To była z pozoru normalna, kochająca się rodzina – rodzice i trójka dzieci. Żyli zgodnie w pięknej rezydencji. Tylko że któregoś dnia okazało się, że pan Marek nie jest tym, za kogo wszyscy go uważali.
Wszystko wydawało się normalne
To był dzień jak każdy inny, kiedy państwa nie było w domu. Przyszłam, nakarmiłam dwa syjamskie koty i podlałam kwiatki zgodnie z harmonogramem, który pieczołowicie przygotował mi pan Marek. Potem przez chwilę posiedziałam w jego fotelu masującym. Nie mogłam tego robić, kiedy rodzina była w domu, ale mój pracodawca akurat przebywał na targach motoryzacyjnych, a pani Marzena z dziećmi na Wyspach Kanaryjskich, gdzie mieli willę nad brzegiem oceanu.
Nim wyszłam, pościeliłam jeszcze łóżko w sypialni, wstawiłam świeże róże do wazonu i napełniłam lodówkę jogurtami i serkami. Pan Marek miał wrócić następnego dnia. Dlatego zresztą ja miałam wolne.
Przyszłam po dwóch dniach i zdziwiłam się na widok kompletnie nienaruszonego łóżka oraz wściekle głodnych kotów. Sprawdziłam w kalendarzu i tak, pan Marek miał wrócić poprzedniego dnia. Co więc się stało? Zadzwoniłam do pani Marzeny i zaskoczyłam ją informacją, że jej mąż jeszcze nie wrócił. Nie mogła się do niego dodzwonić i nic nie wiedziała.
Właściwie to pan Marek i pani Marzena nie byli małżeństwem. Dzieci też nie były jego, ale wychowywał je, od kiedy były tak malutkie, że nie pamiętały innego taty. Sama się o tym dowiedziałam od mojej poprzedniczki i pamiętam swoje zdziwienie.
– Dlaczego się nie pobrali? – zapytałam.
– Och, pan Marek był żonaty już trzy razy i kiedyś mi powiedział w przypływie szczerości, że małżeństwo to w jego przypadku najlepszy sposób na zabicie miłości. Nie ożenił się z Marzenką, bo bał się, że to będzie kolejna klapa. Wiesz, on jest bogaty, te wszystkie domy w różnych krajach, samochody, rasowy koń… Może się bał, że ona na kasę leci czy coś. Ale prawda jest taka, że Marzenka to złota dziewczyna, chłop Pana Boga za nogi złapał, że na nią trafił. No, ale w każdym razie nigdy się nie pobrali i pewnie nie pobiorą.
Mnie to w sumie nie interesowało. Ja byłam nianią ich dzieci, czasami wykonywałam drobne prace domowe, i to wszystko. Nie powinny mnie zajmować prywatne sprawy moich chlebodawców. Oczywiście jednak praktyka była zupełnie inna.
Bywając codziennie w ich domu, chcąc nie chcąc, dowiedziałam się wielu rzeczy. Pani Marzena była od swojego partnera młodsza o dwanaście lat i kiedy się poznali, była trzydziestoletnią rozwódką z trójką dzieci. Pan Marek, pomimo trzykrotnego ożenku, własnych dzieci nie miał i pokochał Kubusia, Agusię i Asię jak swoje. Oczywiście mówiły do niego „tato”, chociaż wiedziałam, że kiedy zabierał je bez pani Marzeny za granicę, musieli załatwiać jej zgodę przez notariusza. W świetle prawa więc nie był dla nich nikim bliskim.
Ona funkcjonowała jako jego partnerka życiowa i wiele osób nie miało pojęcia, że nie są małżeństwem. Wiedziałam, że dał jej upoważnienie do korzystania z kont bankowych, załatwiania spraw związanych z domem. Z czasem pani Marzena zaufała mi na tyle, by powiedzieć, że pan Marek i ona wybierają się do notariusza, żeby powierzyć mu testament oraz sporządzić jakiś specjalny akt uprawniający ich nawzajem do wglądu w swoją dokumentację medyczną.
– To prawie jak ślub – zażartowała. – Może powinniśmy wyprawić jakieś przyjęcie z tej okazji. Jak pani myśli, pani Klaudio?
Nie zdążyli jednak z tym przyjęciem, bo pan Marek nie wrócił z targów motoryzacyjnych…
Przyszła po niego policja
Początkowo myśleliśmy, że pojechał gdzieś z kontrahentami albo, w najgorszym razie, zabalował z hostessami i boi się odebrać telefon od Marzeny. Sytuacja się zmieniła, kiedy do drzwi zapukała policja. Byłam w domu tylko z dziećmi i mocno się zdziwiłam, że pani Marzena już zgłosiła zaginięcie męża, a policjanci przyszli osobiście.
– Miał wrócić w poniedziałek – odpowiedziałam na ich pytanie. – Ale nie wrócił i nie dał znaku życia. Czy już go szukacie? Pani Marzena zgłosiła wam zaginięcie? Mówiła, że poczeka do soboty i dopiero…
Jeden z funkcjonariusz spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym tyle co „to my tu zadajemy pytania”, drugi zapytał, czy mogą wejść.
– No nie wiem – zawahałam się. – Nie powinnam nikogo wpuszczać. Lepiej panowie przyjdźcie, kiedy szefowa będzie w domu. Albo szef.
W tym momencie wymienili znaczące spojrzenia i połapałam się, że coś tu jest nie tak. Bardzo szybko dowiedziałam się co.
– Co?! Jak to: jest poszukiwany?! – pani Marzena krzyczała do telefonu tak głośno, że nawet gdybym nie chciała podsłuchiwać, i tak wszystko bym wiedziała.
– Przyszli do firmy? I co im powiedziałaś, Julia?
Domyśliłam się, że rozmawia z asystentką pana Marka. Wbrew pozorom nie była to długonoga, atrakcyjna blondynka, tylko krępa, krótko ostrzyżona kobieta w średnim wieku, która twardą ręką zarządzała całym biurem, kalendarzem szefa, a czasem miało się wrażenie, że i samym szefem. Trwała przy nim od lat i pewnie znała go lepiej niż wszystkie jego żony i kochanki.
Ta Julia zjawiła się w domu godzinę po rozmowie telefonicznej. Tym razem już podsłuchiwałam z premedytacją. A to, czego się dowiedziałam, zjeżyło mi włosy na karku.
– … policja… poszukiwany przez prokuraturę… czternaście zarzutów karnych – usłyszałam.
Okazało się, że pan Marek tylko na pozór był miłym facetem. Już wcześniej toczyło się przeciwko niemu kilka postępowań, głównie w sądzie pracy i cywilnym, a pozwy zakładali byli pracownicy skarżący się na mobbing, nierespektowanie ich praw i szantażowanie.
Julia miała wykształcenie prawnicze i pan Marek musiał jej słono płacić, by pomagała jakoś brnąć w tym wszystkim bez straty dla wizerunku firmy. Ale teraz wyglądała na taką, która nie ma pojęcia, co zrobić. Bo tym razem to nie było oskarżenie z powództwa cywilnego…
– Jedna z hostess oskarżyła go o molestowanie – mówiła ściszonym głosem do pani Marzeny. – Potem zgłosiła się kolejna i zeznała przeciwko niemu. A dzisiaj przyszła policja z nakazem aresztowania. Dowiedziałam się, że… naprawdę mi przykro, że to mówię… ale chodzi o próbę gwałtu.
I nagle wszystko stało się jasne. Pan Marek nie zaginął w tajemniczych okolicznościach. On zwyczajnie uciekł przed aresztowaniem! Nie mieściło mi się to w głowie.
Nawet najbliżsi go nie znali
Kiedy Julia wyszła, pani Marzena została w salonie, skulona na wielkiej, skórzanej kanapie. Spojrzałam na nią i aż się wystraszyłam. Biedactwo, wyglądała, jakby w ciągu ostatnich dwóch godzin postarzała się o dekadę. Popatrzyła na mnie i zapytała cicho:
– Co teraz z nami będzie? Co ja powiem dzieciom?
Nie oceniałam jej, że nie współczuje tamtym kobietom, tylko skupia się na sobie. Musiała być przerażona. Każdy by był na jej miejscu! Na początek ustaliłyśmy, że nie powiemy dzieciom o kłopotach ojca. Już lepiej, żeby był zaginiony niż poszukiwany. Tyle że one bardzo to przeżywały. Kuba w kółko pytał, czy coś wiadomo o tacie, Agusia nie mogła spać, a Asia miała koszmary.
– Tata się znajdzie – przekonywałam ich, chociaż wiedziałam, że to pewnie będzie dla nich jeszcze gorsze. – Policja go szuka – dodawałam oględnie, w sumie zgodnie z prawdą. – Na pewno wróci, nie martwcie się.
Dzieci więc rysowały dla niego laurki, lepiły z modeliny jakieś stworki i kazały mi codziennie pokazywać na laptopie jego zdjęcia. Tęskniły. Pani Marzena za to chodziła jak zombi. Niby zarządzała domem, płaciła rachunki i zajmowała się dziećmi, ale widać było, że jest jakby nieobecna. Często siadała nieruchomo i patrzyła w przestrzeń, ale kiedy się do niej odzywałam, jakby mnie nie słyszała.
– Nie może się pani tak zamartwiać – powiedziałam do niej. – On gdzieś jest. Może w jednym z waszych domów za granicą. Chociaż nie, tam na pewno Interpol już sprawdził – zastanowiłam się. – Ale on sobie poradzi i niedługo się z wami skontaktuje.
Spojrzała na mnie pustym wzrokiem i przypomniałam sobie, jak Julia, która przychodziła niemal codziennie, powiedziała, że policja nie znalazła żadnych śladów transakcji bankowych od dnia zaginięcia. Jeśli pan Marek uciekł, to musiał to wcześniej zaplanować i mieć przy sobie sporo gotówki. Dla policji, prokuratury oraz rodziny po prostu rozpłynął się w powietrzu.
– Czy tata dzisiaj dzwonił? – zapytał mnie Kuba po raz tysięczny. Musiałam zaprzeczyć, a przychodziło mi to z coraz większym bólem. – Dlaczego nie dzwoni? Przecież może zadzwonić do mamy albo do ciebie, jak nie chce do mnie. Bo może on uciekł przeze mnie? Bo zrzuciłem mu drukarkę i zwymiotowałem w samochodzie?
– Nie mów tak! – zawołałam, przytulając chłopca. – Tata nie uciekł! On po prostu potrzebował wyjechać, ale wróci, jestem pewna.
– Skoro wyjechał, to dlaczego nie zadzwonił do mamy? – zadała pytanie Agusia. – Zawsze dzwoni! I jak my przyjeżdżamy, to też zawsze do niego dzwonimy! Jeszcze z lotniska!
Ale jeszcze gorsze niż pytania były ich prośby.
– Znajdź tatę – poprosili mnie kiedyś. – Wiemy, że policja go szuka, ale może on nie chce, żeby oni go znaleźli… – te dzieci wiedziały więcej, niż się wydawało dorosłym. – Ale jak ty go poszukasz, ciociu, to może on się nie będzie tak chował. Powiedz mu, żeby chociaż do nas zadzwonił, dobrze?
– Dobrze – przełknęłam ślinę. – Poszukam go.
Szukałam go dla dzieci
I naprawdę postanowiłam to zrobić. Kiedyś pan Marek powiedział, że nie ma żadnych krewnych, odpadało więc szukanie po rodzinie. Pomyślałam, że może któraś z jego byłych żon wie, gdzie mógłby się ukrywać. Znalezienie pani S. numer trzy nie było trudne, pan Marek był z nią w dobrych relacjach i kilka razy nawet po coś mnie do niej wysłał. Pojechałam więc tam.
– Ja panią znam? – zapytała podejrzliwie starsza kobieta o wyglądzie francuskiej damy. – Ach tak, niania dzieci mojego eksmęża! I co? Znalazł się?
Okazało się, że i u niej była już policja.
– Wie pani, pani Klaudio, ja do Marka nigdy nie miałam żalu. Dobrze mnie potraktował przy rozwodzie, no i spędziliśmy z sobą naprawdę urocze cztery lata. Wie pani, że on jest ode mnie młodszy o siedem lat? Taką starą babę jak ja sobie wziął na trzecią żonę, niebywałe, prawda?
Uprzejmie tego nie skomentowałam. Zapytałam, czy ma jakiś pomysł, gdzie on mógł się ukryć. Wyjaśniłam, że dzieci bardzo za nim tęsknią.
– Mógłby przecież zadzwonić z anonimowego numeru – rzuciłam. – Maila wysłać, no cokolwiek! Żeby nie myślały, że się na nich obraził i uciekł przez nie!
– To naprawdę niesamowite, że one tak go kochają – odpowiedziała z zadumą. – Przecież nie jest ich ojcem, nawet po nim nie dziedziczą. Marzena też. Tak naprawdę są dla niego nikim. Może to jest odpowiedź, dlaczego ma ich w nosie? Może po prostu zaczął gdzieś nowe życie i uznał, że skoro zostawił im dom i dostęp do swoich kont, to nie ma wobec nich już żadnych zobowiązań?
Chciałam zaprotestować, że pan Marek przecież kochał rodzinę, ale w sumie… Przecież już raz wszyscy się co do niego pomylili. Może naprawdę był innym człowiekiem niż ten, za którego go miałam? Zaczęło mnie też zastanawiać coś innego, co powiedziała starsza dama. Marzena i dzieci nie mieli żadnych praw do majątku Marka. Owszem, mogli z tego korzystać, mieli jego pieniądze, dom, samochody, ale brutalna prawda była taka, że on mógł ot, tak w jednej chwili zwyczajnie ich tego wszystkiego pozbawić.
Żyli jak pączki w maśle, dopóki pan Marek ich utrzymywał. Może to właśnie tego najbardziej bała się pani Marzena? Że jej partner naprawdę zaczął gdzieś życie od nowa i pewnego dnia zgłosi się po odbiór domu i majątku?
Zaczęłam bacznie się jej przyglądać. Czyżby Marek tak naprawdę już się z nią skontaktował i powiedział, że mieszka gdzieś z kimś innym? Może wszyscy źle interpretowali tę jej niemalże katatonię. To nie była rozpacz i strach o ukochanego. To był lęk, że on… wróci.
Pomyślałam, że skoro obiecałam dzieciom, że poszukam ich taty, to można usprawiedliwić moje dążenie do prawdy za wszelką cenę. Zaczęłam więc śledzić Marzenę, bo podejrzewałam, że wie więcej, niż mówi policji.
I tak odkryłam, że moja pracodawczyni codziennie przechadza się do bankomatu i podejmuje z niego dość gruby plik banknotów.
Czyżby była w kontakcie z konkubentem i przekazywała mu te pieniądze? Postanowiłam to wytropić. Widziałam, że to podłe i nielegalne, ale ustawiłam w domu kilka dobrze ukrytych kamerek. I tak odkryłam, że pani domu codziennie chowa podjętą gotówkę w markowej beżowej walizce stojącej w szafie. Co ona najlepszego wyprawiała?!
Ona coś ukrywała
Usunęłam kamerki i przejrzałam zawartość walizki. Cholera, tam było kilkadziesiąt tysięcy! A ona codziennie coś dorzucała! Postanowiłam znaleźć żonę numer dwa. Zajęło mi to trochę czasu, ale dałam radę. Ta jednak nie chciała ze mną rozmawiać.
– Pieprzony kutwa! – syknęła, kiedy dowiedziała się, o kogo pytam. – Nic nie dostałam po rozwodzie! I po co mu te wszystkie pieniądze?! Jak umrze, wszystko przejdzie na Skarb Państwa! A mam nadzieję, że umrze jak najszybciej, gdziekolwiek jest!
Zaczęłam łączyć fakty. Z tego, co wiedziałam, pan Marek nie zdążył sporządzić testamentu na rzecz życiowej partnerki i jej dzieci. To oznaczało, że rzeczywiście po jego śmierci nikt by nie dziedziczył. Wzbogaciłby się tylko Skarb Państwa. Czy podobnie byłoby w sytuacji, gdyby poszedł do więzienia? – dumałam. Czy dlatego pani Marzena wyciągała pieniądze z jego kont, do których miała upoważnienia i karty? Bo bała się, że kiedy go znajdą i zapuszkują, z dnia na dzień zostanie z niczym?
– A tak będzie mieć wypchaną banknotami walizkę – mruknęłam sama do siebie.
Pomyślałam, że jest jeszcze jedna osoba, którą powinnam sprawdzić. Julia. Wszechwładna i wszechwiedząca asystentka, która bywała u nas w domu co drugi dzień i szeptała o czymś z Marzeną. Tyle że nie zamierzałam jej o nic pytać. Po prostu zajrzałam do jej telefonu.
Nie było tam żadnych esemesów od zaginionego, jego zdjęć ani maili. Ale nie to mnie interesowało najbardziej. Ja weszłam w mapy nawigacji. Zaintrygował mnie zwłaszcza jeden z ostatnio wprowadzanych adresów. Nazwa wsi pośrodku niczego. Spisałam go.
Kiedy dojechałam na miejsce, znalazłam tylko stary murowany dom. Pomyślałam, że skoro już tak daleko zaszłam w śledztwie, to nie mogę tam nie wejść. Ale w momencie, kiedy popchnęłam ciężkie drzwi i weszłam do środka, zrozumiałam, że muszę jak najszybciej wyjść! Nigdy nie zapomnę tego smrodu. Mój mózg natychmiast rozpoznał tę woń. To nie mogło być nic innego…
Zadzwoniłam na policję. Potem wypadki potoczyły się bardzo szybko. Oczywiście wszyscy, z Julią i Marzeną na czele, dowiedzieli się, że pojechałam do domku pośrodku niczego i odkryłam prawdę o miejscu ostatniego spoczynku pana Marka.
Nie, nikt go nie zamordował. On naprawdę uciekł przed aresztowaniem po próbie gwałtu. Nie był tym miłym facetem, za którego wszyscy go mieli. No, może poza jego asystentką, która za słoną opłatą kryła jego grzeszki. Kiedy więc zwiał, pomogła mu się ukryć w tym siedlisku z dala od cywilizacji. Miał tam obmyślić plan, co robić dalej, ale pętla się zaciskała, policja zaczynała deptać mu po piętach. Aresztowanie i publiczna kompromitacja były kwestią czasu. Sekcja wykazała, że Marek zmarł na skutek zawału serca, do którego przyniły się jego ostatnie problemy.
Marzenka sobie z tym poradziła
Tak naprawdę nikt się nie dowiedział, czy asystentka żądała pieniędzy od pani Marzeny. Uparcie twierdziła, że tamta o niczym nie wiedziała i tylko ona odpowiada za utrudnianie śledztwa. Ale nie dostała żadnego wyroku. Naprawdę znała dobrych prawników.
Marzena z dziećmi opuściła rezydencję i wyjechała. Wszystkim było ich żal, bo przecież w niczym nie zawinili, a stracili wszystko. Nikt jednak nie wiedział, że wraz z ich wyprowadzką z rezydencji zniknęły właściwie wszystkie cenne przedmioty, dzieła sztuki i antyki, które nigdzie nie były skatalogowane i w zasadzie nikt nie był pewien, czy kiedykolwiek istniały.
Pani Marzena była zapobiegawczą kobietą, dlatego postanowiła zapewnić swoim dzieciom godne warunki życia. Po zniknięciu Marka gromadziła wszystko, co mogła spieniężyć i nadal żyć na tym wysokim poziomie, do którego się przyzwyczaiła. Upokorzona przez Marka postanowiła dać mu nauczkę, mimo że on już nie miał szansy odczuć jej konsekwencji.
Ja nic nie powiedziałam. Marzena zawsze była dla mnie dobra, a dzieci kochałam jak własne. Uważałam, że jeśli komuś należy się coś po panu Marku, to właśnie im. Zresztą w ramach odprawy Marzena dała mi spory zwitek banknotów. Podziękowałam i pomogłam jej znieść po schodach beżową walizkę od projektanta.
Czytaj także:
„Dałam się naciągnąć kochasiowi na sporą sumkę. Przychodził do mnie jak do bankomatu, aż w końcu zniknął”
„Gdy nasz kuzyn zniknął, rodzina przekreśliła go i uznała za czarną owcę. Byłam w szoku, gdy odkryłam, dlaczego uciekł”
„Wuj zniknął w tajemniczych okolicznościach. Żeby uporządkować sprawy spadkowe, trzeba go było odnaleźć – żywego lub martwego”