Wyłączyłam komputer i zaczęłam zbierać się do domu. Wyjątkowo o czasie. Należałam do tych nieszczęsnych osób, które nie lubią niczego zostawiać na jutro; na dodatek brakowało mi asertywności. Własnymi rękami, i to ciężko zapracowałam na etykietę solidnej pracownicy, która nie umie odmówić prośbie przełożonego. No, ale czasami udawało mi się wyjść tak jak wszyscy… A jednak nie, kurczę! Za bardzo się grzebałam.
Drzwi uchyliły się i do mojego pokoju zajrzał szef.
– Jak dobrze, że panią jeszcze zastałem – uśmiechnął się promiennie. – Pani Kasiu, droga moja, mam do pani małą, maleńką prośbę… – zrobił przymilną minę.
– Tak…? – westchnęłam ciężko. – Ale z góry uprzedzam, że mam umówiona na siódmą wizytę u dentysty i nie mogę kolejny raz jej przełożyć, bo w końcu zostanę bez zębów…
– Ależ skąd! – zamachał rękami, a potem skłamał bez mrugnięcia okiem. – Przecież nie śmiałbym pani zatrzymywać po godzinach.
Teraz dopiero się zmartwiłam, bo czułam przez skórę, że ta mała prośba przysporzy mi kupę dodatkowej roboty, za którą złamanego grosza nie dostanę.
No i nie pomyliłam się
– Chodzi o to – zaczął szef stanowczym, pewnym głosem – że Mariola wzięła zwolnienie do czasu porodu, a później pójdzie na urlop macierzyński, no i na jakiś czas zostaniemy bez fakturzystki. Czy mogłaby ją pani zastąpić? Oczywiście, póki nie znajdziemy kogoś innego, odpowiedniejszego. Choć nie będzie łatwo, bo to w końcu zajęcie tylko na kilka miesięcy, póki Mariolka nie wróci, a ludzie wolą dziś coś stałego… No nic, poszukamy, przekonamy się. A na razie zgadza się pani, tak?
Nie chciałam, jak Boga kocham, nie zamierzałam się zgodzić, ale pokiwałam głową niczym kukiełka. Gdyby szef faktycznie planował uczciwe zastępstwo, już dawno zacząłby poszukiwania. Wszak Mariola od kilku tygodni narzekała, jak ciężko jej z tym gigantycznym brzuchem, puchnącymi nogami i ciągłym parciem na pęcherz. Ostrzegała, że pójdzie na zwolnienie, ale prezes nie zrobił nic, by kogoś znaleźć na jej miejsce. Nie musiał, bo przecież miał mnie – niezawodną idiotkę, która pozwalała się wykorzystywać i nigdy nie narzekała.
Już to przerabialiśmy, choćby przy poprzedniej ciąży Marioli. Wykonywałam cudzą robotę, najlepiej jak umiałam, i to za darmo. Tyrałam na dwa etaty za dziękuję i uśmiech prezesa. Niech to szlag! A odgrażałam się, że już nigdy więcej! Kiedy dwa miesiące temu kadrowa wylądowała w szpitalu z zapaleniem wyrostka, to na moją głowę spadły rozmowy kwalifikacyjne z kandydatami na stanowiska sprzątaczki, ankietera i akwizytora. Byłam specjalistką od logistyki i to, nieskromnie powiem, świetną specjalistką. Wszystko umiałam ogarnąć, nad wszystkim zapanować. Ale czy to powód, by obarczać mnie obowiązkami innych? Bo sobie poradzę?! Co za dno…
Gdy mąż dowiedział się, że znowu dałam się wmanewrować w cudze kapcie, uśmiechnął się ciut złośliwie.
– Przegrałaś zakład. Mikrofon czeka.
– Co ty bredzisz, jaki mikrofon? Jaki zakład?
I nagle sobie przypomniałam ten dzień, gdy żaliłam się mężowi z powodu wyrostka kadrowej, a on wcale mi nie współczuł.
– Teraz biadolisz, a jak przyjdzie co do czego, znowu nie odmówisz panu prezesowi – kpił.
– Właśnie, że odmówię – upierałam się.
– Akurat – wzruszył ramionami Zbyszek. – Założę się, o co chcesz, że…
– Okej! – podchwyciłam nieopatrznie. – Załóżmy się. Jeżeli przegrasz, weźmiesz się wreszcie za remont przedpokoju.
– Dobra. A jeżeli ty przegrasz, to… – zadumał się. – Zaśpiewasz publicznie!
– Już się rozpędzam! – prychnęłam, bo nie śpiewałam od zamierzchłych czasów podstawówki, gdy należałam do szkolnego chóru. – Ale przy takiej puli zaryzykuję, przecież wygram.
Ale przegrałam i teraz musiałam spełnić warunki zakładu. No chyba, że mąż zwolni mnie z obietnicy… ale Zbyszek ani myślał odpuścić. On też cierpiał przez moją ustępliwość. Okradałam nas ze wspólnego czasu, wracając z pracy coraz później; na dodatek byłam zmęczona, rozdrażniona, a swoje humory wyładowywałam na najbliższych. Zasłużyłam na karę.
– Dobra, gdzie mam zaśpiewać? W którymś barze karaoke?
– Nie wywiniesz się tak łatwo. Widziałem plakat na mieście, organizują przesłuchania do „Szansy na sukces”. Tam się zgłosisz.
– Co?! Nie przyjmą mnie… – urwałam, bo nagle przeraziła mnie odwrotna ewentualność. – A jak mnie zakwalifikują?! W telewizji mam sobie wstydu narobić? To nie kara, to tortura!
– Powiedzmy nauczka – uśmiechnął się.
Wybrałam się na to nieszczęsne przesłuchanie. Najprościej byłoby fałszować, ale mój perfekcjonizm wykluczał takie oszustwo. Zaśpiewałam najlepiej, jak potrafiłam i, niech to szlag, przyjęli mnie. Program nagrywany był kilka tygodni później. Weszłam na estradę i z nerwów nie mogłam słowa z siebie wydusić.
– Przepraszam – wydukałam w końcu. – To trema. Proszę pociągnąć za sznurek, chcę to mieć za sobą.
Taśma ruszyła i zaczęłam...
Nie było fatalnie; tylko dwa razy zafałszowałam. Mogło być gorzej. Nie miało znaczenia, że nie wygrałam. I tak wracałam do domu z tarczą.
Gdy program został wyemitowany, wszyscy mi gratulowali. Prezes też nie przeszedł obojętnie nad moim występem.
– Nie spodziewałem się, że prócz tylu zalet, umie pani też śpiewać.
– Niestety, nie czuję się doceniana – przerwałam te peany.
Naraz to było takie proste. Ale skoro zaśpiewałam dla tysięcy ludzi, mogłam też powiedzieć, co myślę jednemu facetowi.
– Miał pan zatrudnić kogoś za Mariolę.
– No, ale pani świetnie się sprawdza. Nie wiem, co bym bez pani zrobił…
Manipulant paskudny! Dosyć tego.
– Musiałby pan zapłacić komuś za to, co ja robię za darmo. Nie zgadzam się.
Zaskoczyłam go swoim buntem.
– No proszę, odrobina sławy i od razu woda sodowa do głowy uderzyła.
Przez moment chciałam się wycofać, byle tylko nadal być lubianą przez szefa. Ale tylko przez chwilę. Teraz nie mam wątpliwości, że wolę bardziej konkretne podziękowania za pracę niż pochwały. Prezes już nie jest dla mnie taki miły, ale dostałam niezły dodatek do pensji!
Czytaj także:
„Chciałem wymienić żonę na samotną matkę. Nie widziałem, że traktuje mnie tylko jak chłopca na posyłki”
„Boję się, że mój były mąż zabije nam córkę. Jeździ jak wariat i już raz przez niego zginął na drodze człowiek…”
„Przez 4 lata dawałem byłej żonie alimenty do ręki. Teraz ona wszystkiemu zaprzecza i żąda ode mnie 40 tysięcy złotych”