„Szef uważał się za altruistę, bo z łaską raczył nas zatrudnić. Ten wielki dobroczyńca traktował nas gorzej niż psy”

Mężczyzna na wózku fot. Adobe Stock, VadimGuzhva
„Byłem pewien, że >>przeprowadzka<< ekspresu to kara za to, że zmieniłem pracę. Podobno bardzo zdenerwowałem tym szefa. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś sam od niego odchodzi, to on wyrzucał ludzi. Nie sądziłem jednak, że będzie chciał się za to mścić”.
/ 21.05.2022 18:15
Mężczyzna na wózku fot. Adobe Stock, VadimGuzhva

Niepełnosprawnym stałem się na własne życzenie. Nierozważny skok na głowę do wody w wieku czternastu lat i cały mój świat się zawalił. Uszkodzenia były zbyt poważne, żebym mógł w pełni wrócić do zdrowia, mimo intensywnej rehabilitacji. Ale ja zawsze byłem ambitny i nigdy się nie poddawałem.

Dzięki temu osiągnąłem dużo lepsze wyniki, niż większość osób z uszkodzeniami podobnymi do moich. Zdałem też maturę i skończyłem studia, zdobywając tytuł inżyniera budowy dróg.
Myślałem, że dzięki temu będę w miarę samodzielny i nie stanę się ciężarem dla rodziców.

Niestety, tytuł inżyniera nie na wiele mi się przydawał. Nikt nie był zainteresowany niepełnosprawnym pracownikiem na takim stanowisku, dlatego bardzo długo nie mogłem znaleźć roboty.

W końcu trafiłem do zakładu pracy chronionej, gdzie większość osób była niepełnosprawna. Zajmowałem się składaniem prostych podzespołów elektronicznych. I choć nie był to szczyt moich ambicji, to i tak byłem szczęśliwy.

Jednak im lepiej poznawałem funkcjonowanie naszego zakładu, tym większe miałem wątpliwości, czy to praca dla mnie. Szczególnie antypatyczne wrażenie robił na mnie pan Marek, właściciel firmy.

Na każdym kroku podkreślał, jakim to on jest dla nas dobroczyńcą. Ale miałem wrażenie, że patrzy na nas z góry i zwyczajnie nami gardzi. Czasem, gdy ktoś coś upuścił albo popsuł, krzyczał na niego:

– Co ty wyprawiasz, łamago?! Myślisz, że jestem instytucją charytatywną? Jeszcze raz i wyleję cię na zbity pysk, niedorajdo!

Nikt nie śmiał mu się wtedy postawić

Ja, niestety, również, choć w środku cały się gotowałem ze złości. I pewnie gdyby bezpośrednio na mnie się tak wydarł, to nie wytrzymałbym jednak i coś mu odpyskował, choć zależało mi na tej pracy. A jeszcze bardziej zależało mi na Małgosi.

Ona też była niepełnosprawna, często jeździła na wózku, ale potrafiła też poruszać się samodzielnie. Była sekretarką pana Marka. Jego biuro mieściło się na trzecim piętrze. Normalnie nie stanowiłoby to problemu, bo przecież wszędzie są windy. Ale nie u nas.

U nas winda była „w budowie”. Od ładnych paru lat. Dlatego Małgosia musiała kilkakrotnie w ciągu dnia pokonywać drogę na trzecie piętro.

– Słuchaj, a on nie mógłby sobie zrobić biura na dole? – zapytałem kiedyś Małgosię, gdy wpadłem do niej po pracy na kawę. – Przecież na pierwszym i drugim piętrze są inne firmy. A tak, to wszyscy ludzie mają do niego utrudniony dostęp.

– Jemu chyba o to chodzi – wzruszyła ramionami. – To nie jest dobry człowiek. Zawsze jak ma zejść na dół to wzdycha i mówi, że idzie do tej „trupiarni”.

– Bezczelny gnój! – zdenerwowałem się. – Gdybym go dostał w swoje ręce...

– Daj spokój, Mateusz. Ten facet trenuje judo i jest w świetnej kondycji...

– Nie doceniasz mnie! – zaperzyłem się.

– Doceniam, doceniam, kochanie – pogłaskała mnie po włosach. – Ale on ma niewiarygodne koneksje. Kiedyś pracowali tu zdrowi ludzie, ale firma przegrywała konkurencję z tandetą z Chin. Dlatego przestawił się na „niepełnosprawnych”.

– Czyli żyje dzięki nam! – prychnąłem.

Małgosia pogodziła się już ze swoim losem

Gosia tylko westchnęła ciężko.

– On uważa, że jest na odwrót – powiedziała ze smutkiem. – I pewnie rzeczywiście, gdyby nie układy z politykami i urzędnikami, ten zakład i tak by zbankrutował.

– Czyli nie mamy wyjścia i musimy znosić tego chama? – spytałem poirytowany.

– Zawsze możemy zmienić pracę – odparła. – Ale sam przecież wiesz, jak ciężko jest teraz cokolwiek znaleźć…

Małgosia najwyraźniej pogodziła się już ze swoim losem, ale ja tak nie potrafiłem. Byłem pewien, że któregoś dnia nie wytrzymam i wygarnę szefowi prosto w twarz, co o nim myślę.

Tak naprawdę powstrzymywała mnie przed tym tylko jedna rzecz. Bałem się, że mógłbym zaszkodzić Małgosi. Coraz więcej osób wiedziało, że jesteśmy ze sobą, mamy wspólne plany i pewnie niedługo zostaniemy małżeństwem.

Dlatego zacząłem rozglądać się za jakąś inną pracą, nawet za gorsze pieniądze. Szczęście mi dopisało, bo potrzebowali akurat kogoś w niewielkim biurze projektowym. Szef był sympatycznym gościem, który nie ukrywał, że moja „niepełnosprawność” jest mu na rękę ze względów podatkowych.

Ujął mnie tą swoją bezpośredniością. Wszyscy w biurze wydawali się zresztą mili, a praca była związana z moim wykształceniem i dawała perspektywy awansu. No i znajdowała się zaledwie kilkaset metrów od starej firmy, dlatego moglibyśmy razem z Małgosią dojeżdżać do pracy. Nie zastanawiałem się więc długo i przyjąłem ich ofertę.

W mojej dotychczasowej firmie złożyłem wypowiedzenie. Podobno bardzo zdenerwowałem tym szefa. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś sam od niego odchodzi, to on wyrzucał ludzi.

Kilka tygodni po moim odejściu zauważyłem, że Małgosia ma poparzoną rękę. Oczywiście, zapytałem ją o to.

– Ot, niezdara jestem. Kawę wylałam.

Uwierzyłem jej, ale po kilku dniach zauważyłem kolejne oparzenie. Małgosia znów tłumaczyła to kawą, ale tym razem byłem sceptyczny. Wprawdzie nie poruszała się zbyt sprawnie, ale żeby dwa razy w ciągu kilku dni oblać się kawą?

I to na trasie liczącej kilka metrów, bo taka była odległość od ekspresu do biurka jej szefa. Ale nie chciała rozmawiać na ten temat. Po kilku dniach zadzwoniłem do niej w trakcie pracy, żeby zapytać, czy nie zjadłaby ze mną obiadu. Chciała mnie zbyć, mówiąc, że ma dużo pracy.

Wyczułem, że coś jest nie tak

– Znów się oblałam kawą – przyznała w końcu. – Nie chcę wychodzić na mróz...

– Jak to możliwe, że na dystansie kilku metrów wciąż ci się to przydarza?

– A to nie mówiłam ci, że ekspres jest teraz na parterze? – udała zdziwienie Gosia. – Bo wiesz, inni też chcieli pić kawę. Pan Marek powiedział, że nie ma funduszy i kazał znieść swój ekspres na dół.

– Ale przecież ty i tak ledwo się wspinasz po tych schodach, a jeszcze z gorącą kawą dla niego! – aż krzyknąłem z oburzenia.

Byłem pewien, że „przeprowadzka” ekspresu to kara za to, że zmieniłem pracę. Błyskawicznie wyjechałem swoim wózkiem z firmy. Mój nowy szef chciał mnie zatrzymać, ale w przelocie rzuciłem mu tylko, że idę wygarnąć jednemu draniowi.

Po dwóch minutach byłem już pod bramą mojego starego zakładu. Minąłem zaskoczonych ochroniarzy i wjechałem do środka. Pan Marek był akurat na półpiętrze, ale krzyknąłem, żeby się zatrzymał. Z uśmiechem zszedł na dół.

Uznałem, że miarka się przebrała

– Witam, pan tu chyba już nie pracuje, prawda? – uśmiechnął się ironicznie.

– Jeśli nie przestaniesz prześladować Małgosi... – zacząłem, ale przerwał mi:

– Ja nikogo z moich pracowników nie prześladuję. Ja jestem ich dobroczyńcą.

– A ekspres do kawy? – wycedziłem.

– No cóż, nie mam pieniędzy na drugi ekspres – wzruszył ramionami. – Parzenie mi kawy należy do obowiązków pana narzeczonej jako mojej sekretarki. A że ma przy okazji trochę sportu, tym lepiej dla niej. To taka darmowa rehabilitacja.

Nie wytrzymałem. Z całej siły najechałem na niego i uderzyłem go głową. Był zaskoczony, przewrócił się. Chciał się podnieść, ale ja opanowałem jazdę wózkiem do perfekcji. Uniosłem przednie koło i uderzyłem go nim po twarzy. 

– Posłuchaj, sukinsynu – warknąłem. – Jeśli jeszcze raz usłyszę, że coś jej się stało, to ci zmiażdżę kołami te twoje wydmuszki. Bo jaj, to ty na pewno nie masz...

W tej chwili dopadli mnie ochroniarze i odciągnęli. Zaczęli mnie też szarpać. W mojej obronie stanęli pozostali niepełnosprawni pracownicy. Powstał harmider i nie wiem, czym by się to skończyło, gdyby nagle na miejscu nie zjawiła się policja. Marek był pewien, że zostanę aresztowany, więc zaczął ponaglać policjantów.

– Zabierzcie stąd bandytę! – wrzeszczał. – I zamknijcie tę całą bandę. Człowiek sobie flaki wypruwa, żeby dać takim pracę i proszę, jaka go wdzięczność spotyka.

– Spokojnie... – powiedział jeden z policjantów – Niech pan nie obraża ludzi.

– Ludzi?! Pan widzi co to za bydło?! – nie odpuszczał. – Zabierzcie to z mojego zakładu. Albo pożałujecie. Ja świetnie znam się z prezydentem naszego miasta...

– A ja świetnie znam się z komendantem miejskim – zirytował się policjant. – I jak się nie zamkniesz, możesz mieć problem!

– Co?! – Marek nie wierzył własnym uszom. – Wylecisz z pracy, krawężniku!

– Mam brata, który chodzi o kulach – wycedził wkurzony policjant. – A ty, jak chcesz mieć zdrowe nóżki, zamknij się i pozwól nam pracować.

Sprawa stała się głośna, a firmę odwiedziły kontrole z różnych funduszy, które wykazały marnowanie środków przeznaczonych na niepełnosprawnych. 

Czytaj także:
„Wyparłem się jedynego brata. Latami nie mieliśmy kontaktu. Dałbym wiele, by naprawić swój błąd, ale jest już za późno”
„Długo byłam sama i sądziłam, że tak już zostanie. Teraz myślę, że miłość w jesieni życia smakuje najlepiej”
„Mąż narzekał, że pracuję, bo sam potrafi zarobić na dom. Gdy odeszłam, błagał o powrót, bo życie singla za dużo kosztuje”

Redakcja poleca

REKLAMA