Nie będę ukrywał, że Sylwia, moja sąsiadka, zawsze mi się podobała. Wysoka, szczupła – była przeciwieństwem mojej żony, kobiety, delikatnie mówiąc, puszystej i niezbyt wysokiej. Na korzyść sąsiadki przemawiał także jej miły charakter, o czym nieraz miałem możliwość się przekonać. Wszak kiedy dwa domy dzieli tylko płot, nie brakuje okazji do pogawędek.
Zawsze uśmiechnięta, optymistycznie patrząca na świat, a przecież wiedziałem, że nie jest jej łatwo. Odkąd została sama z kilkuletnim synem, samodzielnie borykała się ze swoim losem. Jednak nigdy nie słyszałem, żeby się skarżyła, wręcz przeciwnie – jakby na przekór zdarzeniom, zręcznie wynajdywała jakiś drobiazg i cieszyła się nim niczym dziecko. Podobało mi się to.
– Widziałeś, jak w tym roku obrodziła moja pigwa? – uśmiechała się, kucając obok rozłożystego krzaka.
Nierzadko udzielał mi się ten jej życiowy entuzjazm. Wystarczyło, że zobaczyłem, jak krząta się po swoim ogródku, żebym sam nabierał ochoty na grabienie, koszenie i podlewanie.
Anka, moja żona, była totalnym zaprzeczeniem Sylwii. Im gorzej się między nami układało, tym bardziej byłem tego świadom. Były inne, jak dzień i noc, i to nie tylko, jeżeli chodzi o wygląd. Anka na wiele rzeczy kręciła nosem, niezadowolona wydymała usta, przez co nieraz wyglądała, jakby była obrażona na cały świat. Narzekała, że nigdzie nie podróżujemy, że nie mamy ciekawych znajomych, ani wystarczającej gotówki. Wszystko było jej nie w smak.
Niejednokrotnie zastanawiałem się, czy nasze bycie razem ma jakiś sens. Nie mieliśmy dzieci, a z biegiem czasu coraz mniej nas łączyło. Nie tylko mieliśmy innych przyjaciół i inne pasje, ale nawet osobno sypialiśmy. To chyba wystarczający sygnał, że między ludźmi nie jest dobrze. Zastanawiałem się często, dlaczego nie związałem się z kimś takim, jak Sylwia. „Taka kobieta dopingowałaby mnie i mobilizowała, a nie ciągnęła w dół wiecznym zrzędzeniem, w czym mistrzynią jest Anka” – mówiłem sam do siebie.
Moja żona też chyba nie widziała nadziei na to, że między nami coś zmieni się na lepsze, bo pewnego dnia oświadczyła, że odchodzi. Wzięła tylko ubrania, kosmetyki i kilka drobiazgów, spakowała się w kilka toreb i zniknęła.
– Mam niespełna czterdziestkę, jeszcze ułożę sobie życie. Poznam kogoś, może nawet będę miał dzieci – wyjaśniałem zdziwionym kolegom, którzy nie mogli pojąć, że tak spokojnie przyjąłem odejście Anki.
Dla nich facet, którego żona pakuje się i odchodzi, to ostatnia życiowa oferma. Co innego, kiedy oni z kochanką w zanadrzu, trzaskają drzwiami, tym samym kończąc nieudane małżeństwa, ale żeby być porzuconym? Zupełnie nie mieściło im się to w głowach. Jednak dla mnie nie miało znaczenia, co o mnie myślą.
Byłem jakby nowo narodzony. Czułem, że rozstanie z Anką, z którą bądź co bądź nie było mi już od dłuższego czasu po drodze, wyjdzie mi na dobre. Przeczuwałem, że to dla mnie szansa, nie tylko na to, żeby zacząć wszystko od nowa, ale też żeby wreszcie zbliżyć się do Sylwii. Myślałem o niej coraz częściej i zastanawiałem się, jakby to było, gdybym to ja zajął wolne miejsce u jej boku.
– Rozwiodę się i będę wolnym człowiekiem. Mam pracę, mały domek, samochód. Dam jej oparcie i opiekę – wtajemniczyłem w swój plan przyjaciela.
A on tylko znacząco pukał się w czoło, mówiąc, że wpadnę z deszczu pod rynnę.
– Jedna malkontentka, druga obarczona dzieckiem. W dodatku Anka wyprowadziła się zaledwie kilka dni temu. Chłopie, daj sobie trochę czasu... – podsumowywał krótko.
Jednak nie zbił mnie tym z pantałyku. Odpowiedziałem mu, że do dwóch razy sztuka i obiecałem sobie po prostu więcej mu się nie zwierzać.
Sylwia jawiła mi się w samych superlatywach, dlatego intensywnie zastanawiałem się, jak zacieśnić tę naszą sąsiedzką znajomość. Chciałem, żeby zobaczyła we mnie faceta, a nie tylko miłego i chętnego do pomocy sąsiada.
Okazja nadarzyła się kilka dni później.
– Zepsuł mi się samochód – powiedziała rankiem pewnego dnia i spojrzała na mnie bezradnie z tym swoim nieśmiałym uśmiechem.
Odwiozłem ją do pracy, a po południu pojechałem po nią, bo jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, że na tych swoich wysokich obcasach tłucze się autobusem. Potem zawiozłem jej syna na karate. A kiedy wieczorem zapytała, czy nie jadę do osiedlowego sklepu, bo właśnie skończyło się jej mleko, a Kubuś ma ochotę na owsiankę, bez wahania powiedziałem, że oczywiście chętnie ją podwiozę. Przez kolejne dni byłem niczym jej prywatny szofer, bo jej stary ford nadal tkwił w warsztacie.
– Taki jesteś dla mnie miły – chwaliła mnie i to sprawiało, że rosłem w swoich oczach, czułem się jak rycerz, zdobywca, prawdziwy mężczyzna!
Teoretycznie, jako samotny człowiek powinienem mieć dużo wolnego czasu, tymczasem ja miałem go coraz mniej. Po pracy z reguły pomagałem w czymś Sylwii, a to podwoziłem ją do mechanika, bo w tym jej aucie co rusz coś się psuło, a to kosiłem jej ogródek, bo nie mogłem patrzeć, jak sama się męczy, a to pomagałem coś zamontować w domu: wywiercić dziurę, przybić gwóźdź czy zrobić fugi w łazience. Nie miałem kiedy zająć się swoim domem, co tu mówić o czytaniu czy relaksie. Byłem całkowicie oddany Sylwii, bo w duchu liczyłem, że coś mi to da.
Ona zawsze serdecznie mi dziękowała i chwaliła w taki sposób, że nawet zmęczony, znowu nabierałem ochoty na bycie pomocnym. Jednak nie dawało mi spokoju, że poza pięknymi, czułymi słówkami nie dostawałem od niej niczego więcej. Ku mojemu niezadowoleniu nasza znajomość utknęła w martwym punkcie.
– Jesteś po prostu jej chłopcem na posyłki. Naiwniak z ciebie! – moja siostra pewnego popołudnia brutalnie postanowiła otworzyć mi oczy.
Nie podobało się jej widocznie, że jej młodszy brat tak szybko pogodził się z odejściem żony i zamiast lać z tego powodu łzy, układa sobie życie na nowo.
– Gadasz głupoty! Nic nie wiesz o naszych relacjach – obruszyłem się.
– Ona ma faceta! Spotyka się z moim szefem! – wykrzyczała.
Z wrażenia aż usiadłem.
To mogło mieć jakiś sens. Zdarzało się przecież, że Sylwia wieczorami gdzieś znikała albo wyjeżdżała na weekendy, zostawiając Kubę pod opieką swojej matki. Nie brałem pod uwagę, że wtedy może spotykać się z innym mężczyzną! Tymczasem to było bardzo możliwe. Przecież jest młodą i atrakcyjną kobietą.
– Skąd wiesz? – spytałem siostrę.
– Nieraz widziałam ją z Michałem, zresztą nie kryją się ze swoim uczuciem. On z nią romansuje, a ty remontujesz jej dom! – powiedziała szczerze aż do bólu.
– Uwiodła cię czułymi słówkami, a ty naiwnie w nie wierzyłeś – dodała gorzko, a ja nie mogłem zaprzeczyć.
„Dureń ze mnie!” – myślałem o sobie z niesmakiem. „Tak byłem spragniony pochwał, których skąpiła mi Anka, że wierzyłem w każde słowo Sylwii. Dałem się jej zwieść jak naiwny nastolatek. Byłem jej szoferem i darmową ekipą remontową!”.
Kiedy następnego dnia spotkałem Sylwię, ukłoniłem się i uśmiechnąłem, ale nie dałem się wciągnąć w pogawędkę.
– Spieszę się – powiedziałem i wsiadłem do samochodu.
I tak, moja ledwo co zacieśniona znajomość z Sylwią uległa rozluźnieniu. Im mniej byłem pomocny, tym ona rzadziej słała mi uśmiechy. Doszło do tego, że mijaliśmy się na ulicy, wymieniając tylko zdawkowe „cześć”. Sylwia nauczyła mnie tego, że niektóre kobiety wykorzystują czułe słówka, by manipulować mężczyznami. Ale ja już nie dam się zwieść!
Czytaj także:
„Od dziecka wszystkim szybko się nudziłam. Nie sądziłam jednak, że kiedyś znudzę się rolą żony i matki”
„Nikt nie rozumiał tego, że wiążę się z wdowcem z dzieckiem. Wszyscy myślą, że pakuję się w straszne bagno”
„Żonie przeszkadza, że moja mama czuje się jak u siebie… we własnym domu. Przecież ma prawo zaglądać, gdzie chce!”