Nie miałam pojęcia, że w małżeństwie Karola i Ani źle się dzieje. Niedługo po ślubie wyjechali do Wrocławia. Tam znaleźli pracę, kupili mieszkanie, tam urodziły się ich dzieci: najpierw Janek, potem Nina.
Nie widywaliśmy się zbyt często, bo ciągle pracuję. Jednak gdy tylko miałam trochę wolnego czasu jechałam do nich w odwiedziny. A i oni raz w miesiącu przyjeżdżali do mnie na weekendy.
Wydawało mi się, że są szczęśliwą rodziną
Cieszyłam się z tego. Tyle par się teraz rozwodzi. Bez przerwy mówią o tym w telewizji. A mój syn i synowa ciągle się kochali. Wszystko zmieniło się rok temu. Któregoś dnia Karol przyjechał sam.
I to bez zapowiedzi. Wpakował się do mieszkania, taszcząc ze sobą torbę i kilka wielkich pudeł.
– Czy mogę to u ciebie przechować? To tylko książki, płyty i trochę ciuchów – wyjaśnił.
– A co się stało? Robicie remont? – zdziwiłam się.
– Nie, wyprowadziłem się z domu – odparł beznamiętnym tonem.
– Jak to się wyprowadziłeś?!
– Normalnie. Rozwodzę się z Anką – rzucił od niechcenia.
– Ale jak to? Dlaczego? – nie wierzyłam w to, co słyszę.
– Poznałem wspaniałą kobietę. Ma na imię Martyna. Kochamy się i nie wyobrażamy sobie bez siebie życia.
– Co ty mówisz? Jaka Martyna? A co z dziećmi, z Anią? Przecież jej przysięgałeś przed ołtarzem!
– Anka wie o wszystkim. I sobie poradzi. A na dzieci będę płacił. Nie jestem przecież potworem!
– Ależ, synku, to jakieś szaleństwo… Zastanów się jeszcze. Dla głupiego romansu nie warto łamać sobie życia. Dzieci będą tęsknić – tłumaczyłam rozgorączkowana.
– To nie jest głupi romans, tylko prawdziwa miłość – naburmuszył się.
– Może i tak, ale zastanów się jeszcze. Może uda się to jakoś odkręcić. Ania na pewno ci wybaczy…
– Oj, mamo, nie marudź, błagam cię – uciął. – Wszystko już postanowione, papiery rozwodowe wkrótce pójdą do sądu… No to co z tymi rzeczami? Mogę je zostawić? – zmienił temat. – Martynka ma bardzo małe mieszkanie, więc rozumiesz.
– Dobrze, zostaw – zgodziłam się.
Nie miałam ochoty wysłuchiwać opowieści o jego kochanicy. Gdyby wpadła mi wtedy w ręce, tobym ją chyba zamordowała.
Bardzo tęskniłam za Jankiem i Ninką
Przez następne dni nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca. Chodziłam nerwowo po mieszkaniu i zastanawiałam się, co mam zrobić. Martwiłam się o wnuki, no i o Anię. Synowa kochała Karola nad życie.
Byłam pewna, że bardzo przeżywa jego odejście. Oczami wyobraźni widziałam, jak płacze w poduszkę, jak się zamęcza pytaniami, dlaczego od niej odszedł. Kilka razy chciałam do niej zadzwonić, ale w ostatniej chwili rezygnowałam. Było mi po prostu głupio i wstyd za syna. W końcu jednak zebrałam się na odwagę.
– Aniu, słyszałam, co się stało… Bardzo mi przykro – zaczęłam, gdy podniosła słuchawkę.
– Naprawdę? – przerwała mi.
– Przysięgam. Nie wiem, co Karolowi strzeliło do głowy. Nie tak go wychowywałam. Mam jednak nadzieję, że między nami nic się nie zmieni.
– To znaczy?
– To znaczy, że nadal będziemy się widywać. Zawsze uważałam, że jesteś wspaniałą, wartościową kobietą. No i są jeszcze Nina i Janek. Przecież to moje wnuki. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Już nie mogę doczekać się spotkania – odparłam.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała kompletna cisza.
– Halo, jesteś tam? – zawołałam zaniepokojona.
– Jestem, jestem – odezwała się w końcu synowa. – I własnym uszom nie wierzę. O czym ty w ogóle mówisz? Jakie spotkanie? Nigdy więcej się nie zobaczymy!
– Ale dlaczego?
– Naprawdę nie rozumiesz? No to ci wytłumaczę. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Ani z twoim ukochanym synkiem, ani z tobą. Dlatego nie dzwoń do mnie więcej, nie przyjeżdżaj, nie próbuj kontaktować się z Jankiem ani Ninką. W ogóle zapomnij o naszym istnieniu!
– Ale, Aniu…
– Żadne Aniu! Taką decyzję podjęłam i jej nie zmienię. Koniec, kropka. Wylatujesz z naszego życia – wysyczała, po czym się rozłączyła.
Próbowałam dodzwonić się do niej jeszcze raz, ale odrzuciła połączenie. A przy kolejnej próbie po prostu wyłączyła telefon.
Nie ukrywam, słowa synowej bardzo mnie zabolały
Przecież nie zrobiłam niczego złego. To Karol ją skrzywdził, a nie ja. Myślałam, że jak Ania się trochę uspokoi, ochłonie, to zrozumie, że potraktowała mnie niesprawiedliwie. Zadzwoni albo nawet przyjedzie z wnukami w odwiedziny. Tak bardzo za nimi tęskniłam. Ale nie.
Mijały kolejne dni, tygodnie, a ona milczała. Oczywiście próbowałam się z nią skontaktować, niestety, nie odbierała telefonów ani nie odpowiadała na moje maile.
Zdesperowana sama do niej pojechałam, ale nawet nie otworzyła drzwi. I pewnie w końcu bym się poddała, gdyby nie moja sąsiadka. Wpadła do mnie późnym wieczorem. Chciała pożyczyć kilka jajek.
– Przepraszam cię, ale wszystkie sklepy w okolicy są już zamknięte. A ja koniecznie muszę upiec dziś ciasto – tłumaczyła.
– Spodziewasz się gości?
– A tak. Jutro raniutko przyjeżdża córka z zięciem i dzieciakami. Jak nie będzie szarlotki na śniadanie, to się obrażą – odparła z uśmiechem.
Zrobiło mi się nagle potwornie smutno. Przypomniały mi się moje wnuki. Ja też zawsze piekłam dla nich ciasto. Tak się wzruszyłam, że aż mi łzy po policzkach poleciały. Sąsiadka od razu to zauważyła i zaniepokojona zapytała, co mi jest.
– A wiesz, mam taki jeden problem. I nie wiem, jak sobie z nim poradzić – westchnęłam i opowiedziałem jej o tym, co przeżyłam w ciągu ostatnich tygodni.
Asia była poruszona i oburzona
– Co ta twoja synowa wyprawia najlepszego! Przecież krzywdzi nie tylko ciebie, ale też swoje dzieci. Założę się, że wnuki bardzo za tobą tęsknią – zdenerwowała się.
– Ty to wiesz, ja to wiem, ale do Ani jakoś to nie dociera… – stwierdziłam.
– To musisz jej przemówić do rozumu! I to szybko.
– Ale jak? Przecież ci mówiłam, że nie odbiera telefonów.
– To pojedź do niej!
– A tam, pewnie znowu nie otworzy drzwi – jęknęłam.
– Oj, Basiu, to poczekaj na nią przed jej pracą. Chyba nie zacznie uciekać przed tobą na ulicy.
– Chyba nie…
– No właśnie! Musisz zawalczyć o kontakty z wnukami. Jeśli nie spróbujesz, to będziesz tego żałować do końca życia! – zapewniła gorąco.
Zwlekałam z wyjazdem przez tydzień. Bałam się kolejnego rozczarowania, porażki. Przecież Ania unikała mnie jak ognia. Nie miałam gwarancji, że ta podróż nie zakończy się fiaskiem. W końcu jednak się zdecydowałam. Wzięłam wolne w pracy i pojechałam do Wrocławia. Synowa nie była zachwycona moim widokiem.
– Co tu robisz? Przecież mówiłam, że nie chcę cię widzieć! – warknęła, gdy mnie zobaczyła.
– Musimy porozmawiać – odparłam spokojnie.
– Nie mamy o czym!
Próbowała mnie wyminąć, ale ja złapałam ją za rękę.
– Wiem, że jesteś rozżalona i zła. Ale czy ci się to podoba, czy nie, musisz mnie wysłuchać. Jeśli nie, będę tu przyjeżdżać co tydzień. Znasz mnie i wiesz, że jestem do tego zdolna – powiedziałam stanowczo.
– Dobrze, miejmy to za sobą – odparła i usiadła na najbliższej ławce.
Jagodzianki? Sto mogę ich upiec!
Nie mówiłam długo. Nie pouczałam jej, nie robiłam wyrzutów. Wyznałam tylko, co czuję. Że rozumiem jej rozgoryczenie i żal, że jestem wściekła na Karola za to, co zrobił, że bardzo tęsknię za Jankiem i Niną, że chciałabym się z nimi czasem widywać, rozmawiać przez telefon. Bo to przecież moje wnuki.
– Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Jeżeli dalej będziesz trwać przy swojej decyzji, uszanuję to i więcej się do ciebie nie odezwę. Obiecuję. Ale zanim odpowiesz, przemyśl wszystko na spokojnie. O nic cię więcej dzisiaj nie proszę – powiedziałam na zakończenie.
Tamtego dnia Ania nie powiedziała nawet słowa. Gdy skończyłam, po prostu wstała i odeszła.
Wróciłam do domu i z niecierpliwością czekałam na wiadomość. Ale mijały kolejne dni, a ona się nie odzywała. I kiedy już prawie straciłam nadzieję, nagle zadzwoniła.
– Co mama robi w najbliższy weekend? – zapytała bez wstępów.
– Nic, mam wolne – odparłam.
– No to może przyjechałaby mama do nas w odwiedziny i upiekła jagodzianki? Te z bitą śmietaną? Nie prosiłabym, ale dzieciaki mi spokoju nie dają. Ciągle słyszę babcia i jagodzianki… No to jak?
– Przyjadę, oczywiście, że przyjadę. I upiekę ich nawet sto! – krzyknęłam uradowana.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Dogadałyśmy się z Anią. Nie obyło się bez płaczu i pretensji, ale nam się udało. A Karol? No cóż… Nadal mieszka z tą swoją Martynką.
Ale chyba nie najlepiej im się układa, bo jak do mnie dzwoni, to jest jakiś taki markotny. Kto wie, co będzie dalej. Tym bardziej że sprawa rozwodowa jeszcze się nie odbyła.
Czytaj także:
„Dla namiętnego romansu z piękną uczennicą, byłem w stanie zniszczyć moje małżeństwo. Jej uśmiech odbierał mi rozum”
„Kumpel zakochał się w starszej kobiecie i po latach pluje sobie w brodę. Jędrne pośladki koleżanek śnią mu się po nocach”
„Córka w Dzień Matki wykrzyczała mi w twarz, że mnie nienawidzi. Moje serce rozbiło się jak kryształowa waza”