„Szef latami wodził mnie za nos. Pracowałem na śmieciowej umowie i nie mogłem zostać ojcem, a on kupił sobie willę pod miastem”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Mijały kolejne miesiące, a ja cierpliwie czekałem. Starałem się nie koncentrować na tym, że moje życie utknęło w martwym punkcie. Wstrzymywaliśmy się z też z decyzją o poczęciu dziecka, bo trudno ją podjąć, nie będąc na swoim. Dorota bardzo chciała zajść w ciążę i naciskała. Moja sytuacja zawodowa stała się więc powodem wielu kłótni”.
/ 29.09.2022 13:15
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio

W drukarni pracowałem przez dwa lata. Niestety, mimo takiego stażu nie mogłem się doprosić o etat. Cały czas zasuwałem na śmieciówce. Szef nie chciał płacić za mnie składek, więc nie było mowy o płatnym urlopie czy chorobowym.

Gdy zaczynałem, przełożony zapewniał mnie, że jeśli tylko się sprawdzę, po trzech miesiącach przyjmie mnie na porządnych warunkach. Ale mijały kolejne kwartały, a w mojej sytuacji nic się nie zmieniało. Ciągle podpisywałem umowy o dzieło. Dużo czasu upłynęło, zanim zacząłem upominać się o swoje. Byłem cierpliwy, bo nie chciałem wyjść na niewdzięcznika. Ciągle liczyłem na to, że szef w końcu przypomni sobie o tej obietnicy.

Długo w to wierzyłem, bo budował koleżeńską atmosferę w pracy. Sprawiał wrażenie równego gościa. Mówiliśmy sobie po imieniu, chętnie z nami żartował i pozwalał urywać się z pracy, gdy zaszła potrzeba.

– Co tam? – spytał, gdy widział, że żona wydzwania do mnie co godzinę.

– Wynajęliśmy nowe mieszkanie i musimy się dzisiaj przeprowadzić. Mamy mnóstwo gratów do przewiezienia. Muszę się za to jak najszybciej zabrać, żeby skończyć przed nocą.

– To pewnie chcesz wcześniej wyskoczyć? – domyślił się.

– Przydałoby się… – uśmiechnąłem się do niego przymilnie.

– Nie ma problemu, stary. Na piwo też bym cię puścił, gdybyś potrzebował – zaśmiał się.

– Dzięki, Jacek.

– Spoko – klepnął mnie po ramieniu.

Siedziałem nawet, jak nie było roboty

Kiedy było trzeba poratował zaliczką, wypłacił premię, do urlopu dołożył ze trzy, cztery stówy. Przez takie jego gesty krępowałem się dopytywać o etat. Gdyby nasze relacje były bardziej formalne, miałbym z tym mniejszy problem. A tak czułem, że byłbym niewdzięczny. Przecież miałem w robocie tyle swobody i taki fajny klimat.

Ludzie narzekają, że ich szefowie to wariaci i nerwusy, a ja pracowałem u naprawdę fajnego gościa. Inna sprawa, że tak formalnie rzecz biorąc, nie musiałbym go nawet o wcześniejsze wyjście z pracy pytać. Przecież pracowałem na umowę o dzieło bez ustalonych godzin. Mogłem wyjść w każdej chwili. Ale jakoś tak głupio byłoby bez pytania wcześniej wyjść do domu… Przychodziłem więc na osiem godzin, nawet jak nie było roboty.

A przecież kilka razy przytrafił nam się poważny przestój. Nie dostawaliśmy żadnych zleceń, nie mieliśmy co drukować. Siedzieliśmy na stołkach i czekaliśmy, aż pojawi się jakieś zamówienie. Za darmo, bo szef nie płacił za te godziny. Gdy teraz o tym pomyślę, jestem na siebie wściekły. Nie mogę uwierzyć, że byłem tak naiwny.

Z czasem jednak moja sytuacja coraz bardziej mnie frustrowała. Po ośmiu miesiącach uznałem, że dość już pracy na takich warunkach i trzeba upomnieć się o swoje. Zebrałem się na odwagę i poszedłem do Jacka z pytaniem o nową umowę.

– Rozumiem, jasne – potakiwał, gdy przedstawiałem mu swoje argumenty.

Wyglądał na zatroskanego.

– Wiesz, nie chcę ci wypominać, ale po trzech miesiącach miałem mieć etat, a tu mija już osiem, a ja dalej nie wiem, na czym stoję…

– Jasne, chłopie, jasne. Masz rację. Tylko widzisz… Zmienił się rynek, odkąd przyszedłeś. Przybyło nam konkurencji, a o zlecenia coraz trudniej. Bardzo chciałbym podpisać z tobą umowę, tylko teraz nie mogę podejmować takich zobowiązań. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że nie ty jeden pracujesz u mnie na dzieło. Bardzo chciałbym dać wszystkim etaty, ale muszę myśleć o firmie, żeby przetrwała. Rozumiesz, nie? – kręcił.

– No tak… – mruknąłem.

– Słuchaj. Wróćmy do tej rozmowy za pół roku. A tymczasem mogę dorzucić ci do umowy dwie stówy więcej.

Tymczasem życie szefa kwitło

– No, dzięki. To miło… – kompletnie zbił mnie z tropu tą ofertą.

– Super. Dogadaliśmy się. Wracamy do sprawy za sześć miesięcy.

Wyszedłem od niego jeszcze bardziej zdezorientowany niż przed rozmową. Podwyżka mnie oczywiście cieszyła, ale przecież nie dostałem tego, co było dla mnie najważniejsze. Tego, co miało zabezpieczyć moją przyszłość – umowy o pracę. Ale wytłumaczyłem sobie, że pół roku to niedługo. Robota jest fajna, więc dam radę.

Mijały kolejne miesiące, a ja cierpliwie czekałem. Starałem się nie koncentrować na tym, że moje życie utknęło w martwym punkcie. Mieszkaliśmy z żoną w wynajmowanym mieszkaniu, bo żaden bank nie chciał udzielić mi kredytu ze względu na charakter zatrudnienia. Wstrzymywaliśmy się z też z decyzją o poczęciu dziecka, bo trudno ją podjąć, nie będąc na swoim. Dorota bardzo chciała zajść w ciążę i naciskała. Moja sytuacja zawodowa stała się więc powodem wielu kłótni.

Kupił sobie nowy samochód, którym bez skrępowania się chwalił. Szpanował nowymi telefonami, laptopem i koszmarnie drogim tabletem, którego sprowadził sobie ze Stanów. Gdy pokazywał nam te gadżety, nie przeszło mu nawet przez głowę, że może mnie takimi popisami zniechęcić. Nie domyślił się, że zaczynam rozumieć, jak bardzo zostałem oszukany.

Nie ma pieniędzy? Kryzys na rynku? Gdy patrzyło się na jego kosztowne zabawki, można było odnieść wrażenie, że branża drukarska znajduje się raczej w rozkwicie, a nie w recesji. Czarę goryczy przelał dzień, w którym Jacek wygadał się, że buduje sobie dom. Przyszedł do firmy zły i marudził, że ma na budowie problem z ekipą – nie zjawili się w pracy i nie odbierali telefonu.

Tego było aż nadto. To ja nie mogę podpisać kredytu na malutkie mieszkanko, a on tymczasem stawia sobie dom pod miastem? Tak się na niego wściekłem, że musiałem wyjść z roboty wcześniej. Zełgałem coś i pojechałem do domu.

Następnego dnia zacząłem szukać innej pracy. Ku mojemu zdziwieniu, nie trwało to długo. Szybko znalazł się zakład, który chciał mnie przyjąć pod swoje skrzydła. Na trzymiesięczną próbę, a potem na etat. Miałem zacząć od zaraz. To był czwartek, a ja już od poniedziałku musiałem stawić się w nowej firmie. Tak się niefortunnie złożyło, że mieliśmy akurat w drukarni mnóstwo roboty. Ledwo się wyrabialiśmy. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem zrezygnować niemal z dnia na dzień. Jacek był zdumiony.

– Ale jak to? Już!? Czy ty jesteś niepoważny?

– Przepraszam cię, ale muszę – odparłem.

– To jest chamstwo! To ja tyle miesięcy ci płacę, traktuję jak kolegę, a ty mi z takim numerem wyskakujesz? – wrzasnął.

– Jakim numerem, Jacek? Trzymasz mnie na umowie o dzieło. Nie mam żadnej odprawy, żadnego okresu wypowiedzenia. Odchodzę i już.

Chciałem doprowadzić tę sprawę do końca

– Ładnie, ładnie! Myślałem, że mamy koleżeńskie układy! Myślałem, że jesteś inny! – wrzeszczał.

– Koleżeńskie!? – prychnąłem. Przecież ty mnie wykorzystujesz.

– O czym ty mówisz?!

– Od niemal dwóch lat robię u ciebie na lewo. Inspekcja pracy nie nazwałaby tego układu koleżeńskim…

– Ty mnie tu nie strasz!

Wściekł się i zaczął mnie wyklinać. Nie chciałem tego słuchać. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do maszyny, ale krzyknął za mną, żebym spadał do domu. Zrobiłem tak jak chciał i już nie wróciłem. Pożegnałem się tylko z kolegami. Uśmiechali się do mnie porozumiewawczo, a ja czułem się szczęśliwy, że to koniec.

Nie rozmawiałem z Jackiem o ostatniej wypłacie, bo myślałem, że będzie miał dość honoru, by przelać mi pieniądze na konto. Pomyliłem się po raz kolejny. Gdy po dwóch tygodniach nie otrzymałem ostatniej należności, zadzwoniłem do niego. Oznajmił mi wtedy, że mogę zapomnieć o tych pieniądzach. Pokłóciliśmy się jeszcze bardziej niż ostatnio, a ja zdecydowałem się oddać sprawę do sądu pracy.

Gdy dowiedział się, że zostało wszczęte postępowanie, natychmiast do mnie oddzwonił. Kolejny raz zmienił ton i tym razem w duchu koleżeńskiego pojednania zaproponował, żebyśmy polubownie zakończyli sprawę. Poprosił, bym wycofał skargę.

– Mariusz, daj spokój. Przecież tak dobrze nam się razem pracowało…

– Jacek, proszę cię… – westchnąłem, bo krępował mnie jego błagalny ton.

– Może jeszcze kiedyś będziesz chciał do mnie wrócić. Przyjmę cię, jesteś dobrym drukarzem – brał mnie pod włos, ale tylko mnie zirytował.

Nie ugiąłem się. Nie wycofałem oskarżenia

Po dość szczegółowym postępowaniu nałożona została na niego kara. Sąd uznał, że nasza relacja nie mogła być objęta warunkami umowy o dzieło. Stawiałem się regularnie w zakładzie, pracowałem w wyznaczonych przez niego godzinach i pod jego okiem. To wystarczyło, by domagać się normalnego etatu.

Pamiętam minę Jacka na sprawie sądowej. Jak próbował udawać niewiniątko. Jak przekonywał, że nie mógł postąpić inaczej, bo zmusiła go do tego sytuacja finansowa przedsiębiorstwa.

To było moje małe zwycięstwo. Małe, bo przecież nikt mi tych straconych miesięcy nie zwróci. Ale przynajmniej mam nauczkę na przyszłość i już nie dam się tak wykorzystywać. Będę pamiętał, że trzeba walczyć o swoje, a nie czekać, aż szefostwo samo wyjdzie z inicjatywą. W nowej pracy szybko dostałem etat. Z szefem łączą mnie bardzo formalne relacje, ale przynajmniej jest uczciwy. To najważniejsze.

Czytaj także:
„Płomień małżeński już dawno wygasł, byliśmy sobie obojętni. Dopiero gdy żona zachorowała, zrozumiałem, ile mogę stracić”
„Zginęła młoda kobieta. Prokurator podejrzewał, że maczał w tym palce jej facet, ale ja od początku w to nie wierzyłem”
„Ojciec wolał pić niż zajmować się synami, a majątek zapisał wujowi. Nie miałem wyjścia, wziąłem sprawy w swoje ręce”

Redakcja poleca

REKLAMA