ze swoich problemów zwierzył się szefowi, licząc na męską solidarność. I niestety, przeliczył się. Zamiast zrozumienia i wsparcia, znalazł potępienie i absolutny brak tolerancji. Podobno prezes zrobił mu taki wykład o moralności, że chłopina wrócił do pokoju zupełnie zdruzgotany, a urlopu oczywiście nie dostał.

– To jak istne średniowiecze, a on zachowuje się, jak jakiś inkwizytor – Jerzy usiadł wtedy ciężko za biurkiem. – Zupełnie zbzikował! Wiecie, co mi powiedział? Że najważniejsze w życiu to mieć zasady moralne i przestrzegać ich bez względu na okoliczności. I że ja jestem niemoralny, bo się rozwodzę… Ja, rozumiecie? – pokręcił głową.

Wszyscy wiedzieliśmy, że żona Jurka znalazła sobie jakiegoś młodszego faceta i tak się zakochała, że nic do niej nie docierało, nawet to, że mają dwoje dzieci, które powinny mieć ojca i matkę. A że mieszkanie było jej, jeszcze po dziadkach, więc Jurek został bez dachu nad głową. Wszystko to tak przeżył, że wpadł w depresję i musiał szukać pomocy u psychologa. Ale dla naszego szefa to on był niemoralny i wszystkiemu winien.

I ta opinia przełożyła się na jego pozycję w firmie. Został pominięty przy najbliższych awansach, chociaż to on nadawał się najlepiej z nas wszystkich na szefa informatyków. Widać jako człowiek rozwiedziony nie spełniał kryteriów moralnych... Tylko co miał piernik do wiatraka? To wiedział chyba tylko nasz prezes.

A teraz ja miałam iść do niego i prosić o dzień wolnego. Nie mogłam mu pokazać wezwania z sądu, a przecież musiałam podać jakiś powód, bo na piękne oczy mi urlopu nie da. Nie chciałam podpaść szefowi, gdyż Jacek, mój bezpośredni przełożony odchodził niedługo na emeryturę i miałam chrapkę na stołek po nim. A on mi sprzyjał, zawsze powtarzał, że jestem jego cieniem w firmie. Ale jeśli prezes uzna, że jestem niemoralna, to mogłam pożegnać się ze swoimi nadziejami.

– Nie mów mu o rozprawie, wymyśl coś innego, jakiś pogrzeb w rodzinie – radziła mi kumpela, gdy podzieliłem się z nią swoimi wątpliwościami. – Jak się dowie, że się rozwodzisz, możesz zapomnieć o awansie – pokręciła głową. – A masz jakiegoś dobrego prawnika?

– Nie, dam sobie radę sama – odparłam. – Rozwodzimy się bez orzekania o winie.

– Ale zawsze lepiej kogoś mieć, wiesz, te wszystkie paragrafy i w ogóle – wyciągnęła z torebki notes. – Dam ci telefon do mojego, jest niedrogi i dobry.

Koleżanka jest po rozwodzie, więc uznałam, że wie, co mówi. Zadzwoniłam do polecanej kancelarii, żeby umówić się na spotkanie. Do rozprawy pozostało jeszcze co prawda trochę czasu, jednak wolałam tę trudną rozmowę mieć już za sobą. Zdecydowałam też, że o ten dzień wolny poproszę szefa w ostatniej chwili – wezmę po prostu urlop na żądanie.

Już wiedziałam, jak go zagiąć i na tym skorzystać

W wyznaczonym dniu wybrałam się do kancelarii poleconego adwokata. Gdy stanęłam przed solidną, drewnianą bramą starej kamienicy, przez dłuższą chwilę mój wzrok błądził po liście lokatorów na tabliczce domofonu. Właściwie to nie było tu mieszkań, tylko same firmy. Ale jakie… Psychoanalityk, wróżka i jasnowidz, agencja towarzyska, klub ze striptizem.

Rozrywkowa była ta kamienica, nie ma co. Ale wizytówki kancelarii jakoś nie dostrzegłam. Przez moment przyszło mi do głowy, że może zamiast iść do adwokata, powinnam raczej zasięgnąć rady jasnowidza albo wysłuchać przepowiedni wróżki. Zaśmiałam się pod nosem i uważniej popatrzyłam na domofon, szukając przycisku kancelarii. Jednak nie znalazłam go i zniechęcona już miałam odejść, gdy nagle drzwi otworzyły się dość gwałtownie i ukazał się w nich… mój szef, prezes firmy.

– O Boże – cofnęłam się przerażona jego widokiem, bo wszystkiego bym się spodziewała, tylko nie jego obecności w takim miejscu. Gdzież on był, u wróżki, czy w tym klubie go-go? Zrobiłam krok do tyłu, o mało co nie spadając ze schodów. – Co pan tu robi? – wyrwało mi się ze zdumienia.

–  A pani? – wykrzyknął, też wyraźnie zdziwiony i jakby wystraszony. – Gdzież to pani idzie?

Zabrakło mi słów. No, bo co miałam odpowiedzieć, że niby gdzie idę? Do tej wróżki czy jasnowidza, ja poważny pracownik w jego firmie…? No przecież miałby ze mnie ubaw na całego. Bo tego, że wybieram się do agencji towarzyskiej chyba nie podejrzewał. A znowu mówić mu, że szukam prawnika, to by oznaczało, że mam jakieś kłopoty i jeszcze by się domyślił, że się rozwodzę. Kurczę, jak by na to nie patrzeć, każda moja odpowiedź byłaby zła. I nagle przyszło mi do głowy, że właściwie, to ja mogłabym zadać takie samo pytanie, gdzież to on był. No, ale najpierw wypadało mu odpowiedzieć.

– Mam tu znajomych – uśmiechnęłam się jak najmilej. – Zapraszali mnie od dawna, więc właśnie dzisiaj postanowiłam do nich wpaść.

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem zmarszczył groźnie czoło.

– Znajomych, mówi pani – zaśmiał się ironicznie. – A których to, bo ja znam tu wszystkich.

„Co za wścibski bubek!” – pomyślałam. „Co go to obchodzi, dokąd ja idę?!”. Ale wypadało coś odpowiedzieć, nie mogłam go przecież zignorować. Szybko spojrzałam na guziczki domofonu – pod szóstym numerem była pustą tabliczka, żadna rozrywkowa instytucja nie miała tam swojej plakietki, więc wychodziło na to, że jest tam jakieś prywatne mieszkanie.

– A pod szóstką – uśmiechnęłam się z satysfakcją.

– No proszę, a ja jakoś sobie nie przypominam, żebym panią zapraszał – wysyczał zjadliwie. – Bo pod szóstką to ja mieszkam, a ta kamienica jest moją własnością i żadni inni prywatni lokatorzy tu nie mieszkają.

Kurczę, ale wpadłam, aż mi żołądek podszedł do gardła. No, gorszego obciachu to już nie mogło być.

– Nie wiedziałam – wybąkałam i zamilkłam, bo jakoś nie przychodziło mi do głowy, co jeszcze mogłabym powiedzieć.

Spuściłam wzrok, zmieszana. Oboje milczeliśmy przez moment.

– A pani to przyszła do wróżki czy do jasnowidza? – usłyszałam jego ironiczny ton. – A może chce się pani odstresować po pracy w klubie albo w agencji – prychnął. – No proszę, jakich ja pracowników zatrudniam, żadnej przyzwoitości, nie mówiąc już o morale…

Czułam, jak ciśnienie mi rośnie, zrobiło mi się gorąco... Facet w tym momencie wkurzył mnie nie na żarty. Cofnęłam się o krok, zeszłam ze schodków przed bramę, uniosłam wysoko głowę... W tym momencie było mi już wszystko jedno, co ten dwulicowy dupek sobie o mnie pomyśli. „Wygarnę mu, choć bym miała się jutro zwolnić z pracy sama” – uznałam.

– Pan mi mówi o przyzwoitości, szefie? – spytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Wie pan co, gdybym ja miała własną kamienicę, do tego taką zabytkową, w pięknej, starej dzielnicy, tobym się chyba ze wstydu spaliła, jakbym miała takich lokatorów jak pan.

– To znaczy, jakich? – obruszył się, patrząc na mnie gniewnie.

– No, agencję towarzyską i klub ze striptizem – wskazałam wymownym gestem na przyciski domofonu. – To moralnie jest własny dom na takie niemoralne rozrywki wynajmować?

– To przecież tylko interesy – wzruszył ramionami, ale jego spojrzenie nie było już takie pewne.

– Oczywiście, zwłaszcza że niezłą kasę panu płacą – pokiwałam głową. – No, ale to nie moja sprawa, tylko pańskiego sumienia – roześmiałam się, bo coś mi przyszło do głowy. Już wiedziałam, jak zagnę prezesa i jeszcze na tym skorzystam.

Upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu...

– A ja do tej wróżki idę, żeby mi powróżyła, co mnie czeka w życiu, bo właśnie się rozwodzę... No i chciałabym się jeszcze dowiedzieć, co dobrego mnie spotka w pracy, bo pan Jacek na emeryturę przechodzi, a zawsze mówił, że mnie wychowa na swojego następcę – uśmiechnęłam się chytrze. – A jak będę zadowolona, to polecę tę wróżkę znajomym. Dziewczyny z pracy pewnie chętnie skorzystają, zawsze to pomoc jakaś w tych naszych babskich problemach.…

Mina prezesa świadczyła o najwyższym stopniu wzburzenia. Twarz poczerwieniała mu, zmarszczył czoło z gniewem, nabrał powietrza, byłam pewna, że zaraz zacznie na mnie krzyczeć, ale nie, wypuścił je z sykiem. Po kilku sekundach jego spojrzenie zmieniło się, popatrzył na mnie już łagodniej.

– Naprawdę pan Jacek tak o pani mówił? – spytał.

– Właśnie tak, to jest mądry człowiek – skinęłam głową. – Zresztą w naszej firmie sami mądrzy ludzie pracują, na czele z panem prezesem – z udawanym podziwem spojrzałam mu w oczy. – Do takiego  interesu, jaki pan tu ma, to dopiero trzeba mieć głowę nie od parady… Jakby tak nasi ludzie ujrzeli to pana królestwo, to zyskałby pan w ich oczach i to bardzo – uśmiechnęłam się.

– Po co to od razu rozpowiadać innym – szef zszedł po schodkach i wziął mnie pod rękę. – A do tej wróżki to niech pani już nie idzie. To przecież nawet nie uchodzi, żeby taka poważna, wykształcona kobieta wierzyła w jakieś gusła…

– Może i szef ma rację – zgodziłam się potulnie. – Nie pójdę, ale jeszcze mam problem, bo zbliża się moja rozprawa rozwodowa, no i w związku z tym dzień wolnego potrzebuję… – zawiesiłam głos.

– Nie ma problemu – skinął głową. – A z tym awansem... Ja już dawno myślałem o pani kandydaturze. Poprę panią na zebraniu rady nadzorczej, ma pani odpowiednie wykształcenie i doświadczenie, spełnia pani wszelkie wymagania – spojrzał mi w oczy niepewnie. – Ale proszę może nie wspominać nikomu w firmie o tym spotkaniu.

– Pod tą pana kamienicą, tak? – uśmiechnęłam się. – Spokojnie, przecież do wróżki już się nie wybierałam, więc jakby mnie tu wcale nie było.

Szef uśmiechnął się niepewnie i odszedł w stronę parkingu. Patrzyłam za nim, myśląc o tym, jak to się dziwnie w życiu układa... Za jednym zamachem załatwiłam sprawę urlopu i awans. Tylko dlatego, że pomyliłam kamienicę. Prawnik miał swoją kancelarię w sąsiedniej. Więc szybko tam ruszyłam, bo tego jeszcze brakowało, żeby mnie kto ze znajomych zobaczył pod agencją towarzyską.

Czytaj także:
„Rodzice odgrywali teatr za każdym razem, gdy szliśmy do ciotki. Zachowywali się jak świętoszki, bo dybali na jej majątek”
„Tyrałem za minimalną płacę, a szef napychał sobie kabzę i udawał głupiego. Myślał, że robi mi łaskę, dając 50 zł premii”
„Ojca uważałem za wzór cnót, ale nie zawsze był świętoszkiem. Ukrywał prawdę przed rodziną, bo wstydził się przeszłości…”

Redakcja poleca

REKLAMA