„Synowa wezwała policję, bo mój syn ją bił. Wstyd mi za nią, brudy się w domu pierze, a nie przy ludziach”

Moja synowa wezwała policję na mojego syna fot. Adobe Stock, fizkes
„Jakże to tak można, na własnego męża policję nasyłać? Tyle się chłopak namordował, żeby zdobyć, co zdobył, z biedy się wyrwać, ludzkie poważanie osiągnąć, a ona, ot tak, wszystko bezmyślnie niszczy? Nie wiem, gdzie ona się wychowała, ale tyle powinna wiedzieć: takich spraw nie rozwleka się publicznie”.
/ 30.07.2022 13:15
Moja synowa wezwała policję na mojego syna fot. Adobe Stock, fizkes

Teraz ludzie różnie gadają, ale ja zawsze wiedziałam, że mój Marian daleko zajdzie. Już od małego był wyjątkowy. Kiedy inne dzieci uganiały się w kurzu wiejskiej drogi za piłką, on wolał siedzieć przy dziadku i patrzeć, jak ten naprawia maszyny rolnicze. Nigdy nie był kłopotliwym dzieciakiem, człowiek dał mu w rękę stary budzik i śrubokręt, i mógł spokojnie iść po chleb do sklepu.

Wiadomo było, że nie ruszy się z miejsca

Kiedy poszedł do szkoły, wcale mnie nie dziwiło, że stawiano go za wzór. Widziałam przecież, co robią chłopaki z sąsiedztwa, w czasie gdy mój siedział przy słabej żarówce nad książkami… Zresztą Marian nie tylko pilnie się uczył, miał także zacięcie społecznikowskie, lubili go wszyscy. Nie było chyba roku, by nie pełnił obowiązków gospodarza klasy! Najpierw myślałam sobie po cichutku, że może pójdzie na księdza. Dobry taki, spokojny i o innych się troszczy… Ale już w gimnazjum było widać, że temperament to Marian ma po tatusiu, i w celibacie nie wytrzyma.

Do mszy służył, wstydu nie przynosił, ale oczy mu latały za dziewczynami. A dbał o wygląd! Potrafił cały sezon wstawać o czwartej rano, chodzić na jagody, ciułać grosz do grosza – i wszystko potem wydać na modne spodnie. Wiedziałam, że chłopak zasługuje na lepsze życie niż ja i Waldek. Co tu dużo gadać, biedni byliśmy, czasem na chleb brakowało i na plackach ziemniaczanych trzeba było jechać.

Tobie się zupełnie, kobieto, we łbie poprzewracało – stwierdził mąż, gdy próbowałam z nim rozmawiać na temat dalszej edukacji Mariana. – Skończy zawodówkę i pójdzie do roboty, jak wszyscy.

– Nie chciałbyś mieć, Waldek, syna lekarza albo sędziego? – brałam go pod włos, ale był nieugięty.

– Już ja wiem, jakby się to skończyło! Stary sąsiad pięć lat synalkowi pieniądze do Krakowa wysyłał, a potem się okazało, że miglanc nawet drugiego roku nie zaliczył! Rozpił się tylko, z miastowymi zadał i teraz żadnego pożytku z niego nie ma.

– Ty, Walduś, jesteś mądrzejszy – przekonywałam starego. – W konia byś się robić nie dał.

– Jestem i nawet w to nie wejdę – mruczał. – A ty chłopakowi w głowie nie mieszaj. Do lasu trzeba iść, myślisz, że wszystkiemu uradzę? To nie te czasy, gdy twój Walduś sam szykował wóz gałęziówki w jeden dzień!

Tak żeśmy się o przyszłość Mariana sprzeczali, a on tymczasem miał swoje plany.

Skończył technikum i postanowił założyć firmę

I jak to zwykle z Marianem, jak już sobie coś umyślił, nie szło go przekonać do zmiany zdania. Ojciec go straszył podatkami i urzędem skarbowym, ja podsuwałam artykuły w gazetach o upadających nawet wielkich przedsiębiorstwach, ale syn zbywał nas machnięciem ręki.

– Dajcież spokój, ludzie – powtarzał. – Co ja mam do stracenia?

Nie lepiej poszukać roboty na etacie? – kusiłam. – Osiem godzin przepracujesz i spokój.

– Taaa – burczał. – I dokonam żywota w tej budzie po dziadku tak jak wy. Bez urazy, chcę czegoś więcej.

Nie mieliśmy nic do gadania. Mogliśmy tylko patrzeć, jak syn się zarzyna, nie dosypiając, nie dojadając – cały czas w biegu, w rozjazdach, pod telefonem. Wchodziły fundusze unijne, w gminach sporo się budowało: najpierw gimnazja, potem inne budynki użyteczności publicznej. Marian dzięki uporowi i pracowitości załapał się na pociąg do sukcesu. Dziś ludzie mu zazdroszczą pozycji i majątku, ale gdy był czas, aby walczyć, wybrali święty spokój i brak ryzyka, taka prawda. Martwiłam się, że syn się zagubi, że nie będzie umiał powiedzieć sobie „dość”.

Wydawał się nie zauważać, że koledzy się żenią, a dawnym sympatiom rodzą się dzieci. Próbowałam nawet wziąć sprawy w swoje ręce i czasem zapraszałam którąś z młodych sąsiadek na ciasto albo wręcz próbowałam umawiać Mariana. Ale w końcu zapowiedział definitywnie, że mam z tym skończyć.

Przecież ci się podobały nasze dziewczyny – broniłam się. – Kto za Anią chodził kiedyś z kwiatkami? Myślisz, że jak matka stara, to zaraz ślepa musi być?

– Pewnie, że mi się podobały! – prychnął. – Ale żadna się nie chciała umawiać na poważnie. Ważniary! Miały mnie za gołodupca!

– Teraz chcą, Maniuś…

– Teraz to mnie mogą pocałować.

Wiolettę przywiózł z miasta

Elegancka, taka, co to „bułkę przez bibułkę”. Dopiero przed ślubem się dowiedziałam, że mieszkała wcześniej w hotelu pracowniczym, jakąś kierowniczką laboratorium była w zakładach chemicznych czy coś. Ojca miała na drugim krańcu Polski – nawet na wesele nie przyjechał, bo ponoć schorowany. Nic do niej nie miałam, ale wolałabym kogoś swojskiego, zwykłą dziewczynę, która jest czyjąś siostrą, kuzynką czy wnuczką. A ta jakby z Księżyca…

Ale Marian powiedział, że chce tylko ją, i tyle. I nie przeszkadza mu, że nie ma rodziny. Przynajmniej nikt mu się wtrącał nie będzie! Trzeba przyznać, że się z moim Marianem dobrali jak w korcu maku. Dom wybudowali, urządzili tak, że nie wiadomo, czy to chałupa czy muzeum: jakieś obrazy, puchate dywany, meble na wymiar… Waldek to nawet zaglądać tam nie chciał, mówił, że się czuje jak w kościele. Rzadko syn zachodził, a już jak poszedł w politykę, to miałam wrażenie, że się nas trochę wstydzi. Ciągle ktoś przyjeżdżał, nawet z gazety byli kilka razy.

Kłótnie się zaczęły, jak urodziły się bliźniaczki

Nie, żeby jakieś awantury na pół wsi, co to, to nie, ale podwórze wspólne, lato, okna pootwierane, to siłą rzeczy do człowieka docierało. Dużo o pieniądzach było, że Wioletta lekką rączką wydaje, raz jakieś szpilki poleciały przez balkon, raz, dla odmiany, ona wywaliła butelkę po angielskiej wódce.

– To nie nasza sprawa – powstrzymywał mnie Waldek, gdy chciałam interweniować. – Chcesz być wrogiem numer jeden? Dotrą się.

Raz było lepiej i pili sobie z dzióbków, raz gorzej. Ale nie przypuszczałam nigdy, że dojdzie do tego, że Wioletta z dziećmi w ramionach przybiegnie do nas w środku nocy.

– Nie wrócę tam – płakała, a krew z rozciętego łuku brwiowego spływała jej po twarzy, mieszając się ze łzami. – Marianowi całkiem odbiło!

Wzięłam od niej dzieci, bo płakały, i zaniosłam do naszej sypialni. Dałam im pić, zaśpiewałam kołysankę, w końcu uspokoiły się i zasnęły. Kiedy wyszłam, synowej nie było.

– Marian po nią przyszedł – wyjaśnił mąż. – Miałem ją siłą trzymać?

Otworzyłam drzwi, syn z synową szamotali się na podwórzu. Wybiegłam do nich boso, prosząc, by wrócili, i porozmawiamy.

Matka do domu! – Marian pokazał mi drzwi. – To są małżeńskie sprawy, wypad!

Nigdy nie myślałam, że do tego dojdzie, przepłakałam potem całą noc. Myślałam, że syn przeprosi, ale rano przyszedł po dzieci i udawał, że nic się nie stało. Wioletta się chyba wstydziła, bo nas unikała. A może obrażona była, że nikt w jej obronie nie stanął?

„Jakoś to będzie – pomyślałam. – Dzieci są, mają dla kogo żyć”. I rzeczywiście, wydawało się, że się dogadali, spokój zapanował, do kościoła za rączki, nawet wyjechali gdzieś razem w tygodniu. A tu w nocy rwetes, szczekanie psów, migające światła…

Obudziłam się i myślałam, że dalej mi się śni!

– Pożar? – zerwał się Waldek i pognał do okna.

Pobiegłam za nim, patrzymy, a tam przed domem młodych radiowóz. W jasnym prostokącie drzwi syn wyrywa się policjantom, w końcu go skuli i pojechał z nimi.

Ja się okładać nie dam – wyjaśniła hardo Wioletta, gdy Waldek do niej poszedł. – Na to są paragrafy! Nie potrafił ojciec syna wychować, to go państwo naprostuje!

Jakże to tak można, na własnego męża policję nasyłać? Tyle się chłopak namordował, żeby zdobyć, co zdobył, z biedy się wyrwać, ludzkie poważanie osiągnąć, a ona, ot tak, wszystko bezmyślnie niszczy? Nie wiem, gdzie ona się wychowała, ale tyle powinna wiedzieć: własne brudy się w domu pierze, a nie rozwleka na widoku!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA