„Szef rozstawiał mnie po kątach jak w obozie pracy. Ale nie ze mną takie numery. Zbuntowałam się i wyszło mi to na dobre”

kasjerka w supermarkecie fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Innym nie było lżej. Zostawanie po godzinach, wykonywanie nie swoich obowiązków – to był standard. Być może to dałoby się wytrzymać, ale do morderczej pracy dochodziły ciągłe docinki szefa. Odzywki typu >>leniwe baby<<, >>patałachy<< czy >>kretynki<< były na porządku dziennym. Dziewczyny bały się utraty posady, dlatego nie próbowały się stawiać”.
/ 26.10.2022 19:15
kasjerka w supermarkecie fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Zaraz po szkole, przez długi czas nie mogłam znaleźć pracy. Ogłoszenia już po paru godzinach były nieaktualne, a setki rozsyłanych przeze mnie CV pozostawały bez odpowiedzi. Dlatego gdy zaproponowano mi posadę w pobliskim supermarkecie, poczułam się tak, jakbym złapała Pana Boga za nogi. Nie dość, że do pracy miałam rzut beretem, to dochodziła jeszcze stała pensja, wolny co drugi weekend, a do tego duże zniżki pracownicze na oferowane w sklepie towary. Wszystko wyglądało tak idealnie, że aż zaczęłam się zastanawiać; „gdzie tu jest haczyk?”. Pomyślałam to chyba w złą godzinę, bo pojawił się szybciej, niż się spodziewałam.

– Pani Kasiu, proszę przeliczyć, czy liczba opakowań nam się zgadza – burknął szef już drugiego dnia pracy.

– Ale… zaraz jest ósma… za pięć minut kończę zmianę – wybąkałam.

– To nie moja wina, że nie wyrabia się pani w godzinach pracy – zagrzmiał pan Janusz, który aż poczerwieniał ze złości.

Na wcześniejsze sprawdzenie dostawy nie było szans, bo towar został dopiero co dostarczony do sklepu. Jednak ostrzegawcze znaki innych pracownic powstrzymały mnie od kontynuowania dyskusji.

– Lepiej się z nim nie kłóć, bo tylko pogorszysz sytuację – szepnęła Mariola, gdy szef oddalił się na bezpieczną odległość.

Postanowiłam zorganizować strajk

Niestety, sytuacja była wystarczająco zła nawet bez wdawania się w dyskusje z panem Januszem. Chwilami zastanawiałam się, czy jestem w supermarkecie, czy…w obozie pracy przymusowej.

– Proszę to przewieźć na ostatnie stoisko – komenderował szef, wskazując na ogromny stos puszek z tuńczykiem.

– Pan żartuje – czułam, jak krew we mnie buzuje. – To waży tonę, a ja miałam pracować przy kasie.

– Pozwól, że ja zdecyduję, gdzie będziesz pracować. Magazynier ma dzisiaj wolne i ktoś musi go zastąpić.

Innym dziewczynom nie było lżej. Zostawanie po godzinach, wykonywanie nie swoich obowiązków – to był standard. Być może to dałoby się wytrzymać, ale do morderczej pracy dochodziły ciągłe docinki szefa. Odzywki typu „leniwe baby”, „patałachy” czy „kretynki” były na porządku dziennym. Dziewczyny bały się utraty posady, dlatego nie próbowały się stawiać, a szef to wykorzystywał.

Trudno się zresztą dziwić. Nieśmiała Mariola bała się własnego cienia, Jadzia sama wychowywała dwójkę dzieci, Karolina dojeżdżała z małej wioski, gdzie nie było pracy. Wyglądało na to, że nic nie można było zrobić. A może jednak?

Tego dnia przyszłam do pracy bardzo podekscytowana i już nie mogłam doczekać się przerwy.

– Dziewczyny – mówiłam z wypiekami na twarzy, gdy znalazłyśmy się na zapleczu. – Zorganizujmy strajk włoski…

Strajk?! – Mariola na sam dźwięk tego słowa zaczęła dygotać ze strachu.

– To taki szczególny rodzaj strajku. Nie polega na głodówkach czy demonstracjach. Wykonujemy swoje obowiązki, ale robimy to nadzwyczaj skrupulatnie.

– To jakaś kompletna głupota – skrzywiła się Karolina. – Co to za strajk?! Tylko się Janusz ucieszy.

– Nie sądzę – uśmiechnęłam się złośliwie. – Wszystko wykonujemy bardzo precyzyjnie, zwracając uwagę na najdrobniejszy szczegół, a to zajmie mnóstwo…

– …czasu! – wykrzyknęły chórem dziewczyny.

Wiedziałyśmy, o co chodzi. Sprawne działanie dużego sklepu możliwe jest tylko dzięki szybkiej obsłudze. Jeżeli wszystko spowolnimy, narobimy szefowi niezłych kłopotów. A formalnie nie będzie mógł nam nic zarzucić. W końcu nie dezerterujemy ze stanowisk pracy, wręcz przeciwnie. Poza tym, nie może sobie pozwolić na zwolnienie całego zespołu.

My tylko wykonujemy swoje obowiązki

– Panienki, ruszyć cztery litery! – naszą konspiracyjną rozmowę przerwał szef.

– Racja, wracajmy już na stanowiska. Jutro mamy dużo pracy – puściłam oczko do dziewczyn.

Nadszedł „wielki” dzień. Od rana byłyśmy uśmiechnięte od ucha do ucha, serdeczne jak jeszcze nigdy dotąd. Z każdym klientem ucinałyśmy krótką pogawędkę.

– Jak tam dzieci? A co u mamy? – zagadywała Jadwiga klientkę, która właśnie stała przy kasie.

Mariola dwoiła się i troiła, by objaśnić starszemu panu subtelne różnice pomiędzy gatunkami płatków śniadaniowych. Karolina sprawdzała daty ważności wszystkich produktów. A ja z centymetrem krawieckim ustawiałam super równą piramidę puszek z tuńczykiem.

Początkowo szef zupełnie zgłupiał. Chodził między półkami i patrzył na nas tak, jakby właśnie zobaczył ducha. Być może nawet brał nasze poczynania za dobrą monetę dopóki… Kolejka do kas osiągnęła chyba kilometr długości! Nic dziwnego. Zamiast skanować kody kreskowe, wszystkie ceny wbijałyśmy ręcznie. Do tego dokładnie oglądałyśmy każdy produkt, czy nie jest uszkodzony, a resztę wydawałyśmy grosz po groszu.

W końcu szef rozgryzł nasze zamiary.

– Czy wyście oszalały?! – syczał nam za plecami. – Zrujnujecie mi sklep!

Było w tym sporo racji, bo klienci z końca kolejki przytupywali już nerwowo nogami. Mniej cierpliwi, odkładali koszyki i z wściekłą miną odchodzili robić zakupy u konkurencji.

– Ależ panie Januszu, wykonujemy przecież swoje obowiązki. I to najlepiej jak potrafimy – uśmiechnęłam się słodko.

– Chyba ma już dosyć – chichotały dziewczyny, obserwując szefa, który próbuje daremnie uspokoić klientów.

Sytuacja bardzo się poprawiła

Minuty dzielące nas od zamknięcia sklepu płynęły nieubłaganie. Starałam się zachować pogodną minę, by podnieść dziewczyny na duchu, ale miałam coraz więcej wątpliwości. „A może jednak za bardzo ryzykujemy. Czy nie przesadziłyśmy? Jak zareaguje przełożony?”.

– Dobrze, na dzisiaj koniec – westchnął szef, zamykając drzwi za ostatnim klientem. – Chyba musimy porozmawiać…

I wtedy w słowo weszła mu Jadwiga, w którą wstąpiła nieziemska odwaga.

– Panie Januszu, proszę nie traktować tego osobiście – przemówiła spokojnym, ale stanowczym tonem. – Jest pan fajnym facetem, a to naprawdę fajny sklep i chcemy tutaj pracować. Jednak warunki są czasem nie do wytrzymania. Dajemy z siebie wszystko, a pan tego nie docenia.

– Tak, i musimy wykonywać prace, które nie wchodzą w zakres naszych obowiązków – znienacka dodała Mariola.

Przez chwilę panowała grobowa cisza. Nie wiem, czemu to zrobiłam, zadziałałam całkowicie instynktownie.

– Może rozejm? – wydukałam i ściągnęłam z półki coś, co wydawało mi się butelką białego wina.

Ku mojemu zdziwieniu, szef… parsknął śmiechem.

– Dobrze, już dobrze, zobaczymy, co da się zrobić. Tylko proszę, nie każcie mi pić tego octu. Już wystarczająco się dziś wycierpiałem – odpowiedział.

Spojrzałam na trzymaną w ręku butelkę, która okazała się nie być winem…

Dziś sytuacja w sklepie znacznie się poprawiła. Owszem, pan Janusz nadal miewa humory, a nam zdarza się czasem zostać po godzinach. Ale nie tyle co wcześniej! Szef bardzo się zmienił, widać, że się stara, ale przede wszystkim zmieniło się coś w nas. Udowodniłyśmy sobie, że potrafimy bronić własnego zdania, jesteśmy pewniejsze siebie, uwierzyłyśmy we własne siły. I nie straciłyśmy pracy! Jednym słowem – było warto!

Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki zostawił ją, bo marzyły mu się przygody i podróże. Szybko okazało się >>przygody<< to imię jego młodej kochanki”
„Spotykam się z 2 facetami na raz i żaden nie wie o istnieniu drugiego. Kocham ich obu i z żadnego nie zrezygnuję...”
„40 lat temu przeżyłam gorący romans, który trwa do dziś. Z kochankiem połączyło nas ogniste uczucie i prawdziwy żywioł”

Redakcja poleca

REKLAMA