„Zginęła młoda kobieta. Prokurator podejrzewał, że maczał w tym palce jej facet, ale ja od początku w to nie wierzyłem”

policjant podczas pracy fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Wkurzał mnie ten bufon! Przeklęta gwiazda prokuratury. Wysoki i barczysty sztywniak noszący się w garniturach i pod krawatem zgrywający samotnego szeryfa. Tyle że na jego sukces pracowali tacy jak ja – anonimowi, zapracowani gliniarze. Zwykłe szaraki”.
/ 25.09.2022 10:30
policjant podczas pracy fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Ton głosu prokuratora w słuchawce nie pozostawiał wątpliwości. Facet oczekiwał ode mnie szybkich wyników.

– To typowa sprawa – powtórzył. – Zginęła młoda i śliczna blondynka. U siebie w domu. Sama otworzyła drzwi mordercy. Co więcej, jeśli dobrze pana zrozumiałem, ślady znalezione wewnątrz wskazują, że spodziewała się wizyty. Te kieliszki na stole, te kwiaty i świece… Najwyraźniej miał ją odwiedzić ktoś bliski jej sercu. Kim zatem jest podejrzany? – zawiesił głos, czekając aż sam potwierdzę jego domysły.

Postanowiłem jednak nie ułatwiać mu zadania. Przekazałem tylko to, co ustaliłem na miejscu, niech facet sam wyciąga wnioski.

– To na pewno ktoś, z kim była związana uczuciowo. Chłopak, narzeczony, kochanek. Oczekuję więc, że szybko wytypuje pan zabójcę, komisarzu. Powiedzmy… do jutra.

– Do jutra? – jęknąłem.

Takie tempo śledztwa w sprawie morderstwa nie mieściło mi się w głowie. Przecież do jutra nie będę miał jeszcze ani wyników sekcji zwłok, ani ustaleń techników zabezpieczających miejsce zbrodni.

– Powtarzam raz jeszcze – odpowiedział chłodnym, urzędowym głosem. – To typowa, banalna sprawa.

Prokurator zbombardował go pytaniami

Rozłączyłem się, a potem ledwo pohamowałem, by nie roztrzaskać słuchawki o blat biurka. Wkurzał mnie ten facet! Przeklęta gwiazda prokuratury. Wysoki i barczysty sztywniak noszący się w garniturach i pod krawatem zgrywający samotnego szeryfa. Tyle że na jego sukces pracowali tacy jak ja – anonimowi, zapracowani gliniarze. Zwykłe szaraki.

Policzyłem do dziesięciu i spróbowałem jeszcze raz poukładać sobie w głowie to, co wiedziałem. Annę W., samotną 30-latkę, znalazł dziś rano w jej mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu kurier, który z powodu braku reakcji na dzwonek, dla pewności nacisnął jeszcze klamkę. Denatka leżała w odległości 2 metrów od drzwi, ubrana w mini, bluzkę z dekoltem i szpilki.

Kurier wezwał policję, szef przydzielił sprawę mnie, informując zarazem ze współczuciem, że ze strony prokuratury śledztwo będzie nadzorował Wojciech K. Wziąłem się z resztą chłopaków do roboty i kilka godzin później już wiedziałem, że Anna nie żyła od 3 dni. Zginęła od silnego ciosu nożem, który trafił ją dokładnie w serce. Wokół ciała rozpościerała się wielka, zaschnięta już plama krwi. Na jej obrzeżu udało się znaleźć jedyny ślad mordercy – odcisk buta rozmiar 46.

Podrapałem się w głowę. Prokurator miał oczywiście rację. Wszystko wskazywało na to, że zabił ją ten, na kogo czekała. Jej partner. Na stole w salonie stały dwa eleganckie nakrycia, w piekarniku leżała wyschnięta na wiór kaczka. Należało sprawdzić billingi jej rozmów telefonicznych, odsłuchać wiadomości, przeczytać esemesy. Ze zdobytych w ten sposób informacji powinien wyłonić się obraz sprawcy. Może prokurator miał rację, że uda się go zamknąć do jutra?

Postanowiłem więc od razu wziąć się do roboty. Zamiast tego wciąż jednak siedziałem przy biurku. Coś mnie niepokoiło. Nie mogłem jednak uchwycić co. W końcu westchnąłem i ciężko podniosłem się z krzesła. Czas naglił, trzeba było rozdzielić zadania mojemu zespołowi.

Wieczorem miałem już podejrzanego. Tomasz G. lat 32. Siedział na krześle skulony, z opuszczoną głową. Nieduży, najwyżej metr siedemdziesiąt, drobnej budowy. Patrzyłem na niego przez lustro weneckie, a prokurator rozwalał go na kawałki.

– Gdzie pan był w sobotę wieczorem? – grzmiał.

– U siebie w domu. Miałem grypę.

– Był pan sam? – dopytywał.

– Sam – padła odpowiedź.

– A więc nikt nie może tego potwierdzić, zgadza się?

– No nikt…

– Skoro był pan chory, to dlaczego wysłał pan do Anny esemesa z wiadomością, że będzie u niej o ósmej?

– Nie wysłałem takiej wiadomości.

– Znaleźliśmy w jej telefonie. Podpisana pana imieniem i nazwiskiem.

– Przysięgam, że nic takiego nie napisałem! – bronił się podejrzany.

– Oj, sędzia nie lubi, jak ktoś próbuje robić z niego głupca. To jak? Odwiedziłeś wtedy Annę? Zabiłeś ją?

– Nie! To nie ja!

Coś mi nie dawało spokoju? Tylko co?

Słuchałem tego niezbyt uważnie. Ciągle coś mnie w tej historii niepokoiło. I nawet nie to, że Wojciech K. ewidentnie przeginał. Owszem, chłopak Anny z którym pokazywała się od kilku miesięcy, nie miał na tamtą noc alibi. I faktem było, że w jej telefonie znaleźliśmy wiadomość z jego podpisem. Ale numeru, z którego przyszła wiadomość nie udało się ustalić (prawdopodobnie została wysłana z internetu), a brak alibi jest tylko poszlaką, a nie dowodem. Źródłem mojego dyskomfortu było jednak coś innego. I wciąż nie wiedziałem co.

– Wsadźcie go na 48 godzin – zagrzmiał mi nad głową głos prokuratora. – Jestem pewien, że to on.

Nawet nie zauważyłem, kiedy ten facet skończył przesłuchanie i przeszedł do pokoju za lustrem.

Do domu wróciłem przed północą. Żona już spała, syn znów gdzieś się włóczył, w lodówce czerstwiały usmażone na kolację naleśniki. Rozebrałem się, wziąłem prysznic i padłem. Przyśnił mi się Tomasz G. atakujący nożem Annę. Młodą i śliczną blondynkę. Ofiara złapała się za serce, a potem osunęła na podłogę, po której rozlewała się powoli kałuża gęstej krwi. Napastnik schował narzędzie zbrodni za pazuchą i odwrócił się do wyjścia, nie zauważając, że wdeptuje w plamę czerwieni… I wtedy się obudziłem.

Otarłem pot z czoła. Wreszcie zrozumiałem, co od połowy dnia nie dawało mi spokoju. Nie podobało mi się to.

Nazajutrz w pracy byłem pierwszy. Kiedy wchodziłem na komendę, dyżurnemu oficerowi ze zdziwienia opadła szczęka. Dosłownie kilka minut później dołączyli moi ludzie, których zawiadomiłem jeszcze w nocy. Mieliśmy przed sobą masę roboty. Następne godziny upłynęły nam jak w gorączce. Sprawdzanie monitoringu na ulicy, przy której mieszkała zabita dziewczyna, i w jeszcze jednym miejscu. Kolejne przesłuchania świadków. Sprawdzanie billingów denatki.

Po południu miałem już w ręku dosyć dowodów, by pójść z nimi do komendanta. Wspólnie wykonaliśmy telefon do prokuratora generalnego.

Trzy godziny później osobiście zapukałem do drzwi mieszkania prokuratora. Otworzył mi ubrany w swój najlepszy garnitur, z nienagannie zawiązanym krawatem. Nie wyglądał na zaskoczonego.

– Jest pan aresztowany pod zarzutem zabójstwa – powiedziałem, patrząc mu w oczy. – Prokurator generalny uchylił panu immunitet.

Skinął głową, poprawił mankiety.

– Spodziewałem się tego, gdy mi powiedziano, że pan będzie prowadził śledztwo – wycedził, a ja sięgnąłem po kajdanki. – Gdzie popełniłem błąd?

– Dwa błędy – poprawiłem go. – Pierwszy, kiedy zdawałem panu wczoraj relację ze sprawy. Zaczął mnie pan popędzać, mówiąc m.in. że zginęła śliczna blondynka. A nie było pana na miejscu zbrodni, a ja nie powiedziałem, jak wyglądała ofiara.

Zamordował ją z zimną krwią

– A drugi błąd? – chciał wiedzieć.

– Odcisk buta w rozmiarze 46. Taką stopę może mieć postawny facet, a nie takie chucherko jak Tomasz G.

– I na tej podstawie wytypował pan właśnie mnie? – warknął.

– Na początku to było wyłącznie przeczucie. Ale poszedłem tym tropem. I dowiedziałem się, że Annę W. łączył z panem pół roku temu romans. Dyskretny, bo jest pan żonaty. Na tę znajomość i jej zażyłość wskazują billingi i esemesy. A także… zeznania jej przyjaciółki, która wprawdzie widziała pana tylko raz i nie znała nazwiska, ale rozpoznała na zdjęciu.

– To trochę za mało, żeby postawić mi zarzut morderstwa…

– Nie docenia nas pan – uśmiechnąłem się. – Sprawdziliśmy nagrania z miejskiej kamery. Zarejestrowała barczystego faceta w kapturze wchodzącego do bloku Anny, a parę minut później, pospiesznie się oddalającego.

– To mógł być każdy.

– Tak, ale przejrzeliśmy też zapis z monitoringu przy pańskiej ulicy. Pół godziny później ten sam zakapturzony facet wysiadł pod pańskim domem z pańskiego samochodu, wyjął klucze, otworzył drzwi i wszedł do środka.

Wojciech K. milczał.

– W dniu zabójstwa wysłał jej pan esemesa, podszywając się pod Tomasza – syknąłem. – A potem z zimną krwią ją zamordował…

Poprowadziłem go do radiowozu i wepchnąłem na tylne siedzenie. Obszedłem auto i usiadłem w fotelu pasażera, gdy usłyszałem jego szept:

Zerwała ze mną, bo nie chciałem odejść od żony. I znalazła sobie takiego chłystka. A przecież ją kochałem!

Nie chciało mi się tego słuchać. Włączyłem radio, a gdy zabrzmiała muzyka, mruknąłem sam do siebie:

Banalna sprawa.

Czytaj także:
„Gdy usłyszałam, że mój facet mnie zdradza, postanowiłam się zemścić. Za straty moralne coś mi się chyba należy"
„Przypadkiem odkryłam, że mój ojciec... może nie być moim ojcem. Czy to możliwe, że od dziecka żyłam w kłamstwie?”
„Byłam wściekła, bo przyjaciółka sprzątnęła mi chłopaka. Jednak los mi to wynagrodził i zesłał nowego, identycznego”

Redakcja poleca

REKLAMA