Kilka lat temu stworzyłyśmy z dziewczynami nową świecką tradycję: każdego roku ósmego marca spotykamy się na babskiej nasiadówce. Zaczęłyśmy we dwie z Zosią, narzekając przy jakiejś okazji na naszych facetów, którzy uznali, że wręczenie po wiechciu w to święto zupełnie wystarczy…
Ba, mój Błażej nawet próbował zmusić mnie do wyboru między walentynkami a Dniem Kobiet, bo uważał, że dwie okazje w tak krótkim czasie to przegięcie!
– Właściwie… – zastanowiła się Zośka – po co nam chłopy w tym dniu? Jeżeli o mnie chodzi, wystarczy, że zajmą się domem i dziećmi, a my pójdziemy w miasto.
– Mnie nawet na kwiatach nie zależy – przyznałam. – Niech się Błażej wypcha.
Myślałam, że mąż będzie się stawiał, jednak wyraźnie mu ulżyło, bo miał problem z głowy. Dopiero potem się dowiedziałam, że od początku planował tego dnia podrzucać Izę teściowej. W sumie to nie moja sprawa.
Córka jest zaopiekowana? Jest. To najważniejsze. Następnie do mnie i Zosi dołączyła moja szwagierka, Marzena, rok później – Marianna.
Naprawdę dobrze się bawiłyśmy
Na ogół zaczynałyśmy od seansu w kinie, potem szłyśmy do kawiarni na ploty i ciasto albo potańczyć do klubu. Ostatniego roku tak zabalowałyśmy, że mąż Marianny rozwoził nas do domów swoją taksówką.
– To prezent – zaznaczył, gdy żona wezwała go telefonicznie po północy. – Dzięki wam, moje panie, spędziłem wieczór na kręglach i nikt mi nie marudził ani nie gonił do domu.
Miłe to było, nie powiem. Nawet się zastanawiałyśmy z Zosią i Marianną, czy nie zapoznać bliżej ze sobą naszych chłopów, ale odpuściłyśmy. Lepsze jest wrogiem dobrego… Po co poprawiać coś, co działa idealnie? Jakoś w lutym spotkałam się ze szwagierką na urodzinach dziadka.
– Wiesz, Grażka – zaczęła Marzena, gdy wyszłyśmy na papierosa. – Mam problem. Opowiedziałam o naszych nasiadówkach koleżance i ona bardzo by chciała dołączyć.
Zmarszczyłam nos: czy ja wiem? Cztery to akurat, ale pięć trąci zdecydowanie tłokiem.
– O rany, ty to zawsze chlapiesz ozorem! – wzruszyłam ramionami.
Bo płakał, kiedy mama wychodziła z domu…
Skinęła głową w poczuciu winy, ale zaczęła tłumaczyć, że ta dziewczyna nie ma jeszcze żadnych koleżanek w mieście, w jej małżeństwie ostatnio też niezbyt ciekawie…
– Żal mi się babki zrobiło – wyznała Marzenka. – Weźmiemy ją? Tylko ten jeden raz!
– Szkoda, że tak późno to wyszło – ciągnęłam uparcie. – Już nie zdążymy poznać dziewczyn ze sobą na jakichś wspólnych zakupach i ta twoja może nam popsuć nam imprezę.
Marzenka niby przytakiwała, lecz wciąż naciskała: Marianna i Zosia powiedziały, że jak ja się zgodzę, one też nie będą miały nic przeciwko temu. Ona tak pięknie prosi – co mi szkodzi? Jeśli nie wypali i babka nie będzie pasować, po prostu się jej to powie, i już.
– Słowo honoru, żadnych kwasów nie będzie, Grażka – zaklinała się. – Jedna próba! To naprawdę fajna dziewczyna!
Sama nie wiem, dlaczego się opierałam. Może miałam przeczucie? Umówiłyśmy się na szóstą w knajpce w Śródmieściu, skąd potem planowałyśmy wypad do kina na „Zjawę”. Cóż, lubimy popatrzeć na Leonarda di Caprio…
Przyszłam ostatnia – i co widzę? Siedzą dziewczyny, a przy nich dziecko. Dwuletni chłopaczek. Właśnie wywalił na siebie zawartość pucharka z lodami i teraz mamusia próbowała go doczyścić.
– Jolanta – podała mi umazaną dłoń. – Tak się cieszę, że mnie zaprosiłyście!
Koleżanki tylko przewróciły oczami. Wyszłam do toalety, żeby ochłonąć. Cholera! To człowiek staje na uszach, żeby Błażej się zajął Izą, bo teściowa w szpitalu, a taka się pojawia pierwszy raz i od razu łamie zasady?
Przecież ja się nawet alkoholu nie napiję przy smarkaczu, przez gardło mi nie przejdzie! Pogadać też nie pogadamy swobodnie… Żeby choć był grzeczny, ale skoro już się zdążył upaskudzić, to co będzie później?!
– Krew mnie zaraz zaleje – Zosia weszła do łazienki, gdy już miałam wychodzić. – Co za nieznośny gówniarz, patrz, co mi zrobił! – zademonstrowała wielką plamę na spódniczce. – Jak ja to dopiorę, cholera jasna?!
Jej bliźniaki mają dopiero po pół roku, a już są bardziej cywilizowane, stwierdziła. To nas Marzenka załatwiła… Mam pojęcie, że ta cała Jola zabrała ze sobą Łukaszka, bo płakał, gdy wychodziła?! I owszem, wiedziała, że to impreza bez dzieci, ale ona ma takie miękkie serce! Poza tym obiecał nie przeszkadzać… Ta, jasne, dwulatek obiecał.
– Może wymięknie i pójdzie do domu? – wyraziłam nieśmiałą nadzieję. – Nie będzie chyba dzieciaka trzymać w knajpie po nocy.
Wróciłyśmy do stolika, bo czułyśmy, że jeszcze chwila, a Marianna też wyląduje przy nas i impreza przeniesie się do toalety. Dziewczyny tymczasem zamówiły wino i jakieś ciastka. Marzenka opowiadała o swoim nowym szefie i zrobiło się całkiem zabawnie, przynajmniej dopóki Łukasz nie spróbował wejść na stół.
W końcu matka postawiła go na podłogę i powiedziała, żeby poszedł zobaczyć, czy w witrynce nie ma jego ulubionego deseru. Na chwilę zapanował spokój, strzeliłyśmy po lampce, Jolanta nawet dwie, korzystając z okazji, gdy podeszła kelnerka i zażądała, żeby zająć się małym, bo przeszkadza klientom.
Mamy iść na kreskówkę? Nie takie były plany!
Marzenka zerwała się i pobiegła. Wróciła z Łukaszem i wzięła go na kolana, ale mały zaczął histeryzować, że chce do mamy. Jolanta udawała, że nie słyszy. Zareagowała dopiero, gdy wsypał jej cukier do kieliszka z winem.
– Siedź spokojnie, bo cię strzelę w dupę – syknęła. – Co to ma być, żeby człowiek nie mógł normalnie pogadać z koleżankami!
Ostatecznie wszystkie pilnowałyśmy jej smarkacza na zmianę, bo rozniósłby lokal. W którymś momencie Marianna zaproponowała, że wezwie męża, aby odwiózł Jolantę do domu, bo mały pada z nóg, ale szanowna mamusia stwierdziła, że nie ma mowy. Jest Dzień Kobiet i zamierza się dobrze bawić. O wpół do dziewiątej Marianna rzuciła hasło, że czas się zbierać do kina.
– Ojej, dziewczyny, a nie możemy iść na inny film? – zapytała Jola. – Przecież nie wpuszczą Łukaszka na „Zjawę”. Może wyświetlają jeszcze jakąś kreskówkę?!
– O! – podchwyciła lojalnie moja szwagierka, a mnie szlag trafił. – Dobry pomysł!
Spojrzałyśmy na siebie z Marianną i Zosią: sorry, Gregory. Marzena wzruszyła ramionami: ona zostanie z Jolantą. W końcu umawiała się na wspólną imprezę. Zapłaciłyśmy i pobiegłyśmy na tramwaj. Rano zadzwoniłam do Marzenki, żeby się dowiedzieć, o której wróciła do domu, a tam – pełna obraza.
– Jak mogłyście tak postąpić?! – naskoczyła na mnie. – Jeszcze Zośka z Marianną, obce dziewczyny, ale ty? Przecież jesteśmy rodziną, obowiązuje nas chyba jakaś lojalność! I co? Naprawdę powinnam była zostać ze szwagierką? Nie tak miało być!
Czytaj także:
„Teściowa to wzór cnót i czystości. Suszy nam głowę za życie na kocią łapę, a sama biega do sex shopu po wyuzdane zabawki”
„Miałam klapki na oczach i jeden cel: kariera, sukces, pieniądze. Musiałam spojrzeć śmierci w oczy, żeby zobaczyć, co tracę”
„Z chciwości uwiodłam siostrze narzeczonego, a teraz od niej zależy moje życie. Wolę umrzeć, niż prosić ją o pomoc”