– Tato, jesteś dziadkiem! – usłyszałem w słuchawce głos mojego starszego syna. Witek był bardzo przejęty, aż głos mu się łamał ze wzruszenia. Został ojcem!
Niewiele brakowało, bym sam się rozpłakał z radości. Moje życie wdowca i na dodatek emeryta nie obfitowało w wiekopomne wydarzenia. Szczerze mówiąc, było nudne jak diabli. I kiedy dowiedziałem się, że zostanę dziadkiem, przyszło mi do głowy, że tylko patrzeć i wreszcie będę im potrzebny.
Do tej pory nie narzucałem swojego towarzystwa Witkowi i jego Malwinie. Niech się nacieszą sobą, powtarzałem w myślach, choć chętnie spotykałbym się z nimi o wiele częściej. Po śmierci żony bardzo dokuczała mi samotność, wyszukiwałem więc sobie różne obowiązki, by nie myśleć o smutnych chwilach. „Opieka nad wnukiem byłaby wspaniałą odmianą” – rozmarzyłem się wtedy.
Lubił spędzać ze mną czas
Niestety, dzieci nie potrzebowały mojej pomocy. Po urlopie macierzyńskim synowa wzięła urlop wychowawczy i sama zajęła się dzieckiem. Maluch rósł jak na drożdżach. Nie wiadomo kiedy minęły trzy pierwsze lata. W przedszkolu wnuczek nieustannie chorował, więc jego mama w końcu nie podjęła pracy, zajmując się domem na pełny etat. Kubuś był sympatyczny, bardzo rozgarnięty, a co najważniejsze, lubił moje towarzystwo.
– Chodź, dziadek, chodź! – wołał, zaledwie przekroczyłem próg ich mieszkania, i ciągnął mnie do swojego pokoju, żeby pobawić się ze mną jak z kolegą w jego wieku. Szybko przestawiałem się wtedy na dziecięce podejście do otaczającego świata. Co za problem? Przecież człowiek i tak dziecinnieje na starość – śmiałem się w duchu.
Prawda jednak była taka, że nigdy się z Kubą nie nudziłem. W czasie zabawy dużo rozmawialiśmy, wnuk zadawał mi mnóstwo pytań na interesujące go tematy, a ja dzieliłem się swoją wiedzą i obserwowałem z radością, jak szybko się rozwijał. Z upływem kolejnych miesięcy jego pytania stawały się coraz trudniejsze, a ja musiałem nieźle się nagłówkować nad rozsądnymi odpowiedziami.
Gdy wnuk miał około pięciu lat, zabrałem go ze sobą na ryby. Nauczyłem go łowić na wędkę. Kuba był bardzo dumny z siebie, kiedy samodzielnie złapał pierwszą rybę. Gdy ją wyciągnął z wody, przyglądał się jej długo. Po jego minie widziałem, że uczucie dumy zamienia się w rozterkę.
– No jak, podoba ci się zdobycz? – spytałem, a wnuk pokręcił głową z dezaprobatą.
– Dziadek, wypuść ją do jeziora. Niech sobie żyje. Przecież nic złego nam nie zrobiła – zauważyłem, że Kuba bardzo przeżywa daremną walkę stworzenia o życie. Od razu go posłuchałem.
Witek z Malwiną zaczęli ze mną poważną rozmowę
Od tamtej pory mówiliśmy tylko, że idziemy na ryby, i za każdym razem wracaliśmy z pustymi rękami. Mój wnuk był rozumnym i bardzo wrażliwym dzieckiem. Aby jednak urozmaicić pobyt nad jeziorem, rozpalaliśmy ognisko i piekliśmy nad nim kiełbaski. Któregoś wieczoru, gdy Kubuś już poszedł spać, Witek z Malwiną zaczęli ze mną poważną rozmowę.
– Wiesz, tato, Kubuś niedługo skończy sześć lat i powinien pójść do zerówki… – zaczął mój syn.
– Ja już dłużej nie wytrzymam w domu – wtrąciła synowa. – Muszę wrócić do pracy, bo oszaleję w czterech ścianach.
Skinąłem głową ze zrozumieniem. Domyśliłem się, że to dopiero wstęp.
– Czy mógłbyś odbierać go po zajęciach, a potem w domu nakarmić? Wszystko przygotuję i zostawię w lodówce. Wystarczy podgrzać – dodała Malwina.
– Żaden problem – zadeklarowałem z radością. Przecież marzyłem o tym, by być pomocnym przy dziecku na co dzień. Czułem się potrzebny i doceniony. Jak miało się później okazać, moja radość była przedwczesna.
Rodzice zawozili Kubusia do zerówki rano, jadąc do pracy, a ja spędzałem z nim popołudnia. Najpierw wracaliśmy okrężną drogą przez park, gdzie często spotykaliśmy rezolutne wiewiórki i kłótliwe kaczki. Kubuś karmił je przysmakami, które zapobiegliwie zabierałem ze sobą. Potem w domu dawałem mu obiad, a po nim mieliśmy czas na rozrywkę. Nauczyłem go wszystkich gier, które sam znałem. Zacząłem od domino, później przyszła kolej na warcaby, szachy, a nawet karty. Zwykle po mniej więcej trzech godzinach Malwina wracała z pracy.
– Widzę, że znów uczysz dziecko hazardowych gier – mawiała z wyrzutem, jeśli tylko przyłapała nas z kartami w ręku.
Miała jakieś straszne uprzedzenia do kart, a mnie wyłącznie zależało na tym, żeby nauczyć malca logicznego myślenia i przewidywania. Przecież brydża uczą w niektórych zagranicznych szkołach właśnie z tego powodu! Jednak opór synowej okazał się większy, niż przewidywałem.
– Słuchaj, tato, od przyszłego miesiąca Kuba będzie miał zawodową opiekunkę. Zajmie się nim profesjonalnie… – mruknął Witek. – Tak już pod kątem szkoły, a ty wreszcie będziesz miał trochę czasu dla siebie – tłumaczył bez przekonania.
Najwyraźniej z niechęcią wziął na siebie ciężar rozmowy ze mną. Po chwili udało mi się z niego wydobyć prawdę.
Malwina nie była zadowolona z mojej opieki
– Wiesz, chodzi o drobiazgi… Bałagan w kuchni zostawiasz, uczysz Kubę strasznie staroświeckich gier. Domino w dzisiejszych czasach? Chociaż chyba karty przeważyły szalę – przyznał po namyśle. – On już musi zacząć uczyć się angielskiego, którego przecież nie znasz. Powinien rozwijać się wszechstronnie. Sam przyznasz, że komputery cię nie interesują, nie masz nawet tabletu, korzystanie ze smartfona doprowadza cię do rozpaczy i jesteś taki… nienowoczesny – mówił Witek.
Przełknąłem te gorzkie uwagi. Było mi przykro, bo naprawdę starałem się przy okazji zabawy przekazać wnukowi jak najwięcej wiedzy o otaczającym nas świecie. Przez następne trzy tygodnie ani razu nie widziałem Kubusia i już bardzo za nim tęskniłem. Pocieszałem się tylko, że dzieciak jest pod fachową opieką. Okazało się jednak, że coś poszło nie tak. Któregoś wieczora odebrałem telefon od syna.
– Wiesz, tato, musieliśmy zrezygnować z tej opiekunki dla Kuby… – oświadczył.
– Zawodowej, fachowej i nowoczesnej? – upewniłem się, nie kryjąc złośliwości.
– Sąsiadki życzliwie doniosły Malwinie, że pani Kasia niezbyt zajmowała się Kubą. Zwykle prowadziła go prosto na plac zabaw, zabierała stertę czasopism i poświęcała się lekturze. Nie obchodziło jej, co się dzieje z dzieckiem. W końcu jedna z sąsiadek musiała rozdzielać maluchy, kiedy doszło do bójki. Kuba nawet oberwał po głowie…
– A nauka obcych języków? – spytałem.
– Nie znalazła czasu – przyznał. – Mógłbyś może przez parę dni pobyć z Kubusiem? – Witek spytał na koniec rozmowy.
Oczywiście, zgodziłem się bez wahania
Potem były jeszcze dwie nieudane próby zatrudnienia opiekunki. Żeby chwilowo zastąpić zwalniane panie, byłem wzywany ja, czyli ostatnia deska ratunku. Kiedy synowi zaczęło brakować pieniędzy na opłacenie kolejnych opiekunek – miały coraz wyższe „kwalifikacje” i coraz większe oczekiwania co do wynagrodzenia – wiedziałem, że wkrótce moje dzieci zrezygnują z profesjonalnej pomocy. W głębi duszy podskakiwałem z radości.
Teraz wnuk jest w drugiej klasie. Już wrócił do nauki stacjonarnej. Jego wychowawca nie może się go nachwalić: że taki inteligentny, spostrzegawczy, że ma tyle wiadomości o otaczającym świecie… Nieskromnie powiem, że to między innymi moja zasługa. Przecież starałem się przekazać mu całą swoją wiedzę.
A ja, dzięki pandemii, zdobyłem przez ostatni rok masę nowych umiejętności, pomagając Kubusiowi w zdalnej nauce. Przestałem być nienowoczesny i sam z ochotą korzystam z internetu i wszystkich tych technologicznych cudów.
Czytaj także:
„Chciałam zranić nowego faceta w odwecie za to, że skrzywdził mnie mój były. Ale czy warto mścić się na całej płci?”
„Gdy mama próbowała ułożyć sobie życie po śmierci taty, znienawidziłam ją. Mściłam się na niej w okrutny sposób”
„Byłam ambitną prawniczką, a mąż zrobił ze mnie kurę domową i usługiwaczkę. Uciszał mnie i zabraniał mieć swojego zdania"