Niemal przez cały miesiąc w naszym domu powtarzał się ten sam rytuał. Z samego rana, podbudowana długą wieczorną rozmową, Katarzyna szła do pracy po to tylko, żeby złożyć wypowiedzenie. I mimo że moim zdaniem było to w jej wypadku najlepsze rozwiązanie, wciąż nie mogła się zdecydować.
Wszystko zaczęło się pół roku wcześniej, gdy właściciel postanowił sprzedać firmę czterem menadżerom pracującym u niego najdłużej. Karolina była jedną z nich, ale nas nie było stać na przejęcie udziałów. Pozostała trójka wzięła kredyty, zastawiła domy, moja żona bała się ryzyka. Rozumiałem ją i nie przekonywałem za mocno.
Tym bardziej że mogliśmy spokojnie cieszyć się jej wysoką pensją i, wydawałoby się, niezagrożoną pozycją w firmie. Już wkrótce okazało się, jak bardzo się myliliśmy. Pozostała trójka, gdy tylko została współwłaścicielami, delikatnie mówiąc – odjechała.
Na koszt firmy kupili sobie po luksusowym samochodzie, wypłacili monstrualne premie. Wkrótce inni pracownicy zaczęli ich określać „nie-świętą trójcą”.
Najbardziej poszkodowana była moja żona
Dawni koledzy dawali je odczuć na każdym kroku swoją wyższość i to, że w tej chwili ona ma wobec nich podrzędny status. Zwolnić nie bardzo ją mogli, dlatego wkrótce nieformalnie ją zdegradowali, zabierając głównie rzeczy niewpisane do umowy o pracę, które do tej pory miała przyznawane w ramach dżentelmeńskiej umowy z byłym właścicielem.
– Musisz się zwolnić – powiedziałem jej.
– Ale jak to? Chyba najpierw powinnam poszukać nowej pracy…
– U innych osiągnęłaś już wszystko. Jedynym sposobem na rozwój jest założenie czegoś swojego. Działalność gospodarczą i tak masz przecież zarejestrowaną.
– Ale do tego potrzeba pieniędzy, my nie mamy na inwestycję – broniła się Kasia.
– Ogranicz się do jakiejś wąskiej specjalności i rozliczaj się przez działalność gospodarczą. Mówię ci, najlepiej jest na swoim. Ja tak pracuję od trzech lat…
– I gdyby nie moja pensja nie stać by nas było na wiele rzeczy!
Niestety, miała rację. Ale też wiedziałem, że zazdrości mi tej pracy na swoim, w rytmie ustalonym przez rzeczywiste potrzeby, a nie widzimisię szefa. Dlatego po długiej rozmowie coraz bardziej przychylała się do mojego pomysłu.
Zrobiłem jej nawet wstępny biznesplan zakładający maksymalną redukcję kosztów początkowych. To ją przekonało ostatecznie. Następnego dnia poszła na rozmowę do „nie-świętej trójcy”. Wróciła szczęśliwa.
– Przestraszyli się! – oświadczyła z radosnym uśmiechem.
– Czyli nic nie chcą zmienić?
– No nie…
Okazało się, że w wyniku groźby zwolnienia się Kasi poszli tylko na małe ustępstwo. Dlatego kategorycznie powiedziałem żonie, że nie powinna się na to zgadzać i nadal upierałem się przy wypowiedzeniu.
Długie negocjacje nie przyniosły skutku
Przez kolejne dwa tygodnie co dnia czynili jakieś drobniutkie ustępstwo, w końcu okopali się na swoich pozycjach i stwierdzili, że nic więcej już nie mogą Kasi zaproponować. Wtedy to ona zaczęła wymyślać nowe rzeczy w nadziei, że przekona mnie i nie będę się już upierał, żeby się zwolniła. Ale nie dawałem za wygraną. Zwłaszcza że przejrzałem strategię tych cwaniaków.
– Zrozum, oni będą pogardzać tobą coraz bardziej – powtarzałem żonie.
– Dlaczego?
– Bo zobaczyli twój strach. Pierwszy raz, kiedy nie zdecydowałaś się zaryzykować, żeby objąć udziały. A teraz widzą, jak bardzo boisz się zwolnić, bo najważniejsze dla ciebie jest poczucie bezpieczeństwa. Czyli stała pensja co miesiąc na koncie.
– To źle?! – warknęła, bo chyba czuła, że trafiłem w sedno.
– Nie o to chodzi – zastrzegłem. – Nie obraź się, ale zachowujesz się jak większość kobiet. One też boją się ryzykować, na przykład stanowczo żądać podwyżki. Dlatego zarabiają mniej. I dlatego ja postanowiłem podjąć za ciebie ostateczną decyzję. Zwalniasz się definitywnie. Jutro!
Nie jestem potworem ani domowym dyktatorem
Katarzyna mogłaby spokojnie zgodzić się na warunki „nie-świętej trójcy”, a ja bym to zaakceptował i wspierał żonę w trudnych chwilach, które by ją niewątpliwie czekały. Ale ona była zadowolona, że ktoś ostatecznie podjął za nią decyzję, która dojrzewała w niej od dawna.
Ostatecznie byli koledzy się na nią obrazili i na okresie wypowiedzenia nie wypłacali jej już tej mniej formalnej części wynagrodzenia. Na szczęście nie musiała ich już więcej oglądać, bo miała mnóstwo zaległego urlopu…
Nie da się ukryć, że początki mojej żony na swoim były trudne. Kilka razy zrobiła mi nawet awanturę, że to wszystko moja wina, że to przeze mnie niedługo zostaniemy bez grosza i zabiorą nam mieszkanie. Przesadzała, lecz rozumiałem jej stres. Pierwsze w miarę przyzwoite pieniądze pojawiły się na jej koncie dopiero po roku.
Bałem się, że Kasia zechce wrócić na etat
Za to po dwóch latach…
– Nie zgadniesz kto do mnie zadzwonił! – oznajmiła któregoś dnia z uśmiechem.
– Jakiś stary klient z dużym zleceniem!
– Nie. Dużo lepiej!
– To nie zgadnę…
– „Nie-święta trójca”! Chcą, żebym wróciła. I to natychmiast. Wyobraź sobie, proponują mi trzy razy lepsze pieniądze niż te, na które nie chcieli się zgodzić, gdy odchodziłam. Zdaje się, że wpadli w niezłe tarapaty. Ale to było pewne, oni na niczym się przecież nie znali. Ja bym tę ich firmę postawiła od razu na nogi.
– Chcesz wrócić? – zaniepokoiłem się.
Działalność mojej żony dawała już dobre dochody, lecz nie dało się tego porównać z „trzy razy większą pensją” niż ostatnio. I to wypłacaną regularnie.
– Nie mam najmniejszego zamiaru! Ta wolność wciąga! Gdy sobie pomyślę, że miałabym znów pracować jak wół tylko po to, żeby ktoś inny mógł sobie kupić lepszy samochód… Nigdy w życiu. Miałeś rację, że najlepiej jest jednak na swoim!
Czytaj także:
„Szwagierka w ramach zemsty zrujnowała moje wesele. Podstępna żmija uknuła plan i urządziła moim kosztem cyrk stulecia”
„Po rozwodzie wciąż mieszkam ze swoim oprawcą. Bliscy nie chcą mi pomóc ze strachu, że wprowadzę się do nich z synem”
„Facet wyjeżdżał zza rogu, przytarł mi auto i zwiał. Powinnam mu podziękować, bo dzięki niemu spotkałam dawną miłość”