Małgosia była cudowną kobietą. Pobraliśmy się z wielkiej miłości, gdy mieliśmy po 25 lat. Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. Marzyliśmy, że przeżyjemy wspólnie moc pięknych chwil, razem się zestarzejemy.
Dwa lata po ślubie przyszli na świat nasi synowie: bliźniacy Piotrek i Paweł. Gdy po raz pierwszy wziąłem ich na ręce, dziękowałem losowi, że tak hojnie obdarzył mnie szczęściem. Małgosia zajmowała się domem, ja pracowałem. Świetnie mi szło.
Przed oczami wciąż miałem jej uśmiech
Założyliśmy z bratem małą firmę remontową. Byliśmy solidni, więc zleceń nam nie brakowało. Planowaliśmy z żoną, że za kilka lat wybudujemy piękny domek pod miastem. Nawet już działkę sobie upatrzyliśmy. Trochę na uboczu, pod lasem. Małgosia planowała urządzić na niej piękny ogród…
Oczami wyobraźni już widziałem, jak bawimy się w nim z dziećmi w ciepłe popołudnia.
A potem wydarzyła się tragedia. Żona zachorowała. Myślała, że to nic poważnego, ot, pobolewała ją noga. Nie chciała nawet iść do lekarza. Ale gdy ból się nasilił, udało mi się ją wreszcie do tego namówić.
Badania, wizyta u specjalisty i diagnoza – rak kości. Przez pół roku rozpaczliwe walczyła z chorobą i przegrała. Byłem z nią do ostatnich chwil.
– Przyrzeknij, że nigdy nie opuścisz naszych synów. I znajdziesz kobietę, która mnie wam zastąpi – poprosiła mnie tuż przed śmiercią.
– O czym ty w ogóle mówisz! Przecież wyzdrowiejesz! Musisz tylko chcieć, wierzyć! – denerwowałem się.
Nalegała. Powtórzyła tę prośbę jeszcze wiele razy. Widziałam, że mówienie sprawia jej olbrzymią trudność, więc by jej ulżyć, złożyłem obietnicę. Godzinę później już nie żyła. Nie wierzyłem w to aż do pogrzebu. Wmawiałem sobie, że to tylko koszmar, zły sen, zaraz się obudzę i zobaczę, jak krząta się po kuchni, przygotowując śniadanie. Gdy nad opadającą do grobu trumną uświadomiłem sobie, że jednak odeszła, chciałem pójść za nią na tamtą stronę. I kto wie, czy bym tego nie zrobił, gdy nie Piotruś i Pawełek. Mieli wtedy po trzy lata. To dla nich musiałem jakoś żyć.
Żyłem wspomnieniami przez 2 lata
Nie było mi łatwo. Wiedziałem, że ze względu na synów powinienem się szybko pozbierać, otrząsnąć z bólu, ale nie potrafiłem. Chodziłem osowiały, pracowałem jak robot. Nie umiałem odnaleźć się w świecie bez Małgosi. Wciąż pamiętałem jej śmiech, jak mieszała kawę, odgarniała włosy z czoła, przytulała się do mnie, karmiła dzieci.
Nawet we śnie pod powiekami przesuwały mi się jak film wspomnienia wspólnie spędzonych chwil. Gdy się budziłem, płakałem i przeklinałem los. Za to, że najpierw dał mi szczęście, a potem je odebrał. Dobrze, że mama była przy mnie, pomagała mi w opiece nad chłopcami, ocierała im łzy, gdy tęsknili za mamą. Inaczej zwariowałbym chyba.
Potem ból trochę zelżał. Powoli budziłem się z rozpaczy. Wciąż jednak czułem, że w moim sercu nie ma miejsca na nową miłość. Pamiętałem o obietnicy danej Małgosi, ale zamierzałem dotrzymać słowa tylko w połowie. Nie sądziłem, że uda mi się znaleźć kobietę, która będzie w stanie ją zastąpić. Zresztą, gdzie i kiedy miałem jej szukać?
Po pracy od razu wracałem do domu, do chłopców. Nie miałem czasu żeby gdzieś wyjść, kogoś poznać. Pogodziłem się z tym, że nasza rodzina będzie się składać tylko z trzech osób: mnie i moich synów. A jednak los miał wobec mnie inne plany…
Nowe uczucie bardzo mnie zaskoczyło
We wrześniu ubiegłego roku Piotruś i Pawełek rozpoczęli naukę w drugiej klasie. Pierwszego dnia zaprowadziłem ich do szkoły, usadziłem w ławce i razem z innym rodzicami czekałem na nauczycielkę. Poprzednia wychowawczyni poszła na urlop macierzyński i miała ją zastąpić zupełnie nowa pani. Właśnie zastanawiałem się głośno z kilkoma mamami, co to będzie za osoba, o czym powinniśmy z nią porozmawiać, gdy drzwi się otworzyły. Do sali weszła młoda kobieta. Na jej widok aż mi dech zaparło.
– Dzień dobry. Nazywam się Anna K. I będę wychowawczynią państwa dzieci – powiedziała i uśmiechnęła się promiennie.
Poczułem, jak czarne chmury wiszące od lat nad moją głową rozstępują się i wychodzi zza nich słońce. Nie mam pojęcia, co było dalej. Nie mogłem się skupić. Inni rodzice zadawali dziesiątki pytań, coś tam notowali, a ja siedziałem nieruchomo, milczałem i wpatrywałem się w panią Annę.
Biło od niej jakieś niesamowite ciepło. A na dodatek była taka piękna… Kiedy rozchodziliśmy się wszyscy do domów, wiedziałem dwie rzeczy: że moi synowie rozpoczynają jutro zajęcia o 8.45, i że jestem w zakochany w ich nauczycielce.
To uczucie kompletnie mnie zaskoczyło. Przeżywałem wewnętrzną burzę. Nie, nie zapomniałem o Małgosi. Ale obok wspomnień o niej pojawił się w mojej głowie obraz Ani. Nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Biegałem do do szkoły pod byle pretekstem, byle tylko ją zobaczyć, choć chwilę porozmawiać. Synowie to zauważyli.
– Co ty tak często chodzisz do pani Ani? – zapytał mnie raz Piotrek.
– No właśnie… Zakochałeś się, czy co? – dodał zaraz Pawełek, wpatrując się we mnie uważnie.
Ze wstydu wbiłem wzrok w podłogę
– Nie… – wykrztusiłem. – Co wam przyszło do głowy? Po prostu martwię się o was. Chcę wiedzieć, czy dobrze się uczycie i jesteście grzeczni. Inni rodzice też do niej przychodzą i wypytują o takie rzeczy…
Nie chciałem, żeby wiedzieli o moich uczuciach. Prawdę mówiąc, było mi głupio.
– Aha – pokiwali głowami i poszli do swojego pokoju.
Byłem pewien, że mi uwierzyli i temat moich częstych wizyt w szkole został zakończony. Myliłem się. Niedługo przed zakończeniem pierwszego semestru zostawiłem synów pod opieką mojej mamy i poszedłem na wywiadówkę. Jak zwykle siedziałem zauroczony i wpatrywałem się w Anię.
– Panie Maćku, czy mógłby pan chwilę zostać? – zapytała, gdy spotkanie z rodzicami dobiegło końca.
– Oczywiście! Czy coś się stało? Z chłopcami coś nie w porządku? – przestraszyłem się.
– Nie, nie… Ale musimy porozmawiać w cztery oczy – odparła.
Poczekała, aż wszyscy wyjdą i zamknęła drzwi do klasy.
– O co chodzi? – dopytywałem.
– Jakby to panu powiedzieć… Dziś na przerwie przyszli do mnie pańscy synowie. I oświadczyli z bardzo poważnymi minami, że jest pan we mnie zakochany. I chce pan iść ze mną na randkę – oznajmiła.
– Eee… Przepraszam… Nie mam pojęcia, skąd im to przyszło do głowy. To tylko dzieci… Porozmawiam z nimi… – zacząłem się tłumaczyć.
– No to jak, zaprosi mnie pan czy nie? – przerwała mi nagle Ania.
Zdumiony podniosłem głowę. Uśmiechała się do mnie promiennie.
– Zapraszam! Choćby zaraz! Tu obok jest taka fajna kawiarenka…
Przegadaliśmy wiele godzin, a mnie wciąż było mało. Nie chciałem rozstawać się z Anią. Miałem wrażenie, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Posmutniałem, kiedy kelner dał nam delikatnie do zrozumienia, że czas wychodzić, bo zamykają lokal.
Od tamtej pory minęło pół roku
– Nie martw się, przed nami jeszcze wiele randek – powiedziała do mnie ciepło Ania.
Do domu wróciłem, gdy synowie już spali. Gdy tylko otworzyłem drzwi, z salonu wyskoczyła mama.
– No wreszcie jesteś! Chłopcy powiedzieli, że poszedłeś na randkę – przyglądała mi się zaciekawiona.
– Tak, byłem na randce. I to oni ją załatwili – przyznałem z uśmiechem.
Od tamtej pory minęło pół roku. Jesteśmy w sobie z Anią szaleńczo zakochani. Miesiąc temu zamieszkaliśmy razem, planujemy wspólną przyszłość. To dobra i bardzo mądra kobieta. Nie jest zazdrosna, gdy czasem usiądę i odpłynę na chwilę we wspomnienia albo pójdę na grób Małgosi, by sobie z nią pogadać. I jest wspaniałą matką dla moich synów. Czyta im bajki, wyciera nosy, dużo z nimi rozmawia…
Chłopcy ją uwielbiają i dopytują się, kiedy wreszcie weźmiemy ślub. A ja? Ja znowu czuję, że żyję. Znowu marzę, snuję plany… I mam nadzieję, że los nie będzie więcej ze mną igrał, mieszał w moim życiu ani psuł mojego szczęścia.
Czytaj także:
„Córka jest mądrą dziewczyną, a związała się z chłopakiem po zawodówce. Ten prostak na pewno sprowadzi ją na złą drogę”
„Wszyscy zazdrościli przyjaciółce idealnego męża. Gdy trochę popił, maska opadła i zobaczyliśmy jego prawdziwą twarz”
„Były mąż oszczędzał na wszystkim, bo zbierał kasę na przyszłość. Po latach odkryłam, że ta inwestycja miała na imię Gośka”