„Szef kazał nosić mi kuse spódniczki i szpilki, żeby klienci cieszyli mną oko. Boję się, co zaproponuje w zamian za awans”

Młoda prawniczka fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Marzyłam o wielkiej karierze prawniczej, ale utknęłam w nudnej pracy. Szef zasugerował, że jest sposób, bym się wybiła w naszej kancelarii. Wystarczyło nosić krótsze spódniczki i ładnie się uśmiechać”.
/ 24.10.2023 14:30
Młoda prawniczka fot. iStock by GettyImages, Westend61

Gdy zaraz po skończeniu aplikacji prawniczej dostałam pracę, byłam pełna entuzjazmu, odurzona marzeniami, święcie przekonana, że góra po miesiącu wpadnę jak burza na salę sądową i wygram sprawę z góry skazaną na porażkę. Gazety będą się rozpisywać o moim sukcesie i bić między sobą o wywiad na wyłączność. Ja zaś w blasku fleszy, przechodząc sądowym korytarzem, odmówię jakiegokolwiek komentarza i każę im czekać na oficjalny komunikat.

Pierwszy dzień w pracy istotnie można uznać za przełomowy dla mojej kariery adwokackiej – wszystkie moje wyobrażenia runęły jak domek z kart. Okazało się bowiem, że kancelaria nie potrzebuje kolejnego obrońcy, który pięknymi słowami i znajomością paragrafów będzie łamał sędziowskie serca i odwracał losy sprawy.

Brakowało im natomiast kogoś na stanowisko prawniczego asystenta, czyli wyrobnika-nędznika, który robi, co mu się każe, i nie narzeka, nawet jeśli przy okazji jest też gońcem, sprzątaczką, odźwiernym i baristą. Poczułam się, jakby wylano na mnie kubeł zimnej wody. Pięć lat ciężkiej pracy i orka na aplikacji u największej zołzy, jaką poznałam, i oto jak skończyłam – parząc kawę, wycierając kurze i przepisując pisma.

Spodziewałam się czegoś innego

Praca nie była nawet taka zła, ale monotonna, usypiająca i niestawiająca przede mną żadnych wyzwań. Dzień w dzień to samo. Dziewiąta rano podpis na liście, osiem godzin za biurkiem, służbowe polecenia wydawane pozbawionym emocji głosem, ponuro i smutno jak w rodzinnym grobowcu. Popadłam w typowy marazm, żyłam z dnia na dzień, licząc, że coś się zmieni, ale jednocześnie nic nie robiłam w tym kierunku.

Aż pewnego razu – nawet nie wiem po ilu dniach mojej „fascynującej” kariery, bo jeden był podobny do drugiego – szef powiedział coś, co odbiegało od normy: – Pani Beato, czy mogę panią prosić do mojego gabinetu?

Spojrzałam na niego, ale zdawkowy prawniczy uśmiech niczego nie zdradzał. Wstałam, poprawiłam spódnicę i podążyłam za przełożonym.

Stanęłam metr od wielkiego jak lotnisko biurka. Szef zasiadł w prezesowskim fotelu i przemówił: – Pani Beato, jest pani niewątpliwie atrakcyjną kobietą…

Mówiąc to, obdarzył mnie kolejnym enigmatycznym uśmiechem, co mogło stanowić wstęp dosłownie do wszystkiego: od zwolnienia po molestowanie. Momentalnie zrobiło mi się gorąco i poczułam ucisk w żołądku. Zaśmiałam się nerwowo.

– Dziękuję – bąknęłam.

– To nie był komplement – wyjaśnił, już bez śladu uśmiechu. – Zwykłe stwierdzenie faktu. Rozmawiałem wczoraj ze wspólnikiem i doszliśmy do wniosku, że obecność atrakcyjnej kobiety w biurze może przysporzyć nam nowych klientów i zmiękczyć tych, których już mamy, a tym samym podnieść nasze zyski. Dlatego byłbym wdzięczny, gdyby pani stroje były w przyszłości nieco bardziej… hm, kobiece i przyjazne dla oka, zarówno…

Nie słuchałam dalej i nie pamiętam, jaką dałam odpowiedź. Poziom stresu poszybował tak wysoko, że doznałam jakiejś krótkotrwałej amnezji. A może mój umysł wyparł całe to wydarzenie? Pewnie powiedziałam, że się zastanowię, i ewakuowałam się z gabinetu.

Następne, co pamiętam, to białe wino u mojej przyjaciółki. Aneta to prostolinijna dziewczyna, która wygłasza swoje nierzadko kontrowersyjne opinie bez cienia żenady.

– Mówisz, że kazał ci się odważniej ubierać?

– Mniej więcej.

– Ale nie kazał ci się rozebrać, żeby ocenić twoje atuty? – drążyła.

– Nie.

Dolałam sobie wina, Aneta kontynuowała indagację.

– Jest innej orientacji?

– Wiem, że miał żonę.

– To bez znaczenia. Znam kilku żonatych takich. Ale może faktycznie facet jest na tyle wyrachowany, by liczyć na wzrost zysków, jeśli pokażesz trochę ciała. A wstydzić się nie masz czego.

– Spadaj – obruszyłam się, bo choć nie miałam kompleksów związanych z urodą czy figurą, to nie lubiłam być postrzegana i oceniana wyłącznie poprzez swój wygląd.

– A może to jakiś dziwak? Jak ten książkowy Grey o pięćdziesięciu twarzach…

– Czyli że co? – nie zrozumiałam, do czego pije.

– Czyli że w następnej kolejności może ci zaproponować jakiś mroczny kontrakt…

– Przecież to prawnik, a nie walnięty milioner.

– Nigdy nie wiadomo, co w człowieku siedzi, a pozory mylą, moja kochana – zaśmiała się gardłowo, pewnie facet powiedziałby, że seksownie. – Jak będziesz miała jakieś siniaki, pokażesz?

Pokazałam jej język. Teraz dla odmiany psotnie zachichotała, ale nie ciągnęła tematu. Piłyśmy chwilę w milczeniu, aż zapytałam:

– Myślisz, że powinnam się zgodzić?

Aneta chwilę pomyślała i w końcu dała mi typową dla siebie odpowiedź:

– A co ci szkodzi? Może naprawdę wzrosną wam zyski? Może jakiś przystojniak z grubym portfelem zwróci na ciebie uwagę? Wiesz, zegar biologiczny tyka…

– Mogłam nie pytać…

A może to nie był taki zły pomysł?

Z drugiej strony Aneta miała rację. Co mi szkodzi? Szef będzie zadowolony, a jeśli przy okazji kogoś oczaruję, tym lepiej. Wszak z usług naszej kancelarii korzystała elita miasta, prezesi, dyrektorzy, lekarze, nawet kilku celebrytów.

I nie chodzi o pieniądze, bo własne mi wystarczały, ale o szersze horyzonty, ambicje, o to, by mieć w głowie coś więcej niż etat, minimalną krajową i piwko ze znajomymi. Dotąd nie spotkałam faceta, który naprawdę by mi zaimponował, dlatego nie miałam nikogo na stałe i na poważnie.

Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle, pewnie przez stres. Zajrzałam do szafy w poszukiwaniu czegoś, co od biedy można by uznać za seksowne. Ostatecznie włożyłam czarną, dopasowaną spódnicę, która pamiętała czasy egzaminów na studiach, oraz zwykłą białą bluzkę, w której rozpięłam jeden guzik więcej. Do tego znienawidzone przeze mnie szpilki i eleganckie, czarne bolerko. Użyłam mocniejszej niż zwykle szminki, zrobiłam sobie smokey eyes, a włosom poświęciłam ponad dziesięć minut.

Początkowo nie byłam przekonana do takiego wizerunku, bałam się, że będę wyglądać niestosownie i wyzywająco. Jednak gdy spojrzałam w lustro, z zadowoleniem zauważyłam, że wyglądam profesjonalnie, a zarazem kobieco i jakby przystępniej. Od czasu aplikacji, zbliżonej rygorem do zakonu, miałam nawyk ukrywania moich kobiecych atutów. Z tego powodu w pracy też ubierałam się jak świecka zakonnica.

Gdybym miała siwe włosy, pewnie bym ich nie farbowała, bo to godna nagany próżność! Bez sensu. Słusznie mówią, że przyzwyczajenie to druga natura.

Przed wejściem do kancelarii dopadła mnie mała trema. A jeżeli prezes oczekiwał czegoś więcej? Trudno. Gorzej by było przesadzić. Przełknęłam ślinę i wkroczyłam do środka. Dostrzegłam nieco więcej spojrzeń skierowanych w moją stronę niż zazwyczaj. Koledzy oderwali się od porannej kawy i pogaduszek. Nawet szef, który akurat wyszedł ze swojego gabinetu, na dłużej zatrzymał na mnie wzrok. Po czym kiwnął głową z aprobatą. To wszystko. A co miał zrobić więcej? Bić brawo? Grunt, że zaakceptował zmianę.

Wystarczył seksowny strój i zostałam gwiazdą

Dołączyłam do kolegów przy ekspresie. Nie ukrywam, że bawiło mnie ich nagle rozbudzone zainteresowanie moją osobą. Zagadywali, lali kawę, podawali śmietankę i cukier, częstowali ciasteczkami i kanapkami. Podobała mi się ta grupowa adoracja…

Ale szybko wróciłam do rzeczywistości: kancelaria to nie miejsce na amory. Poszłam do swojego biurka, gdzie dałam się pochłonąć mojej wciągającej jak bagno pracy.

Nie miałam pojęcia, czy zmiana w moim wyglądzie oznaczała również zmianę na rachunku bankowym firmy. Nie odczułam znacznej poprawy w moich finansach, koledzy też niczym się nie chwalili. Pracowałam równie ciężko jak do tej pory, nawet ciężej, licząc na awans. Niestety… Dni mijały jeden po drugim, a ja czułam, że znowu popadam w monotonię. Ten stan rzeczy trwał ponad miesiąc, kiedy znowu usłyszałam znienacka:

– Pani Beato, mogę panią prosić do mojego gabinetu?

O rany, co znowu?! Serce podeszło mi do gardła. Jak robot wstałam i poszłam za szefem. Zamknął za mną drzwi, a ja, nie wiedzieć czemu, poczułam się osaczona. Co teraz zasugeruje? Noszenie mini? Najlepiej podczas spotkania w hotelu z bardzo ważnym klientem? Albo wręcz… z nim? Zaczęłam się pocić.

– Chciałbym dać pani podwyżkę – usłyszałam i zamarłam. – Podstawa wzrośnie o dziesięć procent, do tego otrzyma pani prowizję od spraw, w których ma pani udokumentowany udział. Oczywiście zwiększą się pani obowiązki w firmie, jeśli wie pani, co mam na myśli…

No właśnie nie wiedziałam. Czego zaraz zażąda za tę cholerną podwyżkę? Chciałam awansu, chciałam więcej zarabiać, trafić na salę rozpraw, ale nie za wszelką cenę! Na pewno nie będę w tym celu świadczyć usług towarzyskich. Ani tym bardziej seksualnych! Nawet dla tak wpływowych i bogatych facetów jak mój szef.

– Nie zgadzam się! – wypaliłam.

– A można wiedzieć, co jest tego przyczyną? – zdziwił się szef.

– Nie pójdę z panem ani z nikim innym do łóżka!

Wtedy pierwszy raz, odkąd podjęłam pracę w kancelarii, zobaczyłam jakieś żywsze emocje na twarzy mojego szefa. Było to… zdziwienie, a następnie szczere rozbawienie.

– Pani Beato, a skąd przypuszczenie, że mógłbym czegoś takiego od pani oczekiwać?

Skoro już zaczęłam, musiałam brnąć dalej.

– A co mam myśleć? Najpierw pan zasugerował, bym ubierała się do pracy bardziej odważnie, bo to może zwiększyć zyski, a teraz chce mi pan dać podwyżkę… Więc bałam się, co będę musiała zrobić w zamian.

– Och… – znowu się uśmiechnął. – O to chodzi. Pozwolę sobie panią uspokoić. Zmiana w pani wizerunku ułatwiła nam zawieranie umów i pozyskiwanie klientów. Wiele osób, które mam przyjemność obsługiwać osobiście, nie szczędzi słów uznania dla pani urody, czemu skwapliwie przytakuję. Przy tym doceniany jest również fakt, że pomimo oczywistej atrakcyjności nie używa pani swych walorów do uwodzenia klientów ani współpracowników. Pełen profesjonalizm w powabnym, hm, ujęciu. Ja również to dostrzegam i doceniam. Widzę, ile zaangażowania wkłada pani w pracę, i za pomocą gratyfikacji finansowej chciałbym wyrazić wdzięczność.

– Ojej… – tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.

– Właśnie. Mam nadzieję, że już wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie. Jako wspólnik powiem, że nasza firma ma renomę w środowisku prawniczym i jakikolwiek skandal tej natury mógłby nas zniszczyć. Jako człowiek, mężczyzna, prawnik i pani przełożony powiem, że uważam molestowanie w pracy i wykorzystywania stanowiska za wysoce niemoralne i nieetyczne, a przecież etyka i profesjonalizm w naszym zawodzie są bardzo ważne. Z jednej strony przepraszam, że niecelowo, ale jednak panią przestraszyłem. Z drugiej trochę mi przykro, że ma pani o mnie tak fatalne zdanie.

– Przepraszam! – bezwiednie złożyłam ręce jak do modlitwy. – To wszystko wina mojej wyobraźni i przyjaciółki, która naopowiadała mi głupot…

Lepiej było trzymać język za zębami

– A po trzecie, jako prawnik nie powinna pani wyciągać pochopnych wniosków. Uznajmy to za lekcję dla nas obojga. Bo ktoś mógłby potraktować moją ingerencję w pani strój jako nadużycie władzy i seksizm. Powinienem przewidzieć wszelkie pani reakcje i to, że moje słowa mogą zostać niewłaściwie odebrane. Zatem jesteśmy kwita, żadne z nas nie chowa urazy, w porządku?

Kiwnęłam głową. Szef spoważniał.

– Dobrze. Proszę wracać do pracy. Wraz ze wspólnikiem mamy do omówienia kilka kwestii, w tym i pani udział w sprawach sądowych. Na sali. Wiem, że każdy młody prawnik o tym marzy, weźmiemy to pod uwagę. Nosimy się także z zamiarem zatrudnienia większej liczby młodych, ambitnych i atrakcyjnych prawniczek. Jeżeli będziemy tu mieli tylko panią, ktoś gotów oskarżyć nas o dyskryminację.

To miał być żart? W takim razie prezes powinien się uśmiechnąć albo chociaż mrugnąć. Bo zabrzmiało to całkiem poważnie i… cynicznie.

Ukłoniłam się i wyszłam z gabinetu prezesa. Całe ciśnienie ze mnie zeszło, ale pewien niesmak pozostał. Bo w końcu nie wiedziałam, co myśleć o moim szefie i jego uwagach na temat moich ubiorów czy zatrudnienia w przyszłości innych kobiet.

Czy był zakamuflowanym męskim szowinistą, czy nie? Moim kolegom chyba nie sugerował, by ubierali się seksowniej? A gdy zatrudniał mężczyznę prawnika, kierował się wyłącznie jego kwalifikacjami czy także wyglądem? Czy oczekiwał od niego, by swym męskim wdziękiem obłaskawiał żeńską klientelę i tym samym podnosił zyski? No raczej nie… Albo jeszcze nie widziałam wszystkiego o naszej kancelarii.

Czytaj także:
„Mąż traktuje mnie jak ekskluzywną kochankę. Każe nosić fikuśną bieliznę i do ucha szepcze sprośne rzeczy”
„Obracałem koleżankę mojej córki. Najpierw kusiła walorami, zakradała mi się do łóżka, a teraz flądra mnie szantażuje”
„Miały być figle w leśniczówce i grzybobranie. Zamiast prawdziwków, dostałam prawdziwą szkołę wiejskiego życia”

Redakcja poleca

REKLAMA