Znowu gałąź na samochód spadła – pomyślałam na widok straży pożarnej na podwórku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że strażacy zwijają węże. Wracałam z krótkiego urlopu. Pojechałam do znajomych w górach, żeby naładować akumulatory. Ledwie miesiąc wcześniej zamieszkałam w moim nowym lokum. Ale miałam jeszcze mnóstwo pracy: wykończenie tarasu, zainstalowanie rolet, załatwienie ubezpieczenia.
Zaparkowałam na ulicy, podeszłam bliżej i wtedy zrozumiałam: spaliło się moje mieszkanie. Nie miałam wcale ochoty się tu przeprowadzać. Ale po dwóch latach prób znalezienia rozwiązania poddałam się. Chciałam spokojnie żyć. Nie mogłam z powodu sąsiadki z dołu.
Zaczęło się niewinnie. Trzy dni po tym, jak pani Alicja wprowadziła się do naszego bloku, miałam gości.
Ugotowałam makaron. Przyznaję, dałam dużo czosnku
W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.
– Nie wiem, co pani robi, ale proszę przestać, ja się duszę, tak się nie da żyć! – na progu stała sąsiadka z dołu.
– Przepraszam, to tylko czosnek, wiem, że nie każdy lubi – przeprosiłam, uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi.
Kilka dni później na moich drzwiach pojawiła się kartka: „Proszę nie gotować w mieszkaniu narkotyków. Proszę mnie nie truć”. Poszłam do sąsiadki. Chciałam zapytać, o co chodzi. Nie otworzyła mi. Przez drzwi krzyczała tylko, żebym odeszła i przestała ją prześladować. Potem zaczęło się całonocne walenie w rury. Aż któregoś dnia nad ranem zapukała do mnie policja
. – Mamy zgłoszenie, że w tym mieszkaniu są produkowane narkotyki. I że truje pani sąsiadów – zaczął dość ostro młody policjant.
Nie udało nam się dogadać. Trudno, czas się wynieść
Zaprosiłam ich do środka. Rozejrzeli się po moim schludnym mieszkaniu. W kuchni nie było nawet garnka na wierzchu. W salonie suszyło się pranie, więc pachniało płynem do płukania. Policjanci trochę spuścili z tonu. Powiedziałam im wtedy, że sąsiadka nęka mnie od kilku miesięcy. Że nie składałam na nią donosu, bo nie chciałam zaostrzać konfliktu. Ale skoro to ona wezwała policję, to ja też mam sporo do powiedzenia.
Policjanci wysłuchali mnie cierpliwie. Prosto ode mnie poszli do sąsiadki. Przekonali się, że nic u niej nie śmierdzi. Że ma zaduch, bo pozaklejała okna taśmami i nigdy ich nie otwiera. Trochę na nią nakrzyczeli i pogrozili, że nieuzasadnione wezwanie policji to też jest wykroczenie. Podziało na dwa, trzy tygodnie. A potem zaczęło się od nowa. Policja kilka razy ponownie pukała do moich drzwi.
Sąsiadka waliła w rury, wieszała mi kartki na drzwiach. Poszłam do spółdzielni. Powiedzieli, że nic nie mogą zrobić. Próbowałam groźbą i prośbą. Ale w końcu się poddałam. Sprzedałam mieszkanie poniżej wartości. Zatrzymałam się u przyjaciół i szukałam mieszkania. W końcu znalazłam takie do remontu, ale z potencjałem. Trzeba było w nim zmienić wszystko. Czekało mnie zrywanie podłóg, kucie kafelków, wymiana elektryki.
Przy okazji poznałam kilku sąsiadów, niestety w mało przyjemnych okolicznościach. A to przepraszałam ich za niewygody, a to uszkodziłam komuś drzwi. Na koniec parapetówka okazała się trochę zbyt głośna i sąsiad z góry nakrzyczał na mnie i zagroził, że wezwie policje. Następnego dnia zaniosłam mu czekoladki. Zaproszenie od Marka i Agaty przyjęłam więc z ulgą. Uznałam, że przyda mi się trochę odpoczynku.
O Boże, przecież nie zdążyłam załatwić ubezpieczenia…
Kiedy weszłam na podwórko i spojrzałam w osmalone dziury, które jeszcze kilka dni temu były moimi oknami, usiadłam na krawężniku i zaczęłam płakać.
– Pani jest właścicielką mieszkania? – podszedł do mnie strażak. – Bardzo mi przykro. Niewiele się udało uratować.
– Ale co się stało? Nie zostawiłam włączonego żelazka ani nic na kuchence…
– Najprawdopodobniej wadliwa instalacja elektryczna. Pani podobno miała niedawno remont, ktoś musiał coś schrzanić. Zgłosi się do pani policja, będzie dochodzenia. Mam nadzieję, że ma pani dobre ubezpieczenie...
Rany. Ubezpieczenie. Pierwsza z rzeczy na liście do załatwienia… Dotarło do mnie, że nie mam nic. Dachu nad głową i łóżka. Ubrań (oprócz tego, co zabrałam na wyjazd), pościeli, dokumentów… I pieniędzy – na remont wydałam wszystkie oszczędności.
– Pani Elizo, jest pani. Nikt nie miał do pani telefonu. Straszna rzecz, straszna… – sąsiad z góry machał do mnie z okna.
– U nas ciągle bardzo śmierdzi, ale zapraszam, niech pani tak nie stoi na zimnie.
Skorzystałam z zaproszenia, bo musiałam iść do łazienki. Potem razem poszliśmy na pogorzelisko. Z salonu nie zostało dosłownie nic. Lepiej było w sypialni, ale ubrania i tak śmierdziały tak bardzo, że nie wierzę, że jakakolwiek pralnia to wywabi.
– Jest pani ubezpieczona? – sąsiad zadał to samo pytanie co strażak.
– Nie zdążyłam, miałam się tym zająć w tym tygodniu… Nie mam nic.
– Boże. Bardzo współczuję. Nie wiem, czy ma pani gdzie iść, ale jak nie, to mamy wolny pokój. Żona przygotuje. Naprawdę.
Łzy napłynęły mi do oczu. Ten człowiek mnie prawie nie znał, a jednak proponował, że mnie przygarnie pod swój dach!
– Pojadę do przyjaciół, ale naprawdę bardzo dziękuję. Jest pan dobrym człowiekiem – przerwałam, żeby się nie rozpłakać.
To był chyba najgorszy dzień w moim życiu. A jednocześnie dzięki temu wydarzeniu przekonałam się, że ludzie potrafią być wspaniali. Moi przyjaciele i koledzy z pracy zrobili zrzutkę. Uzbierali 10 tysięcy. Pomyślałam, że wystarczy na odmalowanie ścian i położenie nowej podłogi.
– Pani Elizo! – sąsiad jak zwykle wypatrzył mnie z okna, kiedy przyszłam zacząć jakieś porządki. – Dobrze, że pani jest, już do pani schodzę. Po pierwsze, musimy się wymienić telefonami. My tu już od kilku dni próbujemy panią namierzyć. Bo widzi pani, czasy są takie, że trzeba sobie pomagać. Mieliśmy tu szybkie spotkanie w piwnicy. I jest tak. W sobotę rano porządki. Każdy, kto może, stawia się z mopem, szczotką, co tam ma. Pani Szczeblewskiej spod 17 zostało sporo białej farby po malowaniu. A jej mąż to złota rączka. Po porządkach pomaluje. No nie wiem, co z podłogą. Uzbieraliśmy z sąsiadami parę groszy, ale starczy najwyżej na panele, pewnie wolałaby pani klepkę. Ale to jak pani uważa, proszę pomyśleć. A no pan Krzysztof z trzeciej klatki to jest adwokatem. Mówi, że tego elektryka to pani może pozwać o odszkodowanie. Nawet jak nie ma pani żadnej umowy. Jest pani oświadczenie, może ma pani jakichś świadków? Pan Krzysztof pomoże, tu jest jego telefon. To co widzimy się w sobotę? Żona przygotuje też przekąski, żeby się nam lepiej pracowało. Głowa do góry!
Stałam na środku tego bałaganu, a po policzkach płynęły mi łzy. Ale tym razem to były łzy wzruszenia.
Czytaj także:
Chciałam zrobić narzeczonemu niespodziankę. No i zrobiłam. Sobie. Jemu. I jej
Książę z bajki okazał się wybrakowany. Był żonaty. No i nie był księciem
Wygrałem w totka razem z kolegami z wojska. Po latach upomnieli się o pieniądze