Miałem serdecznie dość. Oczy same mi się zamykały, cały organizm sprzeciwiał się dalszemu katowaniu. Puściłem głośniej radio i starałem się skupić na drodze, myśleć o jakichś przykrych sprawach, żeby pobudzić umysł. A jedną z tych przykrych spraw była ostatnia rozmowa z szefem. Pół godziny wcześniej zjechałem na parking dla ciężarówek przy autostradzie i zadzwoniłem do właściciela firmy transportowej.
Dawałem radę już od 4 dni
– Szefie, dzisiaj dalej nie pojadę – powiedziałem. – Już i tak złamałem przepisy dotyczące czasu pracy…
– Pojedziesz, pojedziesz. Wczoraj dałeś radę, to i dzisiaj dasz!
Owszem, dałem radę. I to nie tylko wczoraj. Dawałem radę już od czterech dni. Tylko że dzisiaj po takim maratonie dopadł mnie kryzys. Jeśli chodzi o czas i tryb pracy kierowcy tira, złamałem chyba wszystkie obowiązujące przepisy. Co zresztą jest normą w naszym pięknym kraju, prawie wszyscy to robią.
– Ile ci zostało do hurtowni? – zapytał szef po chwili milczenia.
– Sto pięć kilometrów – spojrzałem na wskazania GPS. – Do zjazdu z autostrady mam siedemdziesiąt dwa.
– No to jesteś już w Polsce – ucieszył się szef. – Nie bądź dupa i jedź.
– Kiedy już nie mogę! – jęknąłem z bezsilności. – Zasypiam za kierownicą. Po prostu muszę odpocząć!
Znów milczenie! Miałem nadzieję, że facet przemyśli to sobie. I przemyślał.
– Masz dowieźć towar do hurtowni – warknął. – Umówiłem się z nimi. Musisz być do dwudziestej pierwszej.
– A nie mogę być na rano? – spytałem z rozpaczą. – Co się stanie?
– Możesz – odparł, a ja poczułem ulgę, niestety przedwcześnie. – Możesz być na rano, tylko że wtedy zapomnij o premii za ten miesiąc! – dodał po chwili z wyraźną furią.
Przerwałem połączenie, a potem zakląłem
Premia to nie była żadna nagroda, wbrew temu, co można by sobie pomyśleć. Tak naprawdę stanowiła ona większą część mojego wynagrodzenia. Bo na umowie miałem odrobinę więcej od najniższej krajowej. Tak to działa w większości firm przewozowych, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości…
Nie miałem wyjścia. Odpaliłem silnik. Byłem tak wkurzony, że zapomniałem o zmęczeniu. „Zrobię to, choćbym miał na rzęsach stanąć. Nie zabierzesz mi kasy, ty stary sknero” – pomyślałem. Niestety, wkurzenie, a wraz z nim adrenalina po kilkunastu minutach zniknęły, a zmęczenie pozostało.
Pociemniało już, a ja czułem, że cały drętwieję. Stanowczo powinienem zjechać na pobocze i odpocząć przynajmniej dwie godziny. Ale wtedy żona do garnka włoży chyba to, co znajdzie na trawniku przed blokiem… Widziałem z wysokości kabiny światła samochodów jadących po drugiej stronie balustrady. Działały hipnotyzująco. Jakbym jechał po nocnym niebie i mijał kolejne gwiazdy…
Poderwałem głowę. Cholera, o mało nie przysnąłem! Może nawet zamknąłem oczy na moment! Otrząsnąłem się. Ale już kilkanaście minut później…Pisk hamulców i huk uderzenia. Ten samochód zobaczyłem w ostatniej chwili – kiedy otworzyłem oczy, bo znów zmęczenie mnie pokonało! Gdybym był wypoczęty, podobna sytuacja by się nie zdarzyła!
Dziękowałem Bogu, że nikogo nie zabiłem
Wyskoczyłem z kabiny, modląc się, żeby w tej osobówce nikomu nic się nie stało. Na szczęście jechał osobówka zdążyła zjechać, a ja zahaczyłem o barierkę oddzielającą dwa pasy. Oczywiście panowie z samochodu również wyskoczyli z auta. Szczerze mówiąc, gdyby zaczęli mnie bić, chyba bym się nie bronił, tak mi ulżyło, że nikt nie zginął. Potem policja, sprawdzanie dokumentów, listów przewozowych, a przede wszystkim tachografu.
– No to ma pan pozamiatane – mruknął funkcjonariusz, który sprawdzał zapisy. – Znacznie przekroczony czas pracy, do tego dojdzie mandat za spowodowanie wypadku…
Ale przede wszystkim czułem ulgę, że obeszło się bez ofiar śmiertelnych albo ciężkich zranień.
Jednak po jakimś czasie zaczęła do mnie docierać powaga sytuacji… Narobiłem sobie problemów z prawem, straciłem mnóstwo nerwów i zarobek za ten miesiąc.
W dodatku szef w życiu się nie przyzna, że to on kazał mi pracować dłużej. W nagrodę za wykonywanie poleceń dostanę wypowiedzenie! W końcu to ja złamałem przepisy, to ja ponoszę odpowiedzialność. Przecież miałem wybór – mogłem nie jechać. To, że wtedy nie dostałbym pieniędzy, a pewnie i tak stracił robotę, bo właściciel firmy był gnojkiem, nikogo przecież nie obchodzi.
Czytaj także:
„W domu czułam się jak hotelowa kucharka i sprzątaczka. Rodzina miała gdzieś moje starania, więc dałam im popalić"
„Po śmierci żony świat przysłoniły mi czarne chmury. Żyłem na autopilocie, gdy na drodze stanął mi najpiękniejszy anioł”
„Syn jest doświadczonym kardiochirurgiem, ale ostatnia operacja mu się nie udała. Operował... obecnego faceta byłej żony”