„Zalana łazienka przyniosła mi nerwy, remont, koszty i nową miłość, która dosłownie sama zapukała do moich drzwi”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Kiedy uzmysłowiłam sobie, że naprawdę mnie kocha? Gdy odstąpił mi większą część szafy, większą półkę w łazience, więcej szuflad w komodach i wstawił w sypialni regał na moje książki. A potem robił, co mógł, by jego dom stał się moim domem”.
/ 20.03.2022 21:59
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Nienawidziłam czasu między Nowym Rokiem a pierwszym dniem wiosny. Od dziecka. Zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Ostatnio uznałam, że to chyba z powodu tego całego pełnego ekscytacji oczekiwania: na Boże Narodzenie, sylwestra, Nowy Rok… Czy raczej tego, co działo się potem, jak już wystrzelono w kosmos wszystkie zakupione ognie sztuczne. Świat wyhamowywał, zwalniał i zastygał. Jakby już nie miał na co czekać…

To oczywiście tylko teoria, bo na mnie cały rok nikt nie czekał. Nie założyłam rodziny, ba, nawet nie byłam w stałym związku, niestałym zresztą też, a na psy i koty miałam alergię. Tymczasem nadciągnęły najbardziej pesymistyczne dni w roku, kiedy chciałoby się do kogoś przytulić, by bezboleśnie przetrwać do wiosny. Nic z tego.

Wracałam do pustego mieszkania, włączałam kolejne odcinki kolejnych seriali i marnowałam życie. Takie przynajmniej odnosiłam wrażenie, kiedy jeden dzień przechodził drugi i nic się nie zmieniało…
Aż do tamtego dnia.

– Cholera jasna! – zaklęłam, wchodząc do łazienki, żeby wziąć prysznic.

Z mojego sufitu ciekła woda. Lubiłam korzystać z deszczownicy, owszem, ale woda powinna płynąć z zamontowanego u mnie urządzenia, a nie od sąsiada z góry. Pobiegłam piętro wyżej i zadzwoniłam do drzwi. Sąsiad nie otwierał bardzo długo. W końcu drzwi się uchyliły, a mnie aż cofnęło od woni alkoholu, która unosiła się wokół mężczyzny.

– Pani ssąssiadka! – wysyczał odkrywczo.

– Zalał mi pan łazienkę.

– Ja? Niee…

– Proszę sprawdzić, czy na pewno zakręcił pan wodę w łazience. Już – pogoniłam go.
Pokiwał głową i z pewnym opóźnieniem powlókł się sprawdzić.

– O kuu***… – usłyszałam.

Po dłuższej chwili przyczłapał w mokrych skarpetkach.

– Pszszszeraszszam… jusz… zaaa…chręciłem… – wybełkotał.

Pobiegłam do domu. Rzuciłam ręczniki na podłogę w łazience i zadzwoniłam do ubezpieczyciela. Obiecali przysłać kogoś następnego dnia. Dopiero jutro. No nic. Nie było sensu stać i patrzeć, jak sufit puchnie… Poszłam spać.

Szybciej mi czas do wiosny minie, to raz. A dwa, przede mną osuszanie łazienki, więc powinnam się porządnie wyspać. Czułam zaś, że za chwilę dopadnie mnie taki ból głowy, że do rana oka nie zmrużę.

Obudził mnie głuchy odgłos. Jakby coś upadło, rozbiło się… Matko! Łazienka! Pobiegłam za hałasem. Stanęłam w progu, zapaliłam światło i… 

Zaklęłam jak sąsiad z góry

Kilka kafelków odpadło ze ściany. Czyli czeka mnie nie tylko osuszanie, ale konkretny remont. Miałam nadzieję, że ubezpieczenie, moje albo sąsiada, pokryje koszty, że nie będę musiała pakować oszczędności w łazienkę, zamiast w wyjazd gdzieś, gdzie jest ciepło, przyjemnie i serwują drinki z palemkami, na co odkładałam.

Zadzwoniłam do pracy, powiedziałam, że muszę ratować chałupę przed zalaniem i dewastacją, no i że czekam na kogoś z ubezpieczalni. Wykazali się zrozumieniem. Kiedy tuż przed jedenastą rozległ się dzwonek, aż się zdziwiłam, że likwidator szkód tak szybko dotarł.

– Dzień dobry, ja do oceny… – zaczął i nagle urwał, by zapytać z nieco przesadnym zdumnieniem: – Marta?

Przyjrzałam się uważniej i spaliłam buraka od stóp do głów. Boże, co on tutaj robi? Czemu akurat on musiał się pojawić?! Piotrek pracował ze mną w poprzedniej firmie. Przystojny, oczytany, co jest rzadkością, i miał poczucie humoru, również na własny temat, co zdarza się jeszcze rzadziej.

Podobał mi się tak bardzo, że rumieniłam się za każdym razem, gdy go widziałam. Firma nie aprobowała biurowych romansów – choć zakazać ich raczej nie mogła – ale gorszą przeszkodą były moja przeklęta nieśmiałość i kompleksy wyniesione z toksycznego związku, z którego dopiero co się uwolniłam.

Nie byłam gotowa na ponowne sercowe komplikacje, nawet gdyby taki wspaniały facet w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Moje dylematy umarły śmiercią naturalną, gdy Piotr zmienił pracę. Potem ja też odeszłam do innej firmy… A teraz stał przede mną.

Ubraną w spraną piżamę i rozwleczony szlafrok, bez grama makijażu, z rumianą twarzą, otoczoną strąkami tłustych włosów, których nie umyłam z wiadomych względów. A powinnam, choćby w zlewie!

– Piotrek… co za niespodzianka. Wejdź – wpuściłam go do środka. – Napijesz się kawy? – spytałam z nadzieją.

– Chętnie – uśmiechnął się. – Objeżdżam już któreś mieszkanie dzisiaj. Nie miałem czasu na poranną kawę. Obejrzę twoją łazienkę, a potem siądziemy, pogadamy…

Gdy on oceniał szkody, ja szybko nastawiłam ekspres i przemknęłam do sypialni, gdzie się przebrałam w dzianinową sukienkę, ściągnęłam włosy w kitkę, przejechałam tuszem po rzęsach i sypnęłam pudrem na twarz, żeby nie świecić się jak księżyc w pełni.

Kiedy Piotrek skończył, przyszedł do pokoju i podsunął mi dokumenty do przeczytania i podpisania. Przeczytałam po łebkach, bo nie mogłam się skupić, i podpisałam się zawijasem. Siedzieliśmy, sączyliśmy kawę i prowadziliśmy zdawkową pogawędkę. Jak dwoje znajomych, którzy spotkaliśmy się przypadkiem po kilku latach. Ja dalej byłam nieśmiała i rumieniłam się pod pudrem. On dalej był tak samo przystojny i fajny.

– To się nazywa obsesja, wiesz? – podszedł po regału z książkami i wskazał na trzy różne wydania „Mistrza i Małgorzaty”.

– Każde innego tłumacza – wyjaśniłam. – To jak zupełnie inne spojrzenie na świat, który już niby znasz. Zależnie od nastroju sięgam po to lub tamto.

– Mam tak z Szekspirem.

Tak, pamiętałam, że go uwielbiał. Pamiętałam też, że pół żartem, pół serio dodał, że nie każdemu się do tego przyznaje, by nie brano go za snoba lub bufona. Wymieniliśmy kilka plotek o wspólnych znajomych i Piotrek musiał się zbierać. W końcu był w pracy. Odwrócił się w drzwiach.

– Właściwie… skoro już mam twój numer telefonu… – podniósł do góry teczkę z dokumentami – czy miałabyś coś przeciwko, gdybym do ciebie zadzwonił?

Ja? Przeciwko? Nigdy!

Skoro widział mnie w najgorszym z możliwych wydań i się nie przestraszył, nie zamierzałam zmarnować okazji.

– Oczywiście, będzie mi miło pogadać od czasu do czasu z kimś, dla kogo Szekspir to nie tylko imię dla psa.

Rany, nawet dowcipem błysnęłam! Jeszcze tego samego dnia dostałam esemesa. Rano – następnego. I tak od wiadomości do wiadomości, od telefonu do telefonu… Poszliśmy do kina. Na pizzę. Do teatru. Do zoo. Do palmiarni. Po prostu na spacer, jeden, drugi… Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu. Byliśmy coraz bliżej i robiło się coraz intymniej. Trzymanie się za ręce, obejmowanie, całowanie…

Dzieliłam swój czas między pracę, dom, w którym trwał remont, i Piotrka. Swoją drogą, co za niesamowity zbieg okoliczności, że znowu się spotkaliśmy. W dodatku w takich niecodziennych okolicznościach. Sąsiad zalał mi mieszkanie i akurat nikt inny nie mógł przyjechać do weryfikacji szkody, tylko on, kierownik całego zespołu.

Nie dawało mi to spokoju. Wreszcie…

– No dobra, przyznaję się. To nie był taki zupełny przypadek. Trochę losowi pomogłem. Gdy wyczytałem w zgłoszeniu znajome imię i nazwisko, musiałem sprawdzić, czy to naprawdę ty. Miałem nadzieję, że to będziesz ty i właśnie dostałem jak na tacy twoje dane. Myślałem o tobie i żałowałem, że wtedy… wyszło, jak wyszło…

Co? Chwila, moment!

– Czy mam rozumieć, że już wtedy byłeś mną zainteresowany?

Gdy to do mnie dotarło, poczułam radość, ale i złość.

– Czemu nic nie powiedziałeś?! Po prostu odszedłeś z pracy… Myślałam, że byłam dla ciebie zwykłą koleżanką.

– Nie. Zapewniam cię, że nie byłaś dla mnie zwykłą koleżanką. Ale czas był nieodpowiedni. Timing w miłość też jest ważny. Nie tylko ty miałaś wtedy pokręcone życie, nie chciałem cię nim obarczać…
Rzuciłam w niego poduszką.

– A teraz to już możesz?

– Teraz tak.

– I czy ty powiedziałeś: w miłości?

Kiwnął głową.

– Kiepsko mi idą wyznania, ale musiałaś się zorientować, że dla mnie to coś bardzo poważnego. Chciałbym widywać cię jeszcze częściej. Właściwie najchętniej w ogóle bym się z tobą nie rozstawał. Chciałbym ci serwować śniadania do łóżka, robić pachnące kąpiele i masować stopy. A ty robiłabyś nam swoją pyszną kawę przed pracą…

– Czy ty…?

– Proponuję, żebyśmy razem zamieszkali. Sprawdzimy, czy zwykłe życie ułoży nam się równie dobrze jak randkowanie.

Dałam się przekonać. Również do tego, żeby wprowadzić się do niego, a swoje mieszkanie wynająć. W walentynki przewoziłam do Piotra pudła z książkami, worki z ubraniami i kilka innych rzeczy, z którymi nie chciałam się rozstawać.

Kiedy uzmysłowiłam sobie, że naprawdę mnie kocha? Gdy odstąpił mi większą część szafy, większą półkę w łazience, więcej szuflad w komodach i wstawił w sypialni regał na moje książki. A potem robił, co mógł, by jego dom stał się moim domem.

Odtąd nie dzielę już zimy na tę lepszą i gorszą. Bo mam na kogo czekać w domu. Bo ktoś czeka na mnie. Ktoś, kogo straciłam z oczu na długi czas, ale kto nigdy o mnie nie zapomniał.

Czytaj także:
„Przyjaciółka chciała, żebym była chrzestną jej dziecka razem z byłym narzeczonym. Ten drań przez 6 miesięcy miał kochankę”
„Mąż zdradzał mnie przed ślubem i wiedziałam to. Pobraliśmy się, bo byłam w ciąży i nie chciałam być samotną matką”
„Mogłam mieć każdego, a wybrałam nadzianego szowinistę. Nieważne, że byłam tylko dekoracją, liczyła się kasa”

Redakcja poleca

REKLAMA