„Szef przychodni kazał mi ograniczyć badania dla pacjentów. Grozi mi, że mnie zwolni, jeśli tego nie zrobię”

lekarka przychodnia problem fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie mogę zrealizować polecenia, które dostałam od szefa. Jest to wbrew wszystkim moim zasadom i nie pozwala mi na to sumienie. Jako lekarz muszę dbać o dobro pacjentów, a nie kierować się wysokością rachunków za skierowania”.
/ 19.07.2023 19:43
lekarka przychodnia problem fot. Adobe Stock, fizkes

Dzisiaj byłam na rozmowie u kierownika przychodni. Na samo wspomnienie tego spotkania ręce trzęsą mi się ze złości. Jak on to powiedział? „Pani Anno, jeżeli nie wykona pani mojego polecenia, to pod koniec miesiąca będziemy musieli się rozstać”. Co on sobie myśli, że się wystraszę? Sumienie mi na to nie pozwala!

Jestem lekarzem internistą. Od roku pracuję w przychodni na jednym z krakowskich osiedli. Moimi pacjentami są głównie starsi, często nie w pełni sprawni ludzie, bo jako jedyna z lekarzy podstawowej opieki mam gabinet na parterze. A windy w naszej placówce nie ma…

Od początku starałam się pracować najlepiej jak umiałam. Gdy rozpoczynałam studia, nie myślałam o pieniądzach ani prestiżu, jakie wiążą się z zawodem lekarza. Chciałam naprawdę pomagać ludziom. I tej zasady trzymam się do dziś.

Zszokował mnie swoim żądaniem 

Gdy jestem w stanie, pomagam sama. Badam, stawiam diagnozę, leczę. Kiedy schorzenie jest poważniejsze, wypisuję skierowanie na badania, kieruję do specjalisty. Nie mam innego wyjścia! Przecież nie mogę zastąpić alergologa, kardiologa, reumatologa, urologa, chirurga… Nie potrafię sama stwierdzić, na co pacjent jest uczulony, czy ma wadę serca, dlaczego boli go kręgosłup…

Myślałam, że mój szef to doskonale rozumie, że podobnie, jak i mnie, zależy mu przede wszystkim na dobru pacjentów. Okazało się jednak, że nie.

Rano wezwał mnie do siebie, gdy tylko przekroczyłam próg przychodni. Chciałam odłożyć spotkanie na późniejszą porę, bo przed gabinetem czekali już na mnie pierwsi chorzy, ale się uparł. Stwierdził, że sprawa jest bardzo ważna.

– Pani Anno, zrobiłem sobie tu takie małe zestawienie, no i wyszło mi, że przez panią zbankrutujemy! – oświadczył z poważną miną.

– A czemuż to? Moja pensja nie odbiega przecież od średniej w tej przychodni – odparłam.

– Nie o to chodzi! Wypisuje pani za dużo skierowań do specjalistów i na badania – wyjaśnił.

– Nie rozumiem… Jak to za dużo? I co to ma wspólnego z bankructwem? – zdziwiłam się.

– Czego pani nie rozumie? Przecież doskonale pani wie, że takie konsultacje i badania kosztują. Bardzo słono! A my musimy za nie zapłacić. Nie stać nas na to – odparł zniecierpliwiony.

– No i co w związku z tym? – chciałam się dowiedzieć.

– W związku z tym oczekuję, że od dzisiejszego dnia ograniczy pani liczbę skierowań. Przynajmniej o połowę – wypalił.

– To żart, prawda? – spytałam.

W głowie mi się nie mieściło, że szef przychodni może wydać lekarzowi takie polecenie.

– Żaden żart! Trzeba myśleć ekonomicznie. Inni koledzy już dawno to zrozumieli i nie szastają tak skierowaniami na lewo i prawo. Mam więc nadzieję, że pani będzie rozsądna i pójdzie w ich ślady – uśmiechnął się, ale nie był to miły uśmiech.

– A jeśli nie? – dopytałam z przekąsem.

– To pod koniec miesiąca będziemy musieli się rozstać. Bardzo mi przykro – odparł.

Nie zgodzę się na to

Zabrał się za przeglądanie papierów na biurku. Widać, uznał rozmowę za zakończoną. Dla mnie nie była zakończona. Oznajmiłam, że nie szastam skierowaniami, tylko wypisuję je w uzasadnionych przypadkach. Że takie ograniczenie jest nieetyczne i zagraża zdrowiu i życiu pacjentów. Że to jawne łamanie praw pacjenta. I że nigdy się na to nie zgodzę…

– Jak pan to sobie wyobraża? Mam zorganizować loterię wśród pacjentów? A może wprowadzić kryterium wieku? Na przykład: do sześćdziesiątki kierujemy do specjalistów, potem już nie! – zżymałam się.

Kierownik nadął się jak indor. Stwierdził, że nie obchodzi go to, jak sobie poradzę, że jestem śmieszną idealistką, bo prawa pacjenta to jedno, a życie drugie. I jeśli tego nie rozumiem, to powinnam zmienić zawód. A na koniec jeszcze raz powtórzył, że jeżeli nie wykonam polecenia to wręczy mi wypowiedzenie.

Z gabinetu wyszłam roztrzęsiona. Dobrze, że pierwsi pacjenci przyszli głównie po recepty, bo nie wiem, czy potrafiłabym się nimi dobrze zająć. Cały czas myślałam o tym, co mnie spotkało. Gdyby któryś z moich pacjentów złożył na mnie skargę albo gdyby zarzucono mi złe wykonywanie obowiązków, to co innego. Ale nie! Szef groził mi zwolnieniem za to, że uczciwie leczę! Co za absurd!

Oczywiście nie zamierzam wykonać jego polecenia. Jeśli uznam to za konieczne, wypiszę skierowania do specjalistów i na badanie. Nawet sto! Przysięgałam „nie szkodzić” i zamierzam tej przysięgi dotrzymać. A jak szef chce mnie zwolnić, niech zwalnia. Ciekawe tylko, co napisze w uzasadnieniu?

Czytaj także:
„Zarabiam staniem w kolejkach za innych. Całe dnie spędzam pod przychodnią, odłożyłam na wakacje”
„Przez durny błąd lekarzy przez miesiąc byłam... >>martwa<<. Wróciłam do >>żywych<< dopiero, gdy aresztowała mnie policja”
„Lekarz, zamiast zlecić badania i skierować męża do specjalisty, wdrożył głupią kurację. To przez niego zostałam sama…”

Redakcja poleca

REKLAMA