Stara kierowniczka naszego marketu była fajną babką. Niestety jej miejsce zajął wredny dziad.
Siedem lat pracowałam na kasie w tym sklepie i nigdy nie brakowało nawet grosika! Nie brałam zwolnień lekarskich, a gdy trzeba było, przychodziłam do pracy, nawet gdy z grafika wychodziło mi wolne. Mogę śmiało powiedzieć, że pracowałam sumiennie. A oni jak mi się odwdzięczyli?!
Tamtego feralnego dnia wszystko od rana jakby sprzysięgło się przeciwko mnie. Najpierw zadzwonił były mąż, że nie będzie mógł odprowadzić do przedszkola Michałka, bo zepsuł mu się samochód. Musiałam więc w biegu chwycić potrzebne rzeczy i sama odwieźć synka. Już w pracy zorientowałam się, że nie wzięłam ze sobą śniadania.
W sumie nie było problemu. Przecież pracuję w markecie, gdzie jest mnóstwo jedzenia. Zazwyczaj kupuję sobie jakąś bułkę i serek. Teraz także w czasie swojej krótkiej przerwy poszłam do działu z nabiałem.
Stałam przed ladą chłodniczą i zastanawiałam się, co kupić. Nasz market nie jest duży, za to uchodzi za dość luksusowy. Na półce łatwiej jest znaleźć francuskie frykasy niż zwykły polski serek wiejski. A jeśli nawet już jest, to także potrafi kosztować dużo więcej niż w moim osiedlowym sklepie.
Cóż, za gapiostwo trzeba płacić...
Rzadko zdarza mi się zapomnieć śniadania, więc jakoś bym to przebolała. Wtedy jednak koleżanka z działu przywołała mnie dyskretnie.
– Głodna jesteś? Słuchaj, przed chwilą wyniosłam na zaplecze serki, którym skończył się właśnie termin ważności, a na pewno są jeszcze dobre. Weź sobie jakiś.
Nie było w tym nic dziwnego. Niejeden raz jadłyśmy z dziewczynami rzeczy przeznaczone do wyrzucenia. Doskonale wiedziała o tym nasza stara kierowniczka i sama zresztą też tak robiła. Nikomu to nie wadziło, bo przecież klient by tych produktów nie kupił, sklep by na tym i tak nie zarobił. Potem pisało się protokół zniszczenia i tyle.
Podziękowałam koleżance i poszłam na zaplecze. Wybrałam sobie jeden z serków i zjadłam go ze smakiem razem z bułką, którą kupiłam w dziale z pieczywem. Wróciłam na kasę z myślą, że będę siedzieć tam do przerwy, ale po jakiejś godzinie podeszła do mnie koleżanka. Powiedziała, że chce mnie widzieć nowy kierownik.
– Nie wiesz, o co może mu chodzić? – spytałam, ale ona tylko pokręciła głową.
Poszłam na zaplecze, nie podejrzewając niczego złego. Wprawdzie nowy następca naszej kierowniczki był mało przyjemny i już dał się nam poznać jako ten, który wszystkiego się czepia, jednak co mógł mieć do mnie?
Przecież nic złego nie zrobiłam…
Tymczasem facet już od progu spojrzał na mnie jak na ostatnie zero, po czym nazwał mnie... złodziejką! W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. O czym on w ogóle mówi? Żarty sobie ze mnie robi?
– Nie rozumiem... – wydukałam.
– Wzięła pani serek z działu nabiałowego i zjadła go bez płacenia! – wytknął mi.
– Ach, to! – odetchnęłam, sądząc, że błyskawicznie wyjaśnimy tę pomyłkę.
Zaczęłam mu się tłumaczyć, licząc na to, że w sekundę mnie puści znowu na kasę.
– Kradzież jest kradzieżą bez względu na datę przydatności serka do spożycia! – stwierdził kierownik lodowato. – Dzisiaj bierze pani towar z zaplecza, jutro z półki, a pojutrze wyniesie pani w siatce pół sklepu!
– Ależ… ja jestem uczciwa! – jęknęłam.
Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, jak mam się bronić. Przyszło mi do głowy, że zaraz dostanę naganę, lecz tego, co potem nastąpiło, nie przewidziałam…
– Nie chcę mieć u siebie nieuczciwej pracownicy – usłyszałam. – Albo podpiszemy dokument, że odchodzi pani za porozumieniem stron, albo dostanie pani dyscyplinarne zwolnienie i już nigdzie nie znajdzie pracy. Co pani woli, proszę wybierać!
Ugięły się pode mną kolana. Wyrzuca mnie?! Ja mam dziecko na utrzymaniu!
Rozpłakałam się i zaczęłam go prosić o litość. Niestety, ani łzy, ani żadne inne argumenty nie trafiały do tego człowieka. Wystraszona wizją bezrobocia podpisałam w końcu polubowne odejście z pracy…
Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, kiedy zabierałam swoje rzeczy z szafki, ale jak miały mi pomóc? Chyba się cieszyły, że to nie na nie padło. Wróciłam do domu załamana i dopiero były mąż, po wyciągnięciu ode mnie, co się stało, najpierw ochrzanił mnie, że podpisałam papier, a potem zaciągnął do prawnika.
– Szkoda że pani podpisała dokumenty – powiedział. – Trudno jest kogoś zwolnić dyscyplinarnie, ale teraz, kiedy zgodziła się pani sama odejść, niewiele można zrobić.
Czuję się podle. Zostałam paskudnie upokorzona. Przecież ja nie kradłam! W razie czego mogłam spokojnie zapłacić za ten przeterminowany serek! Niestety, nie dali mi nawet szansy, abym to zrobiła…
Czytaj także
„Zamiast zaręczynowego pierścionka z brylantem, dostałam psa z kulawą nogą. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać”
„Zalana łazienka przyniosła mi nerwy, remont, koszty i nową miłość, która dosłownie sama zapukała do moich drzwi”
„Żona przyprawiła mi rogi z jakimś fagasem z pracy. Nie mogłem jej odpuścić. Zemsta jednak czasem bywa słodka”