„Szef upokorzył mnie na rozmowie o pracę, bo nie podobał mu się mój strój. A podobno nie szata zdobi człowieka”

piękna kobieta robi makijaż fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
„– Pani chyba nie rozumie, gdzie pani jest? Tu uczą najlepsi. Praca w moim liceum to zaszczyt i wyróżnienie, trzeba sobie na nie zasłużyć... A pani co? Przychodzi ubrana jak do cyrku i oświadcza, że jeszcze nie jest zdecydowana? Więc ja zdecyduję za panią; w tej szkole, z takimi tradycjami nie ma dla pani miejsca”.
/ 31.07.2023 20:15
piękna kobieta robi makijaż fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

Może pamiętacie bananowe spódnice tak modne w latach siedemdziesiątych? Były długie, szyte ze skośnych klinów, obcisłe na biodrach i rozszerzające się od kolan w dół. Trzeba było znaleźć bawełnę albo krepę najlepiej w kontrastowych kolorach lub deseniach, na przykład – zielona łączka i czerwona kratka, albo chabrowy rzucik, a obok jasnożółta cytryna.

Szyło się te spódnice także z dżinsu lub drobnego sztruksu, a nawet z najlepszej bielskiej wełny! Do takiej spódnicy pasowały zgrabne trepki na wysokim koturnie i rozpuszczone włosy sięgające ramion. Musiały być gładkie, bez żadnych fal i kędziorków, więc posiadaczka loków włączała żelazko i... nieraz oparzyła sobie uszy przy takiej operacji. Zaznaczam, że choć trudno w to uwierzyć, prostownic wtedy nie było.

Ja również nosiłam bananówki

Szczególnie lubiłam jedną z nich; klin wesołych bratków na czarnym tle, obok klin tych samych bratków na czerwonym, potem identycznie na jaskrawozielonym. Jedna z moich ciotek pracowała w sklepie tekstylnym i załatwiła mi bawełnę w rozmaitych kolorach i takim samym wzorze. Krawcowa uszyła z tego prawdziwe cudo, wszystkie koleżanki mi zazdrościły! Miałam dwadzieścia trzy lata. Skończyłam pedagogikę i szukałam pracy. Wtedy to nie było trudne; szło się do kuratorium albo Inspektoratu Oświaty i dostawało skierowania do różnych szkół. Czasami to były bardzo fajne propozycje, czasami trochę gorsze, ale nawet przy tak zwanym łączonym etacie jakaś praca była.

Mnie się poszczęściło, bo otrzymałam skierowanie do bardzo dobrego i znanego liceum. Czekała mnie rozmowa z dyrektorem. Byłam pewna, że to jedynie formalność. Jak dziś pamiętam, że to był koniec sierpnia, niezwykle upalny i suchy dzień... Miasto dyszało z gorąca, nie było czym oddychać, więc na tę pierwszą rozmowę, do mojej bananówki włożyłam czarną bluzkę z dużym dekoltem w łódkę i klapki.

Dziś każdy specjalista od wizerunku by mi to odradził, ale wtedy nie było takiej profesji, zresztą nadal trwały wakacje, ja dopiero co dostałam dyplom i myślałam jeszcze po studencku, pewna siebie wkroczyłam w mury szacownej szkoły z tradycjami. Pamiętam zdumione oczy pani woźnej, której powiedziałam, że idę do dyrektora w sprawie pracy.

Patrzyła na mnie jak na kosmitę

– Pani chce tu pracować? – zapytała – No, no... – wyczułam w jej głosie zdziwienie.

– Chcę – odpowiedziałam butnie – A, co?

– Nic. Ja nic przecież nie mówię.

Gabinet dyrekcji jest na piętrze. A dyrektor właśnie przed chwilą przyszedł. Szacowne mury szkoły tchnęły powagą. Lśniący hol. Kwiaty w doniczkach, portrety byłych profesorów i najlepszych absolwentów, a wśród nich znane nazwiska. W krótkim korytarzu zauważyłam drzwi z tabliczką: pokój nauczycielski. Zajrzałam: stoły, rząd szaf i szafek, wysokie krzesła. Jakoś zbyt dostojnie, surowo. W tym momencie zjawił się przede mną mężczyzna i zapytał:

– Pani do mnie?

Był młody. Miał może trzydzieści kilka lat? Niewysoki, okrągły, z wyraźną łysiną i jednym pasmem zaczesanym na czoło. Co najdziwniejsze, pomimo upału nosił ciemnobrązowy garnitur i krawat. Zauważyłam też, że ma brudne buty i kiepską cerę. Jednym słowem – nie spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Co najgorsze – ja jemu także! Natychmiast to wyczułam... Poprosił mnie do swojego dyrektorskiego gabinetu. Wszedł pierwszy, nie przepuszczając mnie w drzwiach. Potem usiadł za olbrzymim biurkiem i zadał pytanie:

Pani chciałaby u mnie pracować?

Wyczułam w jego tonie takie samo zdziwienie jak w przypadku woźnej, ale także coś więcej: lekceważenie, kpinę i chęć upokorzenia mnie. Nie poprosił, żebym usiadła. Stałam w odległości paru metrów, a pan dyrektor mnie obserwował jak żabę od mikroskopem. To było okropne!

– Dostałam skierowanie z kuratorium – odpowiedziałam – Ale jeszcze nie wiem, czy na pewno chcę być tu nauczycielką. Na razie się rozglądam...

Wyraźnie go zatkało! Musiał mi dać nauczkę.

– Pani chyba nie rozumie, gdzie pani jest? – aż się uniósł na krześle, kiedy tak perorował – Tu uczą najlepsi. Praca w moim liceum to zaszczyt i wyróżnienie, trzeba sobie na nie zasłużyć... A pani co? Przychodzi ubrana jak do cyrku i oświadcza, że jeszcze nie jest zdecydowana? Więc ja zdecyduję za panią; w tej szkole, z takimi tradycjami nie ma dla pani miejsca.

Mogłam się rozpłakać

Przeprosić, pokajać, wytłumaczyć... Mogłam się jakoś usprawiedliwić, gdyby było z czego. Ale nie było, więc i ja wygłosiłam przemowę:

– O ile się zdążyłam zorientować, to pan się do tej tradycji nie przyczynił, prawda? Jest pan na to za młody i źle wychowany. Zamiast podnosić rangę szkoły, pan ją obniża. A co do ubrania, to powiem panu, że tylko ostatni głupek, w taki skwar wkłada garnitur, do tego w paskudnym kolorze i źle uszyty. Więc niech się pan nie popisuje, bo nie ma czym...

Już wychodziłam, ale jeszcze w drzwiach się odwróciłam i powiedziałam głośno

– A buty się czyści... tego też pan nie wie?

Co jeszcze zapamiętałam z tej rozmowy o pracę? Wybałuszone oczy dyrektora i rumieniec, który go powoli zalewał od szyi do czoła przeciętego wątłym pasmem marnych włosów. I miny tych, którzy nas słuchali, bo drzwi były otwarte, a oboje mówiliśmy głośno. A byli to: pani woźna, jakiś starszy pan i trzy inne panie wyglądające na nauczycielki. Wszyscy mieli tak szeroko otwarte usta, że gdyby leciała mucha, musiałaby w nie wpaść! Potem dowiedziałam się, że faktycznie byli to nauczyciele, którzy musieli zjawić się w szkole jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zanim dojechałam do kuratorium, żeby zwrócić skierowanie do pracy i powiedzieć, że na razie w ogóle rezygnuję z etatu w szkole, tam już o wszystkim wiedzieli.

Ale pani sobie zapaskudziła teczkę osobową – powiedziała sekretarka porządkująca dokumentację. – Jeszcze pani nie zaczęła, a już taka zła opinia. To się będzie za panią ciągnęło. Może i lepiej, że chce pani spróbować sił gdzie indziej...Oświata nie jest dla wszystkich. Tutaj nie lubią buntowników, ale szszszaaa, bo i ja będę miała kłopoty!

Tak, to bananowa spódnica zadecydowała o moim losie. Nie podjęłam pracy w szkolnictwie. Machnęłam ręką na pedagogikę i poszłam na kurs kroju i szycia. Zawsze miałam do tego dryg i serce, więc musiało mi się udać, tym bardziej że wtedy dobra, pomysłowa i niezbyt droga krawcowa miała pełne ręce roboty. Wiem jedno, każdy powinien robić to, co umie i lubi. Nie mam pojęcia, jakim byłabym nauczycielem, może dobrym, a może kiepskim? Nie było mi dane sprawdzić, czy praca z młodzieżą to było moje powołanie, ale myślę, że gdybym czuła w sobie taką pasję, pewnie łatwo bym nie odpuściła. Więc może lepiej się stało? Kiedy nadeszły nowe czasy, miałam już takie doświadczenie i wiedzę, że mogłam założyć małą firmę odzieżową. Teraz prowadzi ją moja córka ze swoim mężem, ja im tylko trochę pomagam... Przez całą szkołę mojej córki jak ognia unikałam wywiadówek i wszelkich zebrań w szkole; załatwiał to mój mąż, ja chodziłam do szkoły od wielkiego dzwonu.

Takie miałam uprzedzenie

Dopiero od niedawna mi przeszło, kiedy odprowadziłam wnuczkę do zerówki. Ale to jest już zupełnie inna szkoła! Nigdy nie żałowałam, że się wtedy postawiłam i nie pozwoliłam stłamścić.

Życie pokazało, że miałam rację! A ten dyrektor jednak zrobił karierę. Czasami widuję go w telewizji, jest specjalistą od oświaty i szkolnictwa, podobno uznanym autorytetem, namawiającym do tak zwanego wychowania partnerskiego. Śmiać mi się chce, ale cóż... Może i on się zmienił? 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA