Kolana mi się trzęsły, gdy siedziałam pod gabinetem dyrektora firmy, zbierając w sobie odwagę. Pracowałam tu już prawie dwa lata. Ten dzień mógł być kolejnym, zwyczajnym dniem pracy, jednak w poprzedzającą go bezsenną noc podjęłam decyzję. Pora wprowadzić ją w życie. Wstałam, wygładziłam spódnicę i skierowałam się do gabinetu. Stukot moich obcasów poniósł się echem po korytarzu. Niemal słyszałam głośne bicie mojego serca, gdy siadałam przy biurku dyrektora. Dopiero po dłuższej chwili byłam w stanie spojrzeć na swojego rozmówcę.
– Prosiłaś o spotkanie. Czy coś się stało?
W odpowiedzi wyjęłam przygotowany wcześniej dokument, położyłam go na blacie i przesunęłam ku mężczyźnie. Spojrzał na mnie przenikliwie, a potem wziął kartkę i zaczął czytać. Widziałam malujące się na jego twarzy zaskoczenie. Potem całą paletę uczuć: żal, gniew, rozczarowanie. Ale ja już zdecydowałam. Powtarzałam to sobie w myślach, na wypadek gdyby zaczął prosić, bym została.
– A więc się zwalniasz? – rzucił dokumentem tak mocno, że sfrunął na podłogę.
Nie podniosłam go.
– Nie mogę tak dłużej… – spuściłam wzrok zmieszana.
– Posłuchaj… – Stefan wstał i odwrócił się w stronę okna, zyskując chwilę do namysłu. – Chciałem przenieść cię do filii naszej firmy. Biuro, które remontowaliśmy, jest już gotowe. Mogłabyś…
– Nie – ucięłam. – Odchodzę.
– Nie pozwolę, żebyś z mojego powodu wylądowała na bezrobociu – Stefan spojrzał mi prosto w oczy.
Poczułam, jak na policzki wypełzają mi rumieńce. Wiedziałam, że to będzie trudna rozmowa.
– Czemu zaraz bezrobocie – zaszemrałam. – Znajdę coś nowego.
– Gdyby to było takie proste…! – zaczął podniesionym głosem.
Przerwało mu pukanie do drzwi.
– Panie dyrektorze, telefon do pana.
Uratowana przez sekretarkę.
– Dziękuję za wszystko, panie dyrektorze – uśmiechnęłam się, kiwnęłam głową i bez podawania mu ręki, bez oglądania się za siebie, szybko wyszłam z gabinetu.
A potem niemal pobiegłam do swojego biurka. Boże, chciałam ewakuować się do domu, ale musiałam jeszcze trochę wytrzymać. Jeszcze tylko trochę… Skupiłam się na pracy i jakoś dotrwałam do końca. Z biura wymknęłam się dziesięć minut wcześniej, byle uniknąć ewentualnych pytań, niezręcznych pożegnań i… Stefana, gdyby mnie szukał.
To będzie nowy początek, lepszy początek, powtarzałam sobie jak mantrę. Musi. Natychmiast po wejściu do domu rozwinęłam się z mokrego szala, w który spływały moje łzy, zrzuciłam buty na obcasach i uwierającą spódnicę, a potem wyjęłam z lodówki butelkę czerwonego wina. Opróżniłam prawie całą, leżąc w łóżku i przeglądając w telefonie zdjęcia z wyjazdu integracyjnego.
Najpierw nieco sztuczne uśmiechy, kilka pozowanych fotek. Dalej – coraz śmielej, weselej, goręcej – kadry pełne roześmianych twarzy i gestykulujących ludzi. Ostatnie ze zdjęć przedstawiało mnie i Stefana. Trzymałam komórkę w prawej dłoni i robiłam nam zdjęcie. Stefan mnie zaskoczył i pocałował w policzek. Nie jestem pewna, czy ktoś to w ogóle zarejestrował – bo wszyscy byli wstawieni, on też – ale ja momentalnie wytrzeźwiałam i się odsunęłam. To dlatego zdjęcie było nieco rozmyte, jakby za mgłą.
Tak właśnie się czułam, jak za mgłą. Jeszcze parę godzin wcześniej, rzucając pracę, byłam przekonana, że postępuję słusznie. Teraz jednak dopadł mnie żal, który próbowałam spłukać czerwonym winem. Ale czy miałam inne wyjście?
Stefan był dyrektorem firmy, w której pracowałam
Od początku coś mnie do niego ciągnęło. Nie tylko jego męska fizyczność. Imponował mi pewnością siebie, tym, że nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi i miał rozwiązanie na każdy problem. Poza tym jednym… Na początku to była czysto zawodowa relacja, która z czasem przerodziła się w coś, czego nawet nie umiem nazwać. No bo co to było? Ostrożna przyjaźń, sympatia podszyta erotyczną fascynacją, wzajemna ciekawość siebie?
Stefan zaczął odprowadzać mnie do domu. Bywało, że spacerowaliśmy godzinami, klucząc uliczkami i tocząc ożywione rozmowy. Niby nic zdrożnego, a jednak z innymi pracownicami tak nie spacerował. Gdy skończyłam, zakochując się w nim, wcale nie fruwałam pod chmurami. To było przytłaczające uczucie, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z jego niestosowności. Nawet jeśli je odwzajemniał, też trzymał się w ryzach. Żadnych wyznań, pocałunków, dotknięć mogących trącić niekontrolowanym pożądaniem albo… molestowaniem. Pilnował się.
A gdy czasem się zapędził, bo na przykład zbyt długo przytrzymał moją dłoń na pożegnanie albo objął mnie, gdy po dżentelmeńsku pomagał mi włożyć płaszcz, zaraz się wycofywał, chował za powściągliwością. Zwykle unikaliśmy się potem przez kilka dni. A potem ten wyjazd integracyjny, na którym… pocałował mnie w policzek. Zrobiło się zbyt niebezpiecznie, bo obudził moją chciwość. Chciałam więcej – jego, od niego.
Dlatego tuż po powrocie z wyjazdu podjęłam decyzję o odejściu z pracy. Nie byłam w stanie dłużej tego znosić.
Tkwiłam w próżni, bez szans na jej wypełnienie
Nie byłam dziewczyną, która wda się w romans z szefem, a przecież na nic więcej nie mogłam liczyć, o ile w ogóle na coś. Od pocałunku do romansu daleka droga, a ja już byłam wykończona psychicznie.
– Najwyższy czas ułożyć sobie życie bez niego – powiedziałam, odstawiając opróżnioną butelkę na podłogę.
Kilka sekund później odpłynęłam w sen. Kolejne dni upływały mi pod znakiem poszukiwania pracy. Przeglądałam oferty, wysyłałam CV, dzwoniłam, nawet odbyłam jedną rozmowę kwalifikacyjną. I nic. Byłam już na wypowiedzeniu, więc grunt zaczął mi się palić pod nogami, tymczasem telefon uparcie milczał. W akcie desperacji byłam już gotowa przyjąć etat kasjerki w pobliskim sklepie spożywczym – jedyna praca, jaką mi zaoferowano. Musiałam się gdzieś zahaczyć, żebym miała za co żyć.
Utrzymywałam się sama, odkąd mama zmarła. Nagle komórka zabrzęczała. Spojrzałam, nieznany numer. Odebrałam.
– Przeszła pani pomyślnie proces rekrutacji – usłyszałam. – Zapraszamy do pracy od poniedziałku.
Nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się, że w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej wypadłam tragicznie. Początkowa radość zaraz jednak ustąpiła miejsca melancholii. Uświadomiłam sobie, że to naprawdę się dzieje – zmieniam pracę i nigdy już nie zobaczę Stefana. Nie odprowadzi mnie do domu, nie będzie się śmiał z moich żartów, a ja rumienić pod jego spojrzeniami…
– Do cholery! Tego właśnie chciałaś. To koniec! – ze złością kopnęłam w fotel, który z piskiem przesunął się po podłodze.
Zabolało, nie tylko w urażonym palcu. Zapiekły mnie łzy, ale powstrzymałam płacz. Byłam smutna i wściekła jednocześnie. Na siebie, na świat, na okoliczności. Czułam, że natychmiast muszę z kimś porozmawiać, bo inaczej oszaleję. Zadzwoniłam do siostry i opowiedziałam jej o wszystkim.
– Weź się w garść – zburczała mnie, zgodnie z przewidywaniami. – To nie mogło się dobrze skończyć, on jest twoim szefem.
– Był – wtrąciłam, ocierając nos rękawem szlafroka.
– No dobrze, był. Ale nadal jest dużo starszy od ciebie. Ile? Dwadzieścia lat?
– Dokładnie osiemnaście.
– Takie różnice są niezdrowe. Całe pokolenie. Byłby dziadkiem dla waszych ewentualnych dzieci. A biorąc pod uwagę, że kobiety żyją dłużej, najprawdopodobniej zostałabyś młodą wdową.
– Przestań, proszę…
– Nie – siostra była nieugięta. – To ty przystań. Nie płacz nad czymś, co się nawet nie zaczęło. Zapomnij o nim. A przynajmniej zajmij się czymś, przestań w kółko o nim myśleć, wtedy wszystko wróci do normy, zobaczysz.
– Obiecujesz…?
Najwyraźniej wyczuła wahanie w moim głosie, bo stanowczo potaknęła.
– Obiecuję.
Postanowiłam jej posłuchać i z pozytywnym nastawieniem, bez spoglądania wstecz, zaczęłam nowe życie wraz z nową pracą. Spodobało mi się. Nie wyglądało, bym mogła liczyć tu na błyskotliwą karierę, ale atmosfera była przyjemna i dobrze płacili. Czułam się tak, jakbym zrzuciła z siebie ciężkie, niewygodne ciuchy. Nastrój mi się poprawił, cera i apetyt też. Dopiero wtedy dostrzegłam, jak bardzo męczyła mnie ta ciągła potencjalna bądź rzeczywista obecność Stefana gdzieś obok, w zasięgu wzroku, słuchu, dotyku, nawet węchu. Stawiał na baczność moje zmysły, alarmował uwagę.
Ile tak można? Jak komandos na akcji. Plus ta cholerna niepewność między nami. A teraz mogłam swobodnie pracować, nie zaprzątając sobie głowy, gdzie jest, co robi, co myśli, jak się zachować, gdy go spotkam, co powiedzieć, jakich gestów unikać, nie martwiąc się, czy ktoś patrzy, podsłuchuje, plotkuje. Tęskniłam za nim, za tym, co mogłoby być między nami, ale… to było jak miłość fanki do idola. Nierealna, niespełnialna, tylko w sferze marzeń. Siostra miała rację – po prostu o nim zapomnę i ułożę sobie życie z kimś skrojonym na moją miarę.
Zresztą Stefan musiał myśleć podobnie, bo się nie odzywał. Widać po rozważeniu na spokojnie „za i przeciw” też postanowił jak najszybciej zakończyć naszą niejasną relację. W takich wypadkach brak kontaktów ułatwia sprawę. Przez chwilę poczułam ukłucie żalu, ale stłumiłam je. Co z oczu, to z serca. Dni upływały, przechodząc w tygodnie, za oknami pejzaż zmieniał się na słotno-ponury. Gdy wracałam do domu, zimny wiatr wdzierał się pod poły mojego płaszcza, a ja zbyt często miałam ochotę rozgrzać ciało i duszę lampką winą. Albo dwoma.
Ostatnio trochę za dużo piłam. W pracy, wśród znajomych czy rodziny było mi łatwiej, ale gdy zostawałam sama, opadały mnie smętne myśli o uczuciu, które uschło, zanim zakwitło. Zaparzyłam sobie herbaty i usiadłam w fotelu. Zapadłam się w jego objęcia, z braku innych… Był już późny wieczór, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Zarzuciłam sweter na ramiona i podreptałam do przedpokoju. Zerknęłam przez wizjer. Stefan? Co on tu robi? Czego chce? Jak mam o nim zapomnieć, skoro zjawia się ni z tego, ni z owego? Ostrożnie uchyliłam drzwi…
– Chciałem sprawdzić, co u ciebie – powiedział.
– Radzę sobie – odparłam zgodnie z prawdą.
– Wpuścisz mnie?
Zabrzmiało dwuznacznie i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
– Wejdź.
Tego wieczoru bardzo długo rozmawialiśmy. Nie musiałam się już pilnować, zważać na każdy gest, słowo, nawet myśl, bo to mój szef, bo jest dużo starszy, bo może coś do mnie czuje, ale wcale tego nie chce, bo go ta niedorzeczna miłość krępuje, bo mu miesza w życiu jeszcze bardziej niż mnie, bo mnie będą brali za łowczynię posagów, a jego za satyra, co wykorzystuje swoją pozycję zawodową do uwodzenia podwładnej, a kryzys wieku średniego leczy romansem z dziewczyną, która mogłaby być niemal jego córką.
Cóż, różnica wieku nie zniknęła, ani związane z nią tabu oraz oczywiste komplikacje, ale przynajmniej nie łączyły nas już relacje zawodowe, które czyniły nasz ewentualny związek niestosownym czy wręcz niemoralnym.
– Dajmy sobie szansę – zaskoczył mnie nagle Stefan, kończąc z omijaniem istoty problemu.
Stałam, oparta o parapet z kubkiem herbaty w dłoniach. Podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia.
– Jeśli w ogóle mnie chcesz…
Zaskoczył mnie nie tyle samą propozycją, co swoim zdenerwowaniem, niepewnością, błagalnym tonem. Miałam go za silnego, dojrzałego, charyzmatycznego mężczyznę, który wie, czego chce. Nie sądziłam, że przeze mnie traci grunt pod nogami, że zakochanie czyni z niego na powrót nieśmiałego chłopaka, proszącego ukochaną o szansę. Naprawdę nie miałam pojęcia, że jestem dla niego aż tak ważna. Zapomniał o dumie, konwenansach i przyszedł do mnie. Myślałam, że to ja zmagam się z wątpliwościami, z kompleksami typu: nie jestem dla niego dość dobra, mądra, światowa, że dlatego się waha i wycofuje, bo owszem, szanuje mnie na tyle, by nie wdawać się w romans, ale na samym pociągu fizycznym poważnego, długofalowego związku nie zbudujemy. Nie sądziłam, że może być na odwrót – Stefan obawia się, iż to on nie jest dla mnie odpowiedni, że może mi zmarnować życie, jak ostrzegała moja siostra. Boże, takie dylematy, a my się nawet porządnie nie pocałowaliśmy!
– To znaczy, że ty mnie chcesz? – upewniłam się.
– Jak powietrza. Już nie jesteś moją pracownicą… – potarł nerwowo czoło. – Tylko że nadal jestem sporo starszy… Wiem, że to poważny problem, jednak obiecuję, że będę o siebie dbał, żebyś nie czuła tej różnicy. Do klubów może się nie nadaję, ale uprawiam sport, regularnie się badam, zdrowo odżywiam, ogólnie jestem w niezłej formie, do starca mi daleko…
Słuchałam tej autoreklamy z łamiącym się sercem
Wzruszona i poruszona. Nagle urwał, spojrzał na mnie spłoszony, jak uczeń przyłapany na ściąganiu.
– No chyba że coś sobie uroiłem, a ty byłaś po prostu dla mnie miła, to przepraszam, nie będę ci zawracał głowy… – I stał, i czekał, i patrzył z nadzieją.
Nie był pewien mojej reakcji ani tego, czy coś do niego czuję. To znaczy coś więcej niż sympatię i podziw. Przez prawie dwa lata narastały pomiędzy nami niedopowiedzenia. Gdy tylko mogliśmy coś sobie wyjaśnić, woleliśmy uciekać w milczenie, czasowo zwiększać dystans, który potem znów zmniejszaliśmy, i tak w kółko, przyciągaliśmy się i odpychaliśmy. Dosyć tego. Położyłam mu dłonie na jego ramionach, wspięłam się na palce.
– Tęskniłam za tobą – wyznałam i odważnie pocałowałam go w usta.
To miał być całus, dowód na ostateczne skrócenie dystansu, ale przytrzymał mnie w pasie, mocniej przygarnął i pogłębił pocałunek, zmieniając go w coś bardzo intymnego. Chciałam, by to trwało i trwało, ale on się znowu odsunął.
– Pójdę już, zanim posuniemy się za daleko…
– Ale… ja nie chcę, żebyś sobie szedł.
Stefan pogładził mnie po policzku.
– Przemyśl to, upewnij się, bo jak teraz zostanę, to już się nie puszczę. Masz ostatnią okazję na zmianę zdania. Prześpij się z tym. Wrócę jutro. Pa.
Cmoknął mnie w czoło i wyszedł, nim zdążyłam coś sensownego odpowiedzieć. Dotknęłam palcami ust. Były ciepłe od jego pocałunków. A ja byłam od środka jak płynne złoto. Nigdy wcześniej nie czułam się taka szczęśliwa. Nie musiałam czekać do jutra. Wiedziałam, że dam tej miłości szansę, bo w przeciwnym razie żałowałabym do końca życia. Oczywiście już na wstępie pojawiły się trudności w postaci wątpliwości mojej i jego rodziny, „troskliwe” komentarze wśród jego oraz moich znajomych.
Że różnica wieku, doświadczeń, temperamentów, kręgów towarzyskich, że ja go wykorzystuję, a on nie traktuje mnie poważnie, że nawet po ewentualnym ślubie dzielące nas różnice nie znikną, a wręcz się pogłębią. Tak, wszystko to prawda, na pewno będzie nam ciężko, może nawet się nie uda, ale w życiu na nic nie ma gwarancji. Ani na wieczne szczęście, ani na miłość do grobowej deski. On jest starszy, ale to ja mogę jutro poważnie zachorować albo wpaść pod samochód. Więc trzeba kochać, póki się da.
Prawie dwa lata broniłam się przed tym uczuciem i osobiście nie miałam już na to siły. Zresztą po co? Czy jakakolwiek miłość jest łatwa, pewna? Co zyskam, jeśli go odtrącę? Bezpieczeństwo, spokój, wygodę? To dopiero są mrzonki. Bo co stracę, wiedziałam – mężczyznę, który mnie kocha tu i teraz. Wiec zaryzykowaliśmy. Po dwóch latach nieustannej walki z tą miłością, w końcu wywiesiliśmy białą flagę. Acz by nieco ograniczyć ryzyko, uznaliśmy, że lepiej będzie, gdy zostanę w nowej pracy, gdzie dostałam umowę na stałe.
Czytaj także:
Namolnej sąsiadce przeszkadzało nawet, że używam dużo czosnku
Miałam być włoską księżniczką, a zostałam workiem treningowym
Siostra ukochanego zginęła w wypadku, więc zaopiekowałam się jej córką