„Boję się, że mój były mąż zabije nam córkę. Jeździ jak wariat i już raz przez niego zginął na drodze człowiek…”

kobieta martwiąca się o swoją córkę fot. Adobe Stock, fizkes
Mój mąż to bardzo spokojny człowiek. Zazwyczaj. Jednak tamtego dnia coś w niego wstąpiło. Jego furia skończyła się tragicznie...
/ 07.06.2021 12:27
kobieta martwiąca się o swoją córkę fot. Adobe Stock, fizkes

A właśnie, że pojadę! Nie możesz mi zabronić – Zośka wybiegła, trzaskając drzwiami.

„Ma rację, nie mogę jej zabronić. Przecież to nic złego, że chce jechać nad morze. Tym bardziej, że będzie tam pod opieką ojca.” A jednak okropnie się martwię. „Jeśli coś się stanie? Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tak jak nie umiem sobie wybaczyć tamtego wydarzenia sprzed lat...”

Wtedy też był taki piękny lipiec. Zosia spędzała wakacje u dziadków. Korzystając z wolności, postanowiliśmy wyskoczyć z Markiem na Mazury. Byliśmy młodym małżeństwem i potrzebowaliśmy paru chwil sam na sam. Przy małym dziecku mieliśmy ich tak niewiele. Dlatego cieszyła nas perspektywa urlopu w romantycznym pensjonacie nad jeziorem.

W drodze gawędziliśmy, unikając tematów, które mogłyby nam popsuć humory. Problemy z zapisaniem Zosi do żłobka, rosnące raty za mieszkanie i czekający nas generalny remont łazienki – to wszystko na kilka dni miało pójść w zapomnienie.

Motocykl pojawił się nie wiadomo skąd. Musiał wyjechać z jakiejś bocznej drogi, tuż przed nami. Uniknięcie zderzenia wydawało się niemożliwe. Jednak Marek jakimś cudem zdołał odbić w bok. Zarzuciło nas na pobocze, mało brakowało, żebyśmy wylądowali na przydrożnym drzewie. Mój z natury spokojny mąż przeklął siarczyście, wyprowadzając wóz na drogę. Zauważyłam, że trzęsą mu się ręce.
Ja też nie mogłam się uspokoić. Od tragedii dzieliły nas dosłownie ułamki sekundy. Gdyby Marek miał gorszy refleks, nasza córka byłaby już sierotą.
– To pewnie jakiś małolat – zastanawiałam się głośno. – Kupił motor za kilka groszy i teraz szaleje po okolicy. Trzeba to gdzieś zgłosić, zanim ktoś przez niego zginie – wpadłam na pomysł.
– Gówniarz wszystkiego się wyprze i nic mu nie zrobią – powiedział mąż. – A taki motor nie kosztuje kilka groszy. Nas nie byłoby na niego stać.
Przez dłuższą chwilę jechaliśmy w milczeniu, pogrążeni w swoich niewesołych myślach.

A miało być tak miło...

– Może zatrzymamy się gdzieś na kawę? – zaproponowałam.
– Dobrze nam zrobi mały odpoczynek – zgodził się Marek. – Zaraz powinna być stacja benzynowa...
– Czy to nie jest przypadkiem ten sam motor? – spytałam męża, wskazując na zaparkowany przed barem pojazd.
Marek zmarszczył brwi.
Wygląda identycznie...
Podszedł bliżej i przez chwilę przyglądał się jednośladowi.
– Zgubiłeś coś, koleś?

Jak na komendę odwróciliśmy z mężem głowy w stronę, skąd dochodził głos. W barowym ogródku pod słonecznym parasolem siedział może trzydziestoletni mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce. „A więc wcale nie taki gówniarz, jak sądziliśmy” – przemknęło mi przez głowę. Na stoliku, pomiędzy puszką z coca-colą a telefonem komórkowym, leżał czarny motocyklowy kask.
Mąż ruszył w tamtą stronę, ja trzymałam się dwa kroki za nim.
– Zajechał nam pan drogę – odezwał się Marek. – Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd.
Zamilkł, czekając na reakcję.

Mężczyzna sięgnął po colę i przez chwilę pił ją łapczywie. W tym czasie leżąca na jego stoliku komórka zasygnalizowała nadejście SMS-a. Facet bez słowa sięgnął po telefon. Nie do wiary, zachowywał się, jakby nas tam w ogóle nie było!
Spojrzałam na męża. Zaciśnięta szczęka świadczyła o tym, że z trudem zachowuje spokój. Nie miałam pojęcia, co robić. Z jednej strony facetowi niewątpliwie należała się nauczka, z drugiej, czułam, że to typ, z którym lepiej nie zadzierać.
– O mało nas pan nie zabił –  Marek nie odpuszczał.
Facet zmierzył go lekceważącym spojrzeniem, po czym rzucił krótkie:
– No i?
– Nie ma pan nic do powiedzenia?! – wtrąciłam buńczucznie, choć nogi miałam jak z waty. – Żadnego przepraszam?
– Nie. Nie mam nic do powiedzenia – uśmiechnął się krzywo i jakby nigdy nic wstał od stolika.

Minął nas, po czym włożywszy kask wsiadł na motor i... po prostu odjechał.
Nie daruję sukinsynowi – syknął Marek. – Jedziemy!
Zanim wsiadłam do samochodu, mąż już odpalił silnik. Ruszyliśmy z piskiem opon. Przerażona patrzyłam jak wskaźnik szybkościomierza pnie się w górę. 100... 110... 120...
– Zwariowałeś?! Zwolnij! – zażądałam.

Marek jakby nie słyszał. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Zawsze spokojny i zrównoważony, teraz zachowywał się jak wariat. Pędził przed siebie, zaciskając palce na kierownicy.
Co cię napadło? Zabijesz nas!
Zero reakcji. Zaczęłam się modlić o cud. Niechby zatrzymała nas policja, kończąc tę szaleńczą jazdę. Na razie za cud mogłam uznać tylko to, że droga była pusta.

Po chwili na horyzoncie zauważyłam błyszczący punkcik. Wreszcie znaleźliśmy się tuż za nim. Marek zatrąbił, ale motocyklista wcale nie zamierzał zwolnić. Przeciwnie, przyspieszył. Mój mąż nie odpuszczał. Cały czas jechał to obok, to tuż za nim. Okropnie się bałam. Patrzyłam na drogę, która zdawała się znikać za gęstą ścianą lasu. I wtedy, niespodziewanie wyrósł przed nami tamten zakręt. Marek musiał zauważyć go wcześniej, bo zwolnił. Teraz od motocykla dzieliło nas jakieś pięćdziesiąt metrów. Zobaczyliśmy jak maszyna przechyla się na bok, po czym wystrzeliwuje w górę i obróciwszy się o 180 stopni z impetem uderza o ziemię.

Zatrzymaliśmy się kawałek dalej. Marek wyskoczył z auta i pobiegł w stronę szczątków motoru. Ja siedziałam wciśnięta w fotel, nie mogąc złapać tchu. Chciałam się odwrócić, spojrzeć za siebie, ale jakieś niewidzialne ręce trzymały mnie w swoim uścisku, nie pozwalając poruszyć głową.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Marek wrócił. Włączył silnik i ruszyliśmy.
– Nie czekamy na pogotowie? – spytałam drżącym głosem.
Jemu pogotowie już nie pomoże – wykrztusił Marek.

Do końca podróży nie zamieniliśmy słowa. Także potem, w pensjonacie, milczeliśmy. Cały czas powtarzałam sobie, że to był tylko sen i wkrótce się obudzę.
Niestety, kiedy nazajutrz wzeszło słońce, a ja spojrzałam na stojącego przy oknie Marka, straciłam złudzenia.
– Spałeś? – spytałam.
Pokręcił przecząco głową.
– Pójdziemy na śniadanie?
Znowu zaprzeczył.

Czułam, że to, co się wydarzyło, wiele w naszym życiu zmieni. Próbowałam o tym rozmawiać, ale Marek milczał. Dopiero, kiedy wspomniałam, że lepiej zgłosić się na policję, coś w nim pękło.
Mam przez drania iść do więzienia?
– Przecież to nie twoja wina. Zarzuciło go na zakręcie. Potwierdzę to.
– Uciekłem. Jak udowodnię, że nie byłem pijany?

Wiedziałam, że mąż ma rację...

Następnego dnia wróciliśmy do domu. Pojechaliśmy inną drogą, aby nie przejeżdżać obok miejsca, gdzie zginął tamten mężczyzna. Po kilku dniach wszystko wróciło do normy – pozornie. Bo coraz trudniej było nam ze sobą. Dawną bliskość zastąpił jakiś niesprecyzowany żal. Tak, jakbyśmy mieli do siebie pretensję, o to, co się stało. Dwa lata później podjęliśmy decyzję o rozwodzie.
Teraz zawsze, gdy Marek zabiera Zośkę na spotkanie, przypominam sobie tamte koszmarne chwile. Choć niby wiem, że ani ja, ani Marek, nie jesteśmy winni śmierci motocyklisty, to jednak czuję się winna. Ale najgorszy jest lęk, który paraliżuje mnie za każdym razem, gdy Zosia ma gdzieś jechać z ojcem. Co będzie, jeśli znów ktoś doprowadzi Marka do takiej furii, jak wtedy?

Czytaj także:
„Żonie przeszkadza, że moja mama czuje się jak u siebie… we własnym domu. Przecież ma prawo zaglądać, gdzie chce!”
„Mąż prowadził drugie życie z ciężarną kochanką. Nie mogłam znieść myśli, że to ja byłam tą starszą, gorszą kobietą”
„Mój mąż jest hazardzistą. Od roku nie widziałam go na oczy, bo uciekł przed wierzycielami za granicę”

Redakcja poleca

REKLAMA