Tylko ciąży mi brakuje...
– Eee, nie – odparłam, schlapując twarz wodą. – Ostatnio było tyle roboty i ten kurs, i przeprowadzka... Zmęczona jestem i tyle.
Rzeczywiście, zajęć mi nie brakowało. W biurze mieliśmy reorganizację, przeprowadzaliśmy się z mężem nareszcie do własnego mieszkania, a ja na dodatek właśnie teraz robiłam kurs prawa jazdy. Wstawałam o piątej rano, żeby ze wszystkim zdążyć, pracowałam do późna i czasem nie miałam sił nawet na jedzenie. Nic dziwnego, że ze dwa razy zrobiło mi się słabo. Tylko ciąży mi brakuje... Oczywiście, myśleliśmy z mężem o dziecku, może nawet dwójce, ale przecież nie teraz. Romek zaocznie kończył studia, do niedawna mieszkaliśmy z rodzicami – jeszcze nie czas na dziecko.
Nazajutrz, w sobotę obudziły mnie mdłości. Zatrułam się czymś – to była moja pierwsza myśl. W następnej chwili pomyślałam jednak: A może? Obudziłam Romka. Spojrzał nieprzytomnie.
Mój mąż szalał z radości. Nie wiedziałam, że aż tak chciał tego maleństwa
– Uspokój się, wariacie – śmiałam się. – To pewnie fałszywy alarm. Trochę marnie się ostatnio czuję i tyle.
– A może? – nie dawał za wygraną. – Właśnie niedawno sobie myślałem, że teraz byłoby w sam raz. Mamy mieszkanie, ja się obronię za miesiąc albo dwa. Urodziłoby się wiosną przyszłego roku – wypadł z mieszkania, zapinając guziki koszuli.
Dwadzieścia minut później siedziałam na brzegu wanny, w napięciu wpatrując się w okienko w małym kawałku plastiku. Jedna czy dwie kreski? Minuty wlokły się, jak wieczność. Sama nie wiedziałam, co bym wolała. Romek nie miał takich rozterek. Już planował urządzenie dziecinnego pokoju, zastanawiał się nad imieniem. Pomyślałam, że nawet jeśli nie jestem w ciąży, trzeba się nad tym zastanowić. Do tej pory nawet nie wiedziałam, że tak mu na tym zależy.
– Jeeest – okrzyk męża wyrwał mnie z zamyślenia. Romek złapał leżący na pralce test i wymachując nim nad głową, odtańczył jakiś dziki taniec.
– Pokaż – złapałam go za rękę. Oddał mi test. Spojrzałam – dwie błękitne kreski. A więc jednak.
Wszystkie wątpliwości zniknęły, cieszyliśmy się, jak wariaci. Od razu obdzwoniliśmy rodzinę i przyjaciół. Wszyscy nam gratulowali. Dopiero Anka wylała mi na głowę kubeł zimnej wody.
– Lepiej na razie nie mów nic w pracy – zaczęła ostrożnie.
– Czemu? – zdziwiłam się.
– Bo ostatnio trochę tego było. Jedna dziewczyna z recepcji, jedna w handlowym, chyba ze dwie w księgowości. Stary się wścieknie. Słyszałam, jak mówił, że niedługo będzie więcej zastępstw niż stałych pracowników. Odczekaj trochę.
Nie mogłam znieść myśli o rozstaniu z synkiem...
– Kierownik narzeka, że cię nie ma – tłumaczyła. – Lepiej wracaj, bo jeśli kogoś zatrudni, możesz mieć kłopoty.
– Pani Anetko, witamy. Kiedy pani wreszcie do nas wróci? – kierownik spotkał mnie na korytarzu i przywitał, jak na niego, wyjątkowo wylewnie. Wypytywał, jak się czuję, jak Jerzyk i czy już stęskniłam się za pracą.
– Postarała się pani o opiekę dla synka? – spytał. – Bo muszę wiedzieć, czy mogę na panią liczyć, jak dawniej – dodał.
Zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie. A więc po to była ta cała serdeczność – chciał mi przekazać, że nie będzie mnie traktował ulgowo. Ale po tej rozmowie wiedziałam już, że kolejne pół roku urlopu nie wchodzi w grę, jeśli w ogóle chcę mieć dokąd wracać.
Poszukiwania opiekunki nie były łatwe...
Nikt nie mógł mi zarzucić, że źle pracuję, wszystko układało się wspaniale
– Ma wyczucie ten pani chłopak – uśmiechnął się dobrodusznie. – Dobrze, że zdecydował się chorować teraz, a nie w przyszłym miesiącu, bo szykuje nam się tu niezłe piekło. No, niech pani biegnie do dziecka.
– Wiesz, że tego się po nim nie spodziewałam – Anka z podziwem kręciła głową. – Sam przecież dzieci ma już dorosłe, zapomniał, jak to jest. Zresztą, co facet może wiedzieć... A wiesz, słyszałam, że niedawno wnuczka mu się urodziła, może to dlatego jest taki wyrozumiały – dodała.
Jerzyk wyzdrowiał, wróciłam do pracy, ale ledwie minęły dwa tygodnie, zachorowała wnuczka pani Krysi i babcia musiała się nią zająć. Wkrótce okazało się, że to coś poważnego i pani Krysia musiała zrezygnować z pracy u nas. Oboje z Romkiem kombinowaliśmy na wszystkie sposoby, by zapewnić Jerzykowi opiekę. Raz nawet, na pół dnia zostawiliśmy go z 13-letnią córeczką sąsiadki. Nic się nie stało, dziewczynka okazała się odpowiedzialnym dzieckiem, ale co przeżyłam, to moje.
Przez pół roku straciłam dobrą opinię i stałam się w pracy czarną owcą
– Ale, panie kierowniku, przecież ja sobie radzę – próbowałam się bronić.
– Nikt niczego nie robi za mnie, nie zawalam terminów, wszystko jest na czas... – próbowałam być pewna swoich racji, ale wypadło to raczej żałośnie.
– I dlatego ciągle tu pani pracuje – przerwał mi. – Tylko, że, niestety już nie możemy na panią liczyć. A wie pani, że firma walczy o przetrwanie. Będą zmiany, musimy dostosować się do nowych warunków. Szczerze pani radzę, niech pani się postara znaleźć jakieś wyjście, bo kolejne zwolnienie na opiekę nad dzieckiem, może się okazać ostatnim. Proszę wracać do pracy.
– Pani Anetko, Jerzyk ma straszną gorączkę. Prawie 39 i pół – usłyszałam przestraszony głos pani Wiesi.
– Niech mu pani da czopek. Już jadę – zawołam i gorączkowo zaczęłam wrzucać swoje rzeczy do torby.
– Zamów lekarza przez telefon, ale nie wychodź – Anka widząc mnie gotową do wyjścia, zerwała się zza biurka.
– Daj spokój, idę – przerwałam jej.
– Wylecisz za to – przekonywała.
– No to wylecę – tak się spieszyłam, że nie mogłam trafić w rękaw płaszcza.
– Poczekaj, Aneta. Ja pojadę do Jerzyka. Zawiozę go do przychodni. On mnie przecież zna i lubi, a mnie to ujdzie na sucho – złapała mnie za rękę.
– Dziękuję ci, ale muszę iść – wzruszyła mnie jej troska, ale nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się na to zgodzić.
W mieszkaniu, nawet się nie rozbierając wpadłam do małego pokoiku. Synek spał, czoło miał chłodne.
– Dałam mu panadol, ten w syropku i gorączka zaraz zaczęła spadać – szepnęła pani Wiesia. – W przychodni straszna kolejka, dzwoniłam. Zapisałam Jerzyka dopiero na osiemnastą.
Dopiero teraz nogi się pode mną ugięły. Ciężko usiadłam na brzegu tapczanika i łzy popłynęły mi same.
– Pani nie płacze, to pewnie jakieś zwykłe przeziębienie – pani Wiesia poklepała mnie po plecach.
– Wiem – chlipnęłam – ale tak się wystraszyłam... I w biurze... – zanim się obejrzałam, zwierzyłam się opiekunce z kłopotów w pracy.
– No tak – pokiwała głową. – Moja córka też to przechodziła, jak dzieci były małe, a ja jeszcze pracowałam. Takie czasy – westchnęła.
W przychodni okazało się, że choroba Jerzyka to rzeczywiście po prostu przeziębienie. Nie wzięłam zwolnienia. Następnego dnia szłam do pracy z duszą na ramieniu. Od razu chciałam wyjaśnić wszystko kierownikowi, ale nie dał mi dojść do słowa.
– Ostrzegałem panią – powiedział. – Pretensje proszę mieć do siebie...
Byłam pewna, że to koniec i już nic nie uratuje mnie przed zwolnieniem...
– Dobrze. Ma tylko lekką gorączkę, zjadł zupkę, a teraz śpi. Niech się pani nie martwi – odłożyłam słuchawkę i zamarłam. O krok ode mnie stał kierownik i przyglądał mi się złym wzrokiem.
– Radziłbym jednak zająć się pracą. Póki jeszcze tu pani jest – rzucił.
– Proszę usiąść – wskazała krzesło.
"Nie ma co, wersal" – pomyślałam.
– Pani Aneto, coś mi się tu nie zgadza – zaczęła, otwierając moją teczkę personalną. – Pan Jasiński nie wystawił pani dobrej opinii, ale przejrzałam prowadzone przez panią sprawy i nie mam zastrzeżeń. Przez te kilka dni specjalnie się pani przyglądałam i widzę, że jest pani zorganizowana, szybka, dokładna. Zapytam więc wprost: O co chodzi?
– Chyba nie zdołam pani tego wytłumaczyć – westchnęłam.
– Niech pani spróbuje.
– Ma pani dzieci? – spytałam głównie po to, żeby pozbierać myśli, bo nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Aaaaa – uśmiechnęła się. – Rozumiem. Pewnie małe?
– Niecałe dwa lata – odparłam i wzięłam głęboki oddech, żeby powiedzieć wszystko od początku.
– Nie trzeba – machnęła ręką. – Rozumiem. Też przez to przechodziłam.
Wyjęła z mojej teczki jakiś papier, przedarła go na pół i jeszcze raz, zmięła w kulkę i celnie wrzuciła do stojącego przy drzwiach kosza.
– No dobrze. Wszystko wyjaśniłyśmy. Proszę wracać do pracy, bo mamy huk roboty. A, jeszcze jedno – odezwała się, kiedy już byłam przy drzwiach.
– Tak? – odwróciłam się.
– Niech się pani przestanie przejmować głupotami i nauczy cieszyć z tego, że jest pani matką – powiedziała ciepło.
Czytaj więcej historii z życia wziętych:
Wzięliśmy do siebie schorowaną babcię męża. To był początek kłopotów...
Związałam się z niewidomym. Odmienił moje życie!
Kiedy mąż mnie zostawił, zostałam kleptomanką
Kocham geja. Teraz biorę ślub z kimś innym...