„Chciałam zranić nowego faceta w odwecie za to, że skrzywdził mnie mój były. Ale czy warto mścić się na całej płci?”

Chciałam się mścić na facetach za to, co zrobił mi były fot. Adobe Stock, Adriana
„On nie lubił pięknych kobiet. To on chciał być ten ładniejszy, ten do podziwiania. Wystarczała mu przeciętna uroda partnerki. Musiała być za to oczytana i dowcipna, by go, oczywiście, zabawiać".
/ 01.12.2022 07:37
Chciałam się mścić na facetach za to, co zrobił mi były fot. Adobe Stock, Adriana

Namierzyłam już swój cel. Plan miałam dokładnie ułożony w głowie. Należało teraz tylko wprowadzić go w życie. Czyli uwieść delikwenta, rozkochać i perfidnie porzucić. Złamać mu serce. A jednak coś poszło nie tak…

Niesamowite. Przecierałam oczy ze zdumienia, ale wciąż go widziałam. Taki sam, choć nie ten sam. Stał z kieliszkiem szampana przy największym obrazie. W ten sposób niby mimochodem był w centrum uwagi ludzi przybyłych na wernisaż. Licznie przybyłych. Galeria miała ponad sto metrów, a goście deptali sobie po piętach.

Ale i tak bym go zauważyła

Wysoki, modnie obcięty o gładkiej twarzyczce chłopczyka, ubrany z niedbałą elegancją. Pozornie niedbałą, bo przecież spodnie były szyte na miarę, koszula miała znak markowy modnego projektanta, a zimowe trampki musiały kosztować całą moją pensję.

I to niepewne siebie spojrzenie, które dodawało mu uroku. Już krążyła wokół niego długonoga rusałka w przewiewnej tunice. Jeśli on był takim mężczyzną, jakim sądziłam, że jest, to ta mała nie miała szans. On nie lubił pięknych kobiet. To on chciał być ten ładniejszy, ten do podziwiania.

Wystarczała mu przeciętna uroda partnerki. Musiała być za to oczytana i dowcipna, by go, oczywiście, zabawiać.

– Szanowni państwo, zapraszam tutaj – właściciel galerii wzywał wszystkich do drugiego pomieszczenia.

Nadszedł czas przemówień

Rusałka w tunice ruszyła z tłumem. Mężczyzna, którego pilnie obserwowałam, ani drgnął, został w sali z obrazami. Najwyraźniej nie interesowały go przemowy. Mnie też nie. W mojej głowie zrodził się pewien szatański plan…

– Nie chce się pan dowiedzieć, co znaczą te wszystkie kolorowe kreski i kropki? – stanęłam obok niego. – Może pan to wie?

Spojrzał na mnie badawczo. Co prawda nie miał niebieskich oczu, tylko piwne, ale i tak poczułam dreszcz przechodzący od szyi po pięty.

– Myślę, że autor też tego nie wie – odparł z uśmiechem. – Sprawdziłem, obrazy nie mają tytułów.

Oboje się roześmialiśmy

„A może ten tu nie był takim dupkiem za jakiego go miałam? Może tylko wyglądał jak pewien, dobrze mi znany, dupek?”.

– To może je nazwiemy. Na przykład ten...

Oboje po raz kolejny spojrzeliśmy na największy obraz. Miał ze dwa metry na półtora i przedstawiał zielono-żółte plamy na czerwonym tle przecięte grubymi czarnymi krechami.

– Proponuję więc: „więzienie dla pszczół” – powiedziałam po krótkim zastanowieniu.

– Bardzo dobre, na czym to napiszemy? Na ścianie byłoby chyba zbyt dużym okrucieństwem.

Nasz wzrok padł na wizytówki piętrzące się na parapecie. Zapisaliśmy na ich czystej stronie tytuły dla większości obrazów i po cichu wetknęliśmy je w ramy dzieł. Oprócz więzienia dla pszczół, wymyśliliśmy między innymi: „ostre zaloty na nierównej drodze”, „katar faceta z pryszczami”, „deszcz chorych żab”, „cienki taniec grubych palców”.

Zabawę mieliśmy świetną, zwłaszcza gdy po przemowach goście wrócili do sali z obrazami i zaczęli głośno dyskutować, używając naszych nazw.

Uciekliśmy, nim ich twórca dostał białej gorączki

– Mam na imię Marcin – przedstawił się mężczyzna, gdy usiedliśmy w jednej z modnych kawiarni w centrum Warszawy.

Dokoła nas siedzieli ludzie młodzi, modni, krzykliwi i generalnie znudzeni. Nie zwracali na nas uwagi.

– Paulina – wyciągnęłam rękę ponad dwiema kawami latte.

W tle leciała głośna muzyka. Czytałam gdzieś, że im głośniejsza muzyka, tym więcej ludzie zamawiają. Coś w tym chyba musi być, bo na większości stolików stały duże ciacha.

– Co robisz w życiu? Poza rozróbami na wernisażach, oczywiście – spytał.

– Tak poza tym, to już niewiele, jestem architektem.

Zrobiło to na nim wrażenie. Tak, jak się spodziewałam. Nie wiedział, biedaczysko, że kłamię jak z nut. – A ty? Przez chwilę się wahał. Podrapał się nawet po swoim ślicznie ogolonym policzku.

– Jestem prezesem jednego z banków.

Tego też się spodziewałam, ale byłby rozczarowany, gdybym chociaż nie przewróciła oczami.

– W tak młodym wieku... – na sto procent nie miał jeszcze czterdziestki. – Niesamowite. I w dodatku nie jesteś gruby i nudny. Chociaż pewnie teraz kogoś obrażam... Jakiegoś grubego i nudnego prezesa banku.

Roześmiał się, a ja wiedziałam, że zaraz delikatnie zaproponuje, byśmy wpadli na drinka do niego. Która porządna dziewczyna, by się na to zgodziła?

Ale ja nie byłam już porządna

I w dodatku miałam rachunki do wyrównania. Jego mieszkanie było prawie tak duże jak galeria, w której się poznaliśmy. Prawie bez mebli, za to z widokiem na Wisłę. Czuło się też, że mieszkał sam. Brak było śladów kobiety: zasuszonego bukiecika, sentymentalnego obrazka z dalekiego kraju, zdjęć lub czegoś bezsensu, nawet brzydkiego, ale mającego emocjonalną wartość.

Były za to anglojęzyczne książki o sztuce i ultranowoczesny sprzęt audio.

– Proszę – zrobił drinka mieniącego się jaskrawymi kolorami.

W długiej szklance była nawet papierowa parasoleczka. Smak idealny, mój ulubiony drink, którego nazwa mnie zawsze wkurzała: Sex on the beach. I zamów tego drinka przy ludziach...

Marcin włączył też muzykę. Chillout, mój ulubiony rodzaj muzyki.

– Dobrze mnie znasz, choć nie powinieneś – usiedliśmy na białej kanapie.

Ciekawe, czy gdybym wylała na nią drinka, to by się rozpłakał.

– Znamy się – spojrzał na zegarek, na którym były tylko wskazówki, brak było cyfr – pięć godzin. Ale to prawda, ja też mam wrażenie, że znam cię od dawna... I to nie jest taki bajer.

Rozśmieszył mnie. Szkoda, że nie przyszłam się tu dobrze bawić. Mogło być miło. Marcin siedział już bardzo blisko mnie. Chłodna szklanka z jego drinkiem dotykała mojego rozgrzanego ramienia.

Jak mu teraz powiedzieć, że...

– Paulina, Paulina, Paulina, bardzo mi się podoba brzmienie twojego imienia.

– To już brzmi jak bajer.

– Już nie będę – ale przysunął się jeszcze bliżej mnie.

Czułam zapach jego wody. Męskiej, zmysłowej, podniecającej… Zamyślił się. Wiedziałam, że nie ma nic bardziej atrakcyjnego od tajemniczo zamyślonego mężczyzny. Pozwoliłam mu chwilę potrwać w zamyśleniu.

– Marcin...

– Tak?

Może jednak on nie był taki, jak ten niebieskooki prezes banku, który poderwał mnie pół roku temu. Udawał poważne zamiary, zakochałam się, a on pewnego dnia zaśmiał się, że to była tylko taka zabawa i żebym spadała. Ilu może być takich dowcipnisiów?

Zdałam sobie sprawę, że głupio sobie wymyśliłam zemstę. To było słabe podrywać tego tu, żeby potem wykręcić mu podobny numer. Pewnie też był podrywaczem, ale innym i jeśli nawet, kiedyś źle potraktował kobietę, to ona sama musi mu to powiedzieć.

– Też się dziś dobrze bawiłam – odstawiłam drinka na stół.

W tle leciała pościelowa muzyka

– Niestety muszę już iść.

Wstałam szybko. Marcin, prezes banku, patrzył na mnie zszokowany.

– Jak to... Myślałem... Zostań... – najwyraźniej nie mógł zebrać myśli.

– Nie jestem architektem. Jestem przedstawicielką handlową niewielkiej firmy.

– To mi nie przeszkadza – zapewnił. – To nie ma znaczenia. Paulina, co się stało?

Czy ja zawsze muszę pakować się w tarapaty? Zaraz mi się go zrobi żal i zostanę.

– Po prostu idę. Świetnie się bawiłam, ale chcę już iść.

– Przed chwilą chciałaś zostać – ciągle nie wstawał, jakby to miało oznaczać definitywne zakończenie spotkania.

Ruszyłam do wyjścia

Przy mojej kiepskiej orientacji, było wielce prawdopodobne, że zaraz trafię do łazienki albo jego sypialni. Na szczęście na lśniącej posadzce pozostały ślady naszych butów. Jak widać dobrze czasem ich nie zdejmować w przedpokoju.

Zresztą, on nie miał przedpokoju, tylko hol. Dotarłam do niego dość szybko. W drzwiach były dziwaczne zamki. Tak dziwaczne, że nie miałam pojęcia, jak je otworzyć. Dotknęłam pierwszego i piknęło coś w rodzaju alarmu. Odwróciłam się bezradnie. Wstał z kanapy i powoli się zbliżał.

Miałam nadzieję, że będzie zły, rzuci coś przykrego, żebym go znielubiła. On jednak uśmiechnął się, minął mnie i nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte.

– Przepraszam, jeśli z jakichś powodów... nie spełniłem twoich oczekiwań.

– Spełniłeś wszystkie – pocałowałam go w policzek.

Przez chwilę staliśmy przytuleni. Nie potrzebowałam już na nikim się mścić. Znów byłam wolna.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA