„Z chciwości uwiodłam siostrze narzeczonego, a teraz od niej zależy moje życie. Wolę umrzeć, niż prosić ją o pomoc”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Yanukit
Chyba sam już wiedział, że pomylił siostry. Zabrnął z Blanką za daleko i nie umiał się wycofać. Ułatwiłam mu zadanie, rozmyślnie zachodząc w ciążę. Ślub się odbył w zaplanowanym czasie, ale panna młoda się zmieniła. Blanka nigdy nie wybaczyła mi tej zdrady i przeżytego upokorzenia. Zerwała ze mną wszelkie kontakty.
/ 11.02.2022 08:02
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Yanukit

– Przeszczep...? – powtórzyłam zszokowana, przenosząc błagalny wzrok z męża na lekarza. – Nie ma innego wyjścia? Przeszczep nerki albo... umrę? – z trudem przeszło mi to słowo przez gardło.

– Każdy kiedyś umrze – pocieszył mnie z filozoficznym uśmiechem pan doktor. – Rzecz w tym, aby ową nieuchronność jak najbardziej opóźnić i żeby mieć przyzwoitą jakość życia. Oczywiście pozostają dializy. Znam pacjentów latami żyjącymi w ten sposób. Da się, choć raczej trudno mówić o komforcie. Dlatego przeszczep to najlepsze wyjście. Pomijając cukrzycę i zaniedbaną grypę, które wspólnymi siłami doprowadziły do niewydolności nerek, zasadniczo jest pani zdrowa. I jeszcze całkiem młoda. Kwalifikuje się pani na biorcę.

– Właśnie, skarbie – wtrącił Krzysiek, gładząc moją wymizerowaną dłoń. – Potrzebujemy cię, tęsknimy za tobą... Jak długo zamierzasz się tu tak bezczynnie wylegiwać? – zażartował, lecz jego oczy pozostały poważne.

– Biorcę? A co z... dawcą?

– Czyżby opory natury moralnej bądź religijnej? – lekarz uniósł brew. – Nawet Kościół popiera transplantacje. To dar życia, którym nie godzi się gardzić. Osobiście podpisałem oświadczenie woli, w którym w razie czego zgadzam się na pobranie moich organów do przeszczepu. Każdego do tego zachęcam. Wypadki chodzą po ludziach, nie znamy dnia ani godziny. Jeżeli już ktoś ginie tragicznie, chyba lepiej, że nie na darmo.

– No niby tak... – jęknęłam. – Ale czekać na czyjąś śmierć, żeby samej przeżyć? To... okropne!

– Zwłaszcza że można się nie doczekać uświadomił mnie lekarz. – Nie oszukujmy się. Ma pani dość rzadką grupę krwi. Dlatego myślałem o tak zwanym przeszczepie rodzinnym, od żywego dawcy. Ryzyko powikłań pooperacyjnych i odrzucenia znacznie maleje, gdy...

– Ktoś bliski miałby mi oddać swoją własną nerkę? – przerwałam mu oburzona. – Okaleczyć się?! Wykluczone! Nie zgadzam się!

– Martuś, skarbie, ty nie masz tu nic do gadania – złajał mnie łagodnie Krzysztof.

– Decyzja należy do tych, którzy cię kochają.

– Ale...

– Zanim się państwo pokłócą – włączył się lekarz – może wyjaśnię, kto w ogóle może zostać dawcą. Osoba dorosła, byle przed sześćdziesiątym piątym rokiem życia, absolutnie zdrowa i spokrewniona genetycznie lub emocjonalnie z biorcą. Czyli w grę wchodzą: rodzice, mąż, bliscy przyjaciele, pełnoletnie dzieci, rodzeństwo...

– A siostra bliźniaczka? – spytał cicho Krzyś.

– Bliźniaczka! – ucieszył się lekarz. – Idealny potencjalny dawca. Właściwie od niej powinniśmy zacząć.

– Ale nie zaczniemy – zaprotestowałam ostro. – Nie mam prawa jej prosić o taką ofiarę. I ty, Krzysztof, wiesz to najlepiej.

Mąż lekko się żachnął, ale nie uciekł wzrokiem. Widać czuł się mniej winny niż ja.

– Zresztą nigdy nie byłyśmy zgodne, nawet jako dzieci – ciągnęłam. – Teraz nie dałaby mi szklanki wody, co dopiero własną nerkę. Więc nie waż się jej prosić. Po prostu nie waż się!

W moim głosie pojawiły histeryczne tony.

– Już dobrze, niech się pani nie denerwuje – mitygował chirurg. – Szkoda zdrowia. Nie to nie. Skupmy się na innych chętnych.

– Ja pierwszy – zaoferował się Krzysztof.

No tak, zlekceważyłam to dziwne przeziębienie

Nie miałam siły się z nim spierać. Rozmowa kompletnie mnie wyczerpała. Fizycznie i psychicznie. Z przerażeniem uzmysłowiłam sobie, że naprawdę mogę umrzeć. Przez głupie choróbsko, a raczej przez własną głupotę.

Byłam dyrektorem kreatywnym w niewielkiej, acz prężnej agencji reklamowej i kończyliśmy ważny projekt, kiedy dopadło mnie przeziębienie, jak sądziłam. Zlekceważyłam łamanie w kościach, przeciągający się kaszel i gorączkę. Przeszło, ale pojawiło się dziwne osłabienie, obrzęki kończyn, duszności, bóle głowy, kłopoty z koncentracją, nudności.

Jako cukrzyk z wieloletnim doświadczeniem pilnowałam regularnego przyjmowania insuliny, ale resztę objawów zbagatelizowałam, kładąc je na karb stresu i zmęczenia. Obiecywałam sobie, że po skończonej robocie wezmę urlop, odpocznę wykuruję się.

Nie zdążyłam. Dostałam jakichś drgawek, krwawych wybroczyn na skórze i straciłam przytomność. Pogotowie odwiozło mnie do szpitala, gdzie stwierdzono już ostrą, nieodwracalną niewydolność nerek.

– Osoba cierpiąca na cukrzycę od lat powinna być bardziej rozważna – lekarz nie krył dezaprobaty. – Doigrała się pani.

Racja, żadna praca nie jest warta tego, by za nią... umrzeć. Ale dopiero gdy śmierć zajrzała mi w oczy, zrozumiałam, jak bardzo chcę żyć. Miałam dopiero 43 lata! To ja powinnam pochować rodziców i płakać nad ich grobem, nie na odwrót.

Chciałabym się zestarzeć u boku męża, zobaczyć, jak mój syn się żeni... Leżąc w szpitalu, miałam czas na myślenie. Obiecałam sobie, że zmądrzeję, przyhamuję. Jednak mogło być już za późno. Bo czy zasłużyłam na drugą szansę?

Boże, chciałam wyzdrowieć, ale nie za cenę błagania siostry o pomoc! Po prostu nie umiałabym... W głębi serca uważałam, że ponoszę karę za stary grzech. I nie chodziło o przechodzoną grypę czy chore zawodowe aspiracje...

Zawsze rywalizowałam z Blanką. Była starsza ledwie o kilka minut, ale nie łączyło nas to co innych bliźniaków. Jako bliźnięta dwujajowe różniłyśmy się nawet pod względem fizycznym. Ona – wysoka i szczupła – zgarnęła urodę i wdzięk, ja – choć także blondynka – musiałam nadrabiać pracowitością i ambicją.

W szkole byłam prymuską, natomiast ona – najbardziej lubianą dziewczyną. Jeśli chodzi o kontakty towarzyskie, wszystko przychodziło jej łatwo, a w chłopcach mogła przebierać.

Nagle uświadomiłam sobie, że ja też go kocham

Czemu wybrała Krzysztofa, mojego najlepszego przyjaciela? Chyba na złość, żeby kolejny raz mi udowodnić, że jest lepsza. Nie pasował do niej ten poważny, nieśmiały chłopak, choć jemu niewątpliwie pochlebiało zainteresowanie ze strony rozrywkowej Blanki. Łudziłam się, że szybko się nim znudzi. Dlatego wpadłam w panikę, kiedy zaczęli planować ślub.

Uświadomiłam sobie naraz, że kocham Krzyśka. Miłością jedyną. Taką na całe życie. Na myśl, że zostanie moim szwagrem, słabo mi się robiło. Jego dzieci miałyby do mnie mówić... „Ciociu”? Nigdy!

Miałabym siedzieć z nim przy jednym stole, dzielić się opłatkiem w Wigilię, jajkiem w Wielkanoc, i udawać, że darzę go włącznie siostrzanym uczuciem? Przenigdy! Gdy wjedzie do naszej rodziny, stracę go nieodwołalnie. Nawet o przyjaźni nie będzie już mowy, bo Blanka nie tolerowała żadnych rywalek…

Zdesperowana i zakochana nie zastanawiałam się długo. Siostra biegała po sklepach, wybierając białą suknię i obrączki, a ja z premedytacją uwiodłam jej narzeczonego. Czy moja wina jest mniejsza, skoro Krzysztof niezbyt się opierał?

Chyba sam już wiedział, że pomylił siostry. Zabrnął z Blanką za daleko i nie umiał się wycofać. Ułatwiłam mu zadanie, rozmyślnie zachodząc w ciążę. Ślub się odbył w zaplanowanym czasie, ale panna młoda się zmieniła. Blanka nigdy nie wybaczyła mi tej zdrady i przeżytego upokorzenia. Zerwała ze mną wszelkie kontakty.

Na rodzinę też się obraziła, kiedy stanęli po mojej stronie. Bo dziecko musi mieć ojca, a zerwane zaręczyny to nie koniec świata. Jednak nie dla Blanki. Uciekła właśnie na antypody. Czasem pisała do mamy, przysłała zdjęcia.

Stąd wiedziałam, że ułożyła sobie życie. Wyszła za przystojnego Australijczyka, urodziła dwie śliczne córki, prowadziła wraz mężem agencję reklamową. Czyli coś nas łączyło. Jednak od ponad dwudziestu lat jej noga nie postała w rodzinnym kraju i domu. Przeze mnie. Dlatego nie miałam prawa burzyć jej szczęścia, stawiać przed śmiertelnym dylematem.

Nawet gdy moja sytuacja ze złej, stała się tragiczna, nie zmieniłam zdania. Badania na zgodność przeprowadzone wśród rodziny nie powiodły się. Trudno. Wzruszyła mnie ich gotowość do poświęcenia, a zarazem poczułam dziwną ulgą.

Zwłaszcza syna nie chciałam narażać. Był taki młody, ledwie wkraczał w dorosłe życie. Nie wiadomo, co go w nim spotka, ale na pewno przydadzą mu się obie nerki. Pozostało mi więc czekać na tragedię innej rodziny.

Ich strata była jedyną szansą dla mnie. Wolałam się nad tym za bardzo nie zastanawiać, żeby nie zwariować. Po prostu zasypiałam z nadzieją, że może jutro los się do mnie uśmiechnie...

Znajomy głos i śmiech… Chyba mam omamy

– Ty uparta kretynko. Prędzej umrzesz niż poprosisz o pomoc, co? – obudził mnie znienacka jakiś damski głos.

Ten kpiący ton był znajomy. Tylko akcent jakiś dziwny... Czyżby? Nie, to niemożliwe! Zamrugałam powiekami, uniosłam się i… uszczypnęłam Blankę w opalony policzek.

– Auć! – syknęła, odskakując. – To boli. Odbiło ci?!

– To naprawdę ty? Ale jakim cudem...? – oblałam się pąsem zażenowania. – Przecież zakazałam Krzyśkowi cię szukać!

– I ten durny pantoflarz pewnie by cię posłuchał. Ale na szczęście masz jeszcze matkę, a wiem z doświadczenia, że matki nie mają dumy i skrupułów, gdy idzie o ratowanie życia ich dziecka. Więc przyjechałam. Gadałam już z lekarzem. Badania przeprowadzimy jutro.

– Nie mogę się na to zgodzić – zaprotestowałam słabym głosem.

– Sądząc z tego, jak wyglądasz, nie możesz się nie zgodzić. Koniec, postanowione. Czuję, że choć raz w życiu będziemy zgodne. Oddam ci tę nerkę i po sprawie. Zresztą mam u ciebie dług... – powiedziała z śmiechem.

– Ty u mnie? – nie mogłam pojąć. – Przecież odbiłam ci faceta, przegoniłam z domu...

– Sama się wyniosłam – przerwała mi. – Ucięłam kontakty, nie chciałam z nikim gadać, wybaczyć, pogodzić się z faktami. Na zasadzie na złość mamie odmrożę sobie uszy. Z Krzyśkiem i tak by mi się nie udało. Wszyscy myśleli, że wybieram suknię, a ja gryzłam palce, kombinując, jak się z całej afery wyplątać. Ale gdy zaszłaś w ciążę, to zamiast ci podziękować i życzyć szczęścia, uniosłam się honorem i obraziłam. Cała ja! – nie mogłam uwierzyć w to co słyszę!

– Jednak dobrze się stało. Kocham gorące Sydney, swojego prostolinijnego Australijczyka i nasz dom przy plaży. Zmieniłam się, złagodniałam. Już dawno chciałam zakopać topór wojenny, pokazać dziadkom wnuczki. Tylko jakoś głupio mi było... Toteż twoja choroba jest mi na rękę. Zyskałam pretekst, żeby się pojawić. I to z jakim podarunkiem na wkupne! – zaśmiała się, jakby kompletnie do niej nie docierało, że tu chodzi o jej zdrowie, może nawet życie!

Próbowałam jej to wyjaśnić. Nie słuchała

– Lekarz uprzedził, że czekają mnie rozmowy z psychologiem. Daruj więc sobie. Siostro, nie psuj mi humoru, pozwól sobie pomóc. Pozwól postąpić, jak trzeba. Przecież, no, cholera, kocham cię. Poza tym pomyśl, jaki przykład dam córkom? Dobry, bardzo dobry. Nauczą się, że cokolwiek by się działo, na rodzinę zawsze można liczyć. No, co ty... Nie rycz, głupia. Czyli co, zgoda?

Wyciągnęła rękę. Delikatnie uścisnęłam jej dłoń, a potem przyciągnęłam ku sobie. Pierwszy raz od lat przytuliłam swoją siostrę. Właściwie pierwszy raz w życiu. Pachniała słońcem i nadzieją. I miała rację. Okazałyśmy się zgodne. Wręcz idealnie! 

Czytaj także:
„Mąż realizował niespełnione marzenia kosztem syna. Jaś zaczął się go bać i dostał gorączki, gdy miał jechać na kolejne zajęcia”
„Po śmierci męża zgubiłam znienawidzony pierścionek zaręczynowy. Lata później oświadczył się nim... mój drugi mąż”
„Mam serdecznie dość męża, który nadskakuje mi ma każdym kroku. Brakuje, żeby zaczął przeżuwać za mnie jedzenie”

Redakcja poleca

REKLAMA