„Szef był oszustem i skąpiradłem, ale nie dałem sobie wejść na głowę. Nauczyłem się fachu i założyłem konkurencyjną firmę”

mężczyzna, który założył firmę fot. iStock by Getty Images, FluxFactory
„Po tygodniu sam już jeździłem w teren. Józef chwalił moją pracę, a szef z uznaniem oceniał efekty, oglądając fotografie posprzątanych obiektów. W dniu wypłaty przeżyłem jednak szok. Szef podał mi kopertę. Wyjąłem banknoty i przeliczyłem. – Brakuje 500 złotych – powiedziałem, patrząc mu w oczy”.
/ 11.04.2023 22:30
mężczyzna, który założył firmę fot. iStock by Getty Images, FluxFactory

Po ukończeniu studiów, przez kilka miesięcy nie mogłem znaleźć żadnej roboty. Żona denerwowała się, a teściowie powoli tracili cierpliwość.

– Jakim cudem absolwent politechniki może tyle czasu być bezrobotny? – marudził ojciec Marioli.

– A może ty źle szukasz? – dopytywała się jej matka.

– Kochani, obszedłem wszystkie zakłady państwowe i firmy prywatne w naszym mieście. Wszędzie mi odmówiono. Nie mają wolnego etatu dla chemika – tłumaczyłem im.

Żona pracowała jako polonistka w szkole. Co prawda u niej też nie było wolnego stanowiska, ale zaproponowała mi, abym dawał korepetycje z chemii i fizyki. Te nauki ścisłe nie były dla mnie problemem.

Damy ogłoszenie w internecie – zadecydowała.

Niebawem ukazał się anons: „Absolwent wydziału chemii na Politechnice Krakowskiej udzieli lekcji licealistom…”. Zatelefonowało kilka osób. Pierwsze pytanie brzmiało, w jakiej szkole pracuję. Gdy wyjaśniałem, że w żadnej, rozmówcy dziękowali i rozłączali się.

Ciśnienie w domu rosło. Mariola namawiała mnie, żebym zatrudnił się gdziekolwiek, nawet do pracy fizycznej. Przypomniała, że jej rodzice pomagali mi podczas studiów. Mieli nadzieję, że po studiach zacznę pracować. I dobrze zarabiać!

Koledzy ze studiów uciekli za granicę

Po raz kolejny poszedłem do urzędu pracy. Mieli oferty dla murarzy, cieśli, tynkarzy. Mniejsza o to, że za najniższą krajową. Przede wszystkim ja nie miałem o tych zawodach zielonego pojęcia! Zresztą nie po to poszedłem na polibudę, żeby mieszać cement. Nigdy bym nie przypuszczał, że po tak ciężkich studiach nie znajdę roboty w swoim zawodzie.

– Moi koledzy z roku wyjechali za granicę. Tam jest dla nas praca. Namawiają mnie, bym przyjechał do Londynu – powiedziałem żonie.

– Kochanie, tutaj robię to, co kocham. Pracuję z językiem polskim, za to mój angielski jest słaby. Jak sobie wyobrażasz mój pobyt w Londynie? Nigdzie się stąd nie ruszę. Ciebie też nie puszczę. Znajdź cokolwiek… – nie chciała słyszeć o wyjeździe.

Z dnia na dzień robiło się coraz gorzej. Raz teść przy śniadaniu zaczął czytać na głos anonse z internetu działu: „dam pracę”. Poszukiwano osób do malowania dachów. Taaak… wspomniałem już, że mam lęk wysokości?

– Cokolwiek ci się zaproponuje, to ty nie! – denerwował się.

Wyszedłem, by się nie kłócić.

– Pamiętaj, odbierz Bartka z przedszkola – przypomniała mi teściowa.

Mariola miała oparcie w swoich rodzicach, moi od lat nie żyli. Zginęli w wypadku samochodowym.

Kilka dni później mijała kolejna rocznica tamtej tragedii. Poszedłem na cmentarz. Dawno tu nie byłem. Grobowiec powoli zaczynał porastać mchem, płyta pokryła się zaciekami, a ławeczka wymagała renowacji. „Trzeba coś z tym zrobić” – pomyślałem, i w tej samej chwili dwa groby dalej zatrzymał się mężczyzna w średnim wieku.

Robił zdjęcie nieco zaniedbanego obiektu. Potem wyjął z torby rękawice, środki do czyszczenia i zabrał się do pracy. Czyścił grób ponad kwadrans, a ja siedziałem i patrzyłem na to, co robi. Nie wyglądał mi na żałobnika. Na koniec zebrał narzędzia do torby, zapalił znicz i ponownie zrobił zdjęcie. Potem podszedł do mnie i podał mi wizytówkę. „Profesjonalna opieka nad grobami…” – przeczytałem.

– Jeśli się pan zdecyduje, proszę zadzwonić – uśmiechnął się.

Zapytałem o koszt odnowienia grobowca. Był dość wysoki.

– Tradycyjnymi środkami niewiele tutaj zdziałamy. Ale swoje zrobi myjka wysokociśnieniowa – wyjaśnił.

– Czy pan jest właścicielem tej firmy? – spytałem zaciekawiony.

– A skąd. Jestem jednym z wielu pracowników – odparł. – Przepraszam, ale śpieszę się. Muszę jeszcze uporządkować trzy groby.

Też marzyłem, by się wynieść od teściów

Spotkanie z tym mężczyzną podsunęło mi pewien pomysł. Poszedłem pod adres wskazany na wizytówce i zapytałem, czy znalazłaby się dla mnie praca. Byłem chemikiem, znałem się na różnych substancjach… Szef popatrzył na moje białe dłonie i oznajmił, że nie dam sobie rady.

– Proszę dać mi szansę… – poprosiłem, i opowiedziałem mu o sobie.

– No dobrze – zgodził się w końcu. – Jutro o siódmej widzę pana przed domem. Pojedzie pan z Józefem. Pokaże panu, co i jak. Po tygodniu będę wiedział, czy się pan nada…

Wracając do domu, wstąpiłem po Bartka. Byłem bardzo szczęśliwy, że wreszcie dostałem pracę. Już w progu ucałowałem teściową i teścia. Szczęście trwało do czasu, gdy pokazałem wizytówkę firmy…

– Tyle lat się uczyłeś, żeby myć grobowce!? – zawołała teściowa.

– Co za wstyd! Zięć po politechnice został sprzątaczem! – jęknął zięć.

Mariola próbowała mnie bronić, ale wieczorem, gdy położyliśmy się do łóżka, popłakała się. Objąłem ją mocno, a ona tylko szepnęła:

– Błagam, zarób tyle, żebyśmy mogli przenieść się wreszcie na swoje…

No tak, ja też nie mogłem się tego doczekać… Słowa żony dźwięczały mi w uszach, gdy rano szedłem do pracy. Przed biurem czekał już na mnie Józef. Ten sam mężczyzna, który na cmentarzu dał mi wizytówkę. Tamtego dnia mieliśmy w planie uporządkowanie 10 grobów.

– Patrz, i ucz się – powiedział, i zabrał się do czyszczenia. – I staraj się, bo w firmie jest duża rotacja.

Przy kolejnym grobie starałem się robić to, co on. Szło mi nieźle.

Będą z ciebie ludzie – uśmiechnął się. – Tylko żebyś się nie stawiał. Szef tego nie lubi – ostrzegł mnie.

Po tygodniu sam już jeździłem na wyznaczone cmentarze. Józef chwalił moją pracę, a szef z uznaniem oceniał efekty, oglądając fotografie posprzątanych obiektów. W dniu wypłaty przeżyłem jednak szok. Szef podał mi kopertę. Wyjąłem banknoty i przeliczyłem.

Brakuje 500 złotych – powiedziałem, patrząc mu w oczy.

Ale on wcale nie był zdziwiony.

– Ciesz się, że w ogóle masz robotę – mruknął tylko.

– Ale tu jest mniej pieniędzy, niż się umawialiśmy! – zawołałem oburzony.

– Nie kłam! Masz na papierze, na ile się umawialiśmy? Nie? No to siedź cicho – uśmiechnął się.

Zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Zgodziłem się pracować bez umowy, więc szef mógł mi wmówić wszystko, co chciał. 

Nie pozwolę się tak wykorzystywać

Józef, który odbierał wypłatę po mnie, nawet nie zajrzał do koperty. Odciągnął mnie na podwórko, nim zdołałem się z szefem pokłócić.

– Co ty wyrabiasz? Chcesz stracić robotę? – syknął do mnie.

– Dostałem za mało pieniędzy… – poskarżyłem mu się.

– Każdy dostaje „za mało” – westchnął tylko Józef.

Pozwalacie się tak wykorzystywać? – nie mogłem uwierzyć.

– Ja mam rentę inwalidzką, a tu sobie tylko dorabiam. Nie potrzebuję wiele do szczęścia, robota też nie jest ciężka – wyjaśnił. – Po coś podskakiwał?

– Oszukał mnie, patrząc mi w oczy! Jak ja się wytłumaczę żonie?

W domu opowiedziałem Marioli, jak zostałem potraktowany. Nie dziwiła się, że w firmie jest duża rotacja.

– W jednym miesiącu zabierze ci 500, a w drugim 700 złotych. Uciekaj stamtąd – doradziła.

Tak też uczyniłem. Natychmiast jednak zacząłem rozważać, czy nie założyć podobnej firmy.

Nazajutrz poszedłem do urzędu pracy i dowiedziałem się, że mógłbym się starać o dofinansowanie. Do wniosku o dotację na rozpoczęcie działalności gospodarczej trzeba było załączyć biznesplan. Musiałem przedstawić dwóch poręczycieli. Pierwszym została moja żona, a drugim teść. Urząd pracy wymagał wkładu własnego. Przedstawiłem piętnastoletni samochód, którym zamierzałem objeżdżać cmentarze.

Procedura otrzymania dotacji trwała blisko dwa miesiące. Przez ten czas znalazłem w internecie odpowiedni sprzęt, a teść udostępnił mi szopę w ogrodzie, bym miał go gdzie trzymać. Potem wspólnie zajęliśmy się reklamą mojej firmy. Czułem, że żona i jej rodzice mi kibicują. Naprawdę chcieli, żeby mi się powiodło. Wkrótce posypały się zlecenia. Nawet zza granicy. Ludzie, którzy wyjechali z kraju, prosili, by opiekować się grobami ich bliskich. Pracy przybywało. Teść ochoczo mi pomagał.

W okresie jesiennym na nekropoliach spędzaliśmy po 10 godzin dziennie. Pewnego dnia podczas pracy spotkałem dawnego profesora z politechniki, którego zawsze poważałem.

– Co pan tutaj robi? – zapytał zaskoczony. – Myślałem, że wyjechał pan, jak pana koledzy…

Opowiedziałem mu więc o firmie, a on pokiwał głową z uznaniem.

Gratuluję pomysłu – powiedział.

To była najlepsza nagroda!  

Czytaj także:
„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”
„Lubię swoją pracę, choć zarabiam grosze. U konkurencji miałabym wyższą pensję, ale tutaj czuję się jak pączek w maśle”
„Tyrałem za minimalną płacę, a szef napychał sobie kabzę i udawał głupiego. Myślał, że robi mi łaskę, dając 50 zł premii”

Redakcja poleca

REKLAMA