„Szef męża uważa się za elitę, a jest zwykłym prostakiem. Jeździ autem za setki tysięcy, a śmieci wyrzuca do rowu”

Nasz szef jest szowinistą fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Otrzepał rączki, zadowolony z siebie! Wtedy wyszedłem z krzaków i poprosiłem go, by zabrał ze sobą to, co właśnie wyrzucił. I to wszystko. Wystartował z łapami, więc musiałem się bronić, ale potem grzecznie posprzątał śmieci, wsiadł do tej swojej limuzyny i odjechał. Zapowiedziałem, że jak drugi raz się spotkamy, to nie będę taki grzeczny”.
/ 03.07.2023 14:30
Nasz szef jest szowinistą fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Nie byłam szczęśliwa, kiedy Bartek zakomunikował, że na swoje przyjęcie urodzinowe zaprosił szefa. Jak przysięgał, szefunio sam się do nas wprosił.

– Miałem odmówić, kiedy ważą się moje losy w firmie? – pytał retorycznie Bartek z miną biednego psiaka.

No cóż, rzeczywiście chodziło o awans, na który mąż czekał od paru lat.

Ten gość to straszny bufon – skrzywiłam się z niesmakiem. – Zresztą myślałam o romantycznej kolacji we dwoje.

– Obiecuję ci, co zechcesz – Bartek był zdesperowany. – Odbębnimy to przyjęcie i zrobimy sobie własną imprezę, proszę.

Byłam gotowa poświęcić jeden wieczór dla dobra sprawy, ale pojawił się dodatkowy problem: moi rodzice.

– To oni przyjeżdżają w tę sobotę? – Bartek zrobił wielkie oczy. – Jezu, rany boskie, twoja matka i mój szef? Przecież to mieszanka wybuchowa. Zrób coś, Ola.

Rodzice nieczęsto mogli nas odwiedzać

W tym roku, wybierając się na wczasy, postanowili skorzystać z okazji i wpaść na urodziny Bartka. Jeśli chodzi o ojca, byłam spokojna: nie interesował się polityką i wszystkie zawirowania w tym tyglu spływały po nim jak woda po kaczce. Za to mama stanowiła zagrożenie – ugrupowanie, któremu z oddaniem kibicowała, diametralnie różniło się od politycznych upodobań naszego gościa. Łączyło ich za to zamiłowanie do nawracania niedowiarków i sceptyków. Kłopoty wydawały się nieuniknione.

– Impreza przerodzi się w burdę, a ofiarą zostanę ja – załamał się mąż.

Nie mogłam zabronić rodzicom odwiedzin, ale mogłam porozmawiać z mamą i wymóc na niej neutralną postawę. Bartek miał wątpliwości.

– To żywiołowa kobieta – ostrożnie dobierał słowa. – Zadeklaruje neutralność, ale nie wytrzyma, jeżeli mój szef zacznie sypać swoimi „mądrościami”.

– Rany boskie, Bartek, ja sama ledwo się powstrzymam, żeby go nie osądzić. Wygaduje brednie, a wydaje mu się, że to prawdy objawione i tylko nieliczni mogą pojąć ich sens. Oczywiście, on jest w tej wybitnie inteligentnej grupie, reszta ludzkości to banda idiotów. Prawda jest taka, że jest zadufanym w siebie prostakiem i ktoś powinien mu to uświadomić!

– Ale dlaczego akurat twoja matka? – przeraził się Bartek. – Obiecuję, że dam ci szansę, kiedy będę się zwalniał z pracy; teraz nie możemy sobie na to pozwolić.

– Rozumiem – wzruszyłam ramionami. – Mama też zrozumie, to inteligentna kobieta.

Tak naprawdę nie miałam pewności, jak zachowa się mama. Nie była osobą, która przejmuje się konwenansami. W młodości włóczyła się z punkami i nigdy nie przestała być anarchistką. Zadzwoniłam do niej.

– Dobrze rozumiem? – usłyszałam jej lekko zdumiony głos. – Na czas wizyty poglądy powinnam schować do kieszeni?

Tego się obawiałam

Zawsze gotowa do walki.

– Proszę cię, mamo – spróbowałam jeszcze raz. – Świat się nie zawali, jak raz odpuścisz. Mnie też denerwuje ten facet, ale czasami trzeba być elastycznym.

– Nazwij to po imieniu, Olu – prychnęła. – Konformizm. Nie tego cię uczyłam…

– Mamo – przerwałam jej błagalnie.

– Ok – znienacka zrezygnowała z walki. – Obiecuję, że nie odezwę się słowem.

Trudno, obraza minie, a jak obiecała, że będzie milczeć, na pewno dotrzyma słowa. O ojca się nie martwiłam. Byłam pewna, że spędzi więcej czasu w ogrodzie niż przy stole. Pasja obserwowania ptaków pochłonęła go tak bardzo, że zrobił się z niego dziwak – świat ludzi interesował go coraz mniej.

Też jestem tego zdania, jeśli chodzi o ojca – zgodził się ze mną Bartek.– Teściowej, niestety, nie dowierzam. Proszę cię, spróbuj ją jakoś kontrolować.

Zaręczyłam, że wszystko będzie dobrze i spokojnie może zaprosić przełożonego. Przyjęcie urodzinowe miało się odbyć w sobotę, późnym popołudniem. Rodzice przyjechali tuż przed obiadem. Mama wydawała się z lekka obrażona i zmęczona po kilkugodzinnej podróży, więc nawet nie poruszałam z nią tematu związanego z gościem. Zjedliśmy obiad i zaproponowałam, by wypoczęli w pokoju na poddaszu.

– Pościeliłam wam – powiedziałam – więc możecie się trochę wyciągnąć i zrelaksować. Nikt wam nie będzie przeszkadzał.

– Ja dziękuję – zaprotestował tata. – Czuję się świetnie, a przed oknem mignął mi podejrzanie wyglądający ptak. Wydaje mi się, że to grubodziób, jeśli tak, muszę porobić zdjęcia. Przebiorę się tylko, wezmę aparat i znikam – zapowiedział i potruchtał do sypialni.

Mogłabym się założyć, że ojciec nie był nawet świadom, że jego zięć obchodzi urodziny. Włożył stare, wojskowe spodnie, spłowiałą koszulę i wyszedł za dom, gdzie rozpościerały się hektary porośniętych krzakami nieużytków. Kiedyś miało stanąć tam osiedle domków jednorodzinnych, ale póki co, teren zaanektowała dzika przyroda wraz z dzieciakami i menelami. Tata lubił takie chęchy i nie spodziewałam się, by szybko wrócił, więc miałam czas na przygotowanie stołu i ogarnięcie się. Bartek rozpalił grilla, przygotował szaszłyki i sprawdził barek z alkoholami.

Lada chwila spodziewaliśmy się gościa

A jednak czas płynął, a nikt nie nadjeżdżał.

– Na którą godzinę się umówiłeś? – chyba po raz trzeci spytałam męża.

– Na piętnastą, szesnastą – warknął poirytowany. – Mówiłem ci już.

– Dochodzi siedemnasta – spojrzałam na zegarek. – Chyba trochę przesadza z wielkim wejściem.

– Nie musisz być złośliwa – podniósł głos.

Nie musiałam, ale czułam potrzebę odreagowania. Kłótnia wisiała w powietrzu, gdy mama postanowiła właśnie zejść z góry.

– Goście nie przyjadą? – spytała beztrosko.

– Dlaczego, do cholery, mieliby nie przyjechać? – Bartek próbował zapanować nad głosem, ale nie za bardzo mu wychodziło.

Skrzypnęła furtka. Uff, najwyższy czas. Spojrzeliśmy na ogrodową ścieżkę. Niestety, to nie był szef męża.

Co się tak gapicie? – ojciec przestał się uśmiechać. – Stało się coś?

Rozerwana i poplamiona krwią koszula, poobcierana i brudna twarz, a ten się martwi, czy u nas wszystko w porządku.

– Jezu, tato – krzyknęłam, zasłaniając usta dłonią. – Ktoś cię napadł?

Spojrzał na koszulę i machnął ręką.

– A, nic takiego – powiedział. – Pętał się tu taki jeden, ale mu zapowiedziałem, że się z nim rozprawię, jak go drugi raz zobaczę przy waszym domu.

Tata nie był najmłodszy

Posturę miał raczej mikrą, ale prawda była taka, że kondycją i sprawnością fizyczną przewyższał większość młodszych od siebie mężczyzn. Poza tym trenował kiedyś boks i chyba był całkiem obiecującym zawodnikiem.

– Czasami rzeczywiście kręcą się tu dziwne osoby – powiedział Bartek. – Mogliśmy tatę ostrzec.

– To nie był żaden pijaczek – stwierdził ojciec – tylko jakiś dorobkiewicz udający klasę wyższą. Przyjechał tu swoją wymuskaną terenówką, żeby wyrzucić śmieci w krzakach!

Tknęło mnie złe przeczucie, ale zanim zadałam tacie następne pytanie, zadzwoniła komórka Bartka. Spojrzał na wyświetlacz i odebrał, odchodząc parę kroków w bok. Po skupieniu malującym się na jego twarzy, poznałam, że rozmowa jest poważna. Zadał dwa czy trzy pytania, a potem się pożegnał, zapewniając, że jest mu niezmiernie przykro.

– Szef nie dotrze do nas dzisiaj – powiedział, chowając telefon do kieszeni. – Ktoś go napadł niedaleko naszego domu…

Wszystkie głowy odwróciły się w stronę ojca.

– Jakiej marki był ten samochód? – spytał Bartek.

Ojciec wzruszył ramionami. Nigdy nie pasjonował się motoryzacją.

– Duży, ciemny, z chromowaną ramą wokół kabiny, może jakieś Porsche – powiedział. – Akurat znalazłem gniazdo makolągwy w krzakach dzikiej róży. Rozłożyłem statyw jakieś pięć metrów dalej, żeby nie niepokoić ptaków swoją obecnością, kiedy zatrzymał się ten samochód. Wysiadł z niego facecik w garniturku, otworzył tylne drzwi i wywalił do rowu trzy worki śmieci. Otrzepał rączki, zadowolony z siebie jak cholera… Wtedy wyszedłem z krzaków i poprosiłem go, by zabrał ze sobą to, co właśnie wyrzucił. I to wszystko.

– A skąd krew na twojej koszuli? – spytałam niemal równocześnie z mamą.

– Chyba z jego nosa – tata wzruszył ramionami. – Jakiś nadpobudliwy był i wystartował z łapami, więc musiałem się bronić, ale potem grzecznie posprzątał śmieci, pożegnał się i odjechał. Zapowiedziałem, żeby się raczej nie szwendał w okolicy, bo jak drugi raz się spotkamy, to nie będę taki grzeczny. Chyba zrozumiał, więc macie spokój.

Musiałam się pilnować, by nie parsknąć śmiechem. Wyobraziłam sobie, jak szef męża zbiera porozsypywane śmieci do swojej drogiej bryki i łykając łzy upokorzenia, ucieka z podwiniętym ogonem. Chciałabym uściskać za to ojca, ale Bartek by mi nie darował. No cóż, mogłam trochę poudawać, że jest mi przykro. Lepsze to niż kolacja z jego szefem. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA