„Miałam klapki na oczach i jeden cel: kariera, sukces, pieniądze. Musiałam spojrzeć śmierci w oczy, żeby zobaczyć, co tracę”

Kobieta, która traciła rodzinę fot. Adobe Stock, New Africa
„Byłam zastępcą ordynatora. Brałam udział we wszystkich możliwych szkoleniach. Przyznam, że z wielkim trudem przychodziło mi łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym i dostałam nauczkę. Gdyby nie ten cholerny wypadek, nadal krzywdziłabym bliskich”.
/ 11.02.2022 08:21
Kobieta, która traciła rodzinę fot. Adobe Stock, New Africa

 – Nie! Nie! Po prostu nie dam rady! – protestowałam, rozkładając ręce. – Nie mogę wyjechać w góry na tydzień. Najwyżej na trzy dni! – i zerknąwszy w swój kalendarz, rzuciłam: – Najbliższy weekend. Odpowiada wam?

Musiało! Mąż i syn wiedzieli od dawna, jaką mam pracę. Mogłam pozwolić sobie na dwa tygodnie urlopu w sierpniu i tydzień w czasie zimowych ferii. Ale w tym roku modernizowano nasz odział chirurgii urazowej i ortopedii. Musiałam poznać nowo zakupiony sprzęt i dobrze się na nim przeszkolić.

Byłam zastępcą ordynatora. Brałam udział we wszystkich możliwych szkoleniach. Przyznam, że z wielkim trudem przychodziło mi łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym. Latami powtarzałam sobie, że już niedługo wszystko się ułoży, skończą się staże i wreszcie będziemy mogli spokojnie żyć. Jednak staży wcale nie ubywało. Technika operacji postępowała naprzód. Na szkolenia wysyłano nas do zagranicznych klinik.

– Beata, przecież obiecałaś, że wyjedziemy w góry na tydzień – przypomniał mi teraz mąż. – Michał świadkiem.

Nasz rezolutny dziesięciolatek przytaknął, patrząc na mnie z wyrzutem. Czułym gestem zwichrzyłam mu czuprynę, przytuliłam się do Adama i westchnęłam:

– Wyjedziemy w piątek, wrócimy w niedzielę. Tyle musi wystarczyć. We wtorek wylatuję do Londynu na tygodniowe sympozjum połączone z pokazowymi zabiegami.

Umiem jeździć na nartach, tego się nie zapomina

Dawno nie szusowałam na nartach, ale Adam był w tym świetny. Przypomniał mi technikę jazdy. Upajał mnie pęd powietrza, z każdą godziną czułam się bardziej wypoczęta. Piątek i sobota minęły błyskawicznie.

W niedzielę byłam w wyśmienitym humorze. Ostatni raz mieliśmy szusować w dół. Słońce mocno świeciło. Odepchnęłam się kijkami i płynnie zjeżdżałam za Adamem. Nagle blask słońca przesłoniła mi sylwetka pędzącego narciarza.

Jego tor jazdy krzyżował się z moim. Wykonałam skręt, żeby się ratować, jednak on pognał w tę samą stronę i z calej siły uderzył we mnie! Przekoziołkowaliśmy kilkadziesiąt metrów… Jemu, o dziwo, nic się nie stało, oprócz drobnych zadrapań. Ze mną było gorzej.

– Czeka panią operacja, a potem wielomiesięczna rehabilitacja. Jakieś pół roku luzu – ocenił stan mojego zdrowia lekarz z powiatowego szpitala, gdzie mnie zawieźli.

– To niemożliwe! – odparłam. – Pojutrze lecę do Londynu!

Natychmiast kazałam się przewieźć do kliniki, w której pracowałam. Ordynator zajął się mną osobiście.

– Dziewczyno, miałaś szczęście, że nie doszło do przerwania rdzenia kręgowego! – stwierdził. – Zespolimy złamanie i odeślemy do domu…

– Ja nie chcę do domu! – krzyknęłam.

Nagle zdałam sobie sprawę, że czeka mnie przerwa, na staż pojedzie ktoś inny, a ja potem będę musiała wszystko nadrabiać…

– Jak oni sobie poradzą beze mnie? Jak ja sobie poradzę? – żaliłam się Adamowi, ocierając łzy. – I po co dałam się wam namówić na te góry?!

– Nie mów tak – zaprotestował mąż. – Tak rzadko wyjeżdżaliśmy gdzieś razem…

– Adam, uciekną mi ważne szkolenia!

– Ja i Michał na pewno ci nie uciekniemy – zapewnił mnie gorąco mąż.

– Nareszcie będziemy mieli cię dla siebie! – ucieszył się syn.

Po operacji jakiś czas spędziłam w szpitalu, po czym przewieziono mnie do domu. Kiedyś mąż i syn co dzień czekali, aż mama wróci z pracy, a teraz ja czekałam na nich!

Obiecali, że zaczekają, i zaraz kogoś przyjęli…

Adam postarał się, aby rehabilitantka i pielęgniarka odwiedzały mnie w domu. Któregoś dnia wpadł nawet mój szef.

– Nie martw się, Beatko, będziemy na ciebie czekać – oświadczył mi.

Jednak dość szybko na moje miejsce przyjął inną osobę…

– W takiej placówce nie może być wakatów – uspokajał mnie mąż.

Adam bardzo mi pomógł. Gdy wracał z pracy, gotował obiad. Karmił mnie, a potem siedział przy mnie, opowiadał, co się zdarzyło w pracy, czytał mi książki i gazety. Czułam, jak bardzo mnie kocha.

– Przepraszam – powiedziałam do niego pewnego dnia.

Bo przez ten długi czas, który musiałam spędzić na rehabilitacji, dotarło do mnie, ile wcześniej straciłam.

– Za co? – zdziwił się mąż.

– Za te moje nieobecności…

Adam przytulił mnie i pocałował mocno. Syn lubił odrabiać lekcje w pokoju, w którym leżałam. Co dzień długo rozmawialiśmy, a nie jak dawniej – niemal w przelocie. Obaj skakali przy mnie jak przy jakiejś księżniczce!

Z każdym tygodniem czułam się lepiej. Gdy wreszcie zdjęto mi gorset, musiałam na nowo uczyć się chodzić, odbudować mięśnie. Po udanej rehabilitacji postanowiłam wrócić do pracy. Jednak już nie do sali operacyjnej, bo mój uszkodzony kręgosłup nie pozwalał mi na udział w wielogodzinnych zabiegach na stojąco. 

Przyjęłam propozycję pracy na uczelni. Stałe godziny zajęć. Żadnych zagranicznych szkoleń. I mnóstwo czasu dla rodziny! Mąż i syn już nie muszą za mną tęsknić.

Czytaj także:
„Jacek pokochał moją córkę jak własną. Wszystko super, tylko rozpieszcza ją... za moje pieniądze”
„Poświęciłam się dla brata, łożyłam na jego żonę i dzieci. Gdy chciałam założyć rodzinę i odcięłam go od kasy, obmówił mnie”
„Koleżanka syna targnęła się na swoje życie, a po synu spłynęło to jak po kaczce. Dowiedziałam się okrutnej prawdy”
 

Redakcja poleca

REKLAMA