Opieka nad wnukami sprawia nam wiele przyjemności, jednak wymaga też sporo wysiłku. W naszym wieku niełatwo dotrzymać kroku energicznym chłopakom! Niestety synowa zdawała się tego nie dostrzegać.
Ostatnio nasz syn Paweł zamieszkał niedaleko nas. Ze względu na charakter swojej pracy często bywa poza domem, a jego żona Kasia, prowadząc własny biznes, też jest ciągle zabiegana.
Żadne z nich nie może znaleźć wystarczająco dużo czasu dla dzieci, dobrze więc, że jesteśmy my – dziadkowie, którym można podrzucić małe szkraby.
Byliśmy wykończeni tym wszystkim
Wcześniej nasze wnuki – Staś i Adaś – wpadały do nas stosunkowo rzadko. Wszystko zmieniło się, gdy się przeprowadzili. Odtąd zaczęli nas odwiedzać praktycznie codziennie. Kiedy poszli do pierwszej klasy, ich tata zwrócił się do nas z prośbą o wsparcie. Bardzo się z tego ucieszyliśmy. Zajmowaliśmy się odbieraniem wnuków po lekcjach i pomagaliśmy im odrabiać lekcje. Mimo że Kaśka przychodziła dopiero wieczorem, maluchy zawsze marudziły, żeby zostać u nas dłużej, zamiast wracać do domu.
– Dziadziu, wymyśl coś, nie chce nam się jeszcze wracać – jęczeli. – Od razu każą nam iść spać.
– Przecież możecie przyjść do nas też jutro – starałem się ich rozweselić, choć sam nie przepadałem za pożegnaniami. – Nauczę was składać papierowe samoloty.
– A będzie kisiel? – zagadywali babcię o ich ulubiony deser.
– No jasne, że będzie – odpowiadała Teresa, moja żona. – Zrobię wam taki specjalny z truskawek.
Gdy ostatecznie wyszli, a w mieszkaniu zrobiło się cicho jak makiem zasiał, nareszcie można było złapać oddech. Spędzenie kilku godzin z maluchami wyczerpywało nas – ta dwójka małych rozrabiaków, w przeciwieństwie do nas, miała nieskończone pokłady energii. Często odczuwaliśmy prawdziwą ulgę, kiedy nadchodził moment pożegnania z chłopcami i mogliśmy w końcu rozsiąść się wygodnie w fotelach.
– Teraz dziadkowie pooglądają sobie dziennik, a później zobaczymy jakiś western – zawsze żartowałem w takich momentach, po czym razem zajmowaliśmy miejsca przed telewizorem, rozkoszując się ciszą.
Zazwyczaj nie byliśmy w stanie obejrzeć zbyt wiele, bo oczy same się kleiły ze zmęczenia i przeważnie przesypialiśmy cały film w wygodnych fotelach.
Straciła przytomność i trafiła do szpitala
Na początku dawaliśmy radę, choć nie byliśmy już tacy młodzi i siły mieliśmy coraz mniej.
Teresa przeszła poważny zawał, który mocno wpłynął na jej zdrowie, a zwłaszcza serce. Mimo że od pobytu w szpitalu minął już jakiś czas, wciąż odczuwała skutki zawału. Starała się tego nie okazywać, ale ja – znając ją tak długo – od razu wyczuwałem, gdy coś jej dolegało. Bardzo się tym przejmowałem.
– Odpocznij i podgrzej obiad, a ja odbiorę dzieciaki ze szkoły – mówiłem, widząc, jak kiepsko się czuje.
– Nie, lepiej będzie, jak pójdziemy razem, bo sam sobie nie poradzisz – odpowiadała i za moment była już przy drzwiach.
Przez wszystkie lata naszego wspólnego życia troszczyłem się o nią, a ona dbała o mnie. Zawsze staraliśmy się nawzajem przejmować swoje obowiązki, byle tylko tej drugiej osobie było lżej. Myśl o życiu bez Teresy była dla mnie nie do zniesienia.
Po jej zawale próbowałem robić co w mojej mocy, by jej pomagać, choć sam nie byłem już pierwszej młodości. Nierzadko po zabawie z wnuczętami lądowałem w fotelu, próbując załapać oddech, jakbym przebiegł maraton.
Szkoda tylko, że Kaśka ani razu nie spytała, czy dajemy radę z opieką nad chłopcami. Najwyraźniej uznała za coś oczywistego, że dziadkowie powinni zająć się wnukami, skoro ich rodzice są wiecznie zabiegani.
Uważała, że nie mamy nic lepszego do roboty
Złościło mnie jej podejście do naszego samopoczucia i wieku. Każdy dzień spędzony na opiece nad wnukami wykańczał nas fizycznie, ale nasza synowa zupełnie się tym nie przejmowała.
Pewnego dnia po południu stało się coś niedobrego – Teresa straciła przytomność i musiałem zadzwonić po karetkę. Siedziałem przez wiele godzin w szpitalu, pełen obaw i lęku. W końcu lekarz przekazał mi informację: drugi atak serca. Na szczęście wszystko jest już dobrze.
Po długiej nieobecności Teresa nareszcie wróciła do domu. Lekarze przed wypisaniem jej ze szpitala mocno podkreślali, że musi się teraz przede wszystkim relaksować i unikać stresu. Stopniowo odzyskiwała formę, choć nadal brakowało jej energii i szybko się męczyła.
Na szczęście miała dobry nastrój i z każdym dniem czuła się lepiej. Dzięki temu, że Kaśka znalazła kogoś do pomocy w domu, a wnuki odwiedzały nas rzadziej, mogliśmy złapać trochę oddechu od codziennych obowiązków. Niestety, ten błogi spokój nie potrwał zbyt długo – pewnego dnia, bez uprzedzenia, pojawiła się u nas synowa.
– Z tego, co widzę, mama już wyzdrowiała – stwierdziła z przekonaniem. – Dzieciaki będą zadowolone. Powiedziałam im, że jutro wpadną do was na zupę – kontynuowała swobodnie, podczas gdy ja nie umiałem ukryć zaskoczenia.
– Naprawdę planujesz ich wysłać do nas jutro? – zapytałem zszokowany.
– No pewnie, przyjdą prosto ze szkoły. Strasznie za wami tęsknią i nie mogą się już doczekać!
Totalnie mnie zamurowało, kompletnie nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. Przeczuwałem, że nasza synowa znowu będzie chciała podrzucać nam wnuki na cały dzień, mimo, że moja żona nie jest już w stanie się nimi zajmować. Jak można być tak nieczułym?
Nie zdążyłem nawet zareagować, a Kaśki już nie było. Nawet nie zainteresowała się stanem zdrowia Teresy – nie zapytała ani o zalecenia od lekarzy, ani czy ma w ogóle siłę zajmować się chłopcami.
„Ta kobieta nie ma serca” – pomyślałem ze złością. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może być tak nieempatyczny. Jasne, babcia marzyła o spotkaniu z wnuczętami, ale przecież doskonale wiedziałem, że nie da rady jednocześnie mieć ich na oku przez cały dzień, a do tego jeszcze gotować jakieś zupy. To było po prostu niemożliwe!
Aż mi ciśnienie skoczyło
Teresa siedziała w milczeniu. Czuła się mocno dotknięta tym, jak mało nasza synowa przejmowała się jej zdrowiem. Kaśka zdawała sobie sprawę, że zawsze zgodzimy się jej pomóc, ale tym razem naprawdę przesadziła!
Wzbierała we mnie złość. Uwielbiałem spędzać czas z wnukami i nigdy nie odmawiałem pomocy, ale nie zamierzałem być traktowany jak darmowa niańka. Czułem się poniżony i zraniony takim podejściem. Musiałem chronić moją żonę, zanim znowu coś złego stanie się z jej zdrowiem i wyląduje w szpitalnym łóżku.
Miałem już pomysł na urlop, który planowałem zorganizować latem jako prezent z okazji rocznicy naszego małżeństwa. Znajomy udostępnił nam swój domek nad Bałtykiem, gdzie mieliśmy spędzić całe cztery tygodnie.
Od razu do niego zadzwoniłem. Miałem szczęście, bo poza sezonem nikt nie zajmował domku i bez problemu udało się go zarezerwować. Wymyśliłem, że zrobię żonie niespodziankę i zabiorę ją na spontaniczny urlop.
Odpocznie sobie w spokoju, z dala od tego wszystkiego, a wdychanie jodu poprawi jej zdrowie – niczym pobyt w uzdrowisku. Teresa była zachwycona pomysłem, chociaż tradycyjnie zamartwiała się o wnuki.
– Mają przecież mamę i tatę, nich oni się o nie troszczą – przekonywałem. – Teraz liczy się tylko to, żebyś wyzdrowiała.
– Jak myślisz, co powie na to Kaśka?
– Na początku pewnie będzie wściekła – odpowiedziałem, wciąż czując złość na synową. – Ale z czasem jej przejdzie, zobaczysz.
Następnego dnia dzieci wpadły do nas po lekcjach, robiąc sporo zamieszania i wypełniając mieszkanie wesołym gwarem. Zamiast gotować, zdecydowałem się zamówienie pizzy. Wnuki zasypały babcię pytaniami o jej pobyt w szpitalu.
– To już koniec wizyt, babcia potrzebuje teraz odpoczynku, więc jedziemy nad morze – oznajmiłem zdecydowanie.
Początkowo chłopcy zamilkli ze zdziwienia, ale szybko odzyskali wigor i zaczęli nas prosić o przywiezienie im muszelek. Odetchnąłem z ulgą, bo przyjęli wiadomość o wyjeździe dziadków bez smutku i narzekania. I bardzo dobrze.
Była zaskoczona naszą decyzją
Wieczorem odprowadziłem wnuczki do domu. Kiedy powiedziałem Kaśce o naszych zamiarach, spojrzała na mnie ze zdumieniem.
– Co takiego? Na cały miesiąc chcecie wyjechać? A kto będzie pilnował dzieci? – wypaliła, wyraźnie poirytowanym głosem. – Przecież nie możecie ot tak po prostu wyjechać!
– Właściwie to musimy i zrobimy to – odpowiedziałem ze spokojem. – Teresie przyda się porządny odpoczynek, z dala od codziennych spraw. Ty i chłopcy też na tym skorzystacie.
– To chyba jakieś nieporozumienie, prawda?
– Jestem śmiertelnie poważny. Dzieciom przede wszystkim potrzebna jest mama i tata, a nie dziadkowie – stwierdziłem chłodno.
Pomachałem na pożegnanie chłopcom, przyrzekając przywieźć im z wakacji najpiękniejsze muszle z plaży. W zamian zobowiązali się dzwonić do nas każdego wieczoru przed pójściem spać.
Faktycznie dzwonili regularnie, dzieląc się wszystkimi nowinami – co słychać u kumpli, jak im idzie w szkole, jakimi zabawkami się bawią, a co najważniejsze – jak spędzają czas z mamą. Poczułem wielką ulgę, widząc, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Z Teresą jest już znacznie lepiej, a Staś i Adaś coraz częściej przebywają pod opieką Kaśki, której wreszcie udało się znaleźć równowagę między wychowywaniem dzieci a pracą.
Po powrocie będziemy mogli być normalnymi dziadkami i cieszyć się wnukami, zamiast zastępować ich rodziców. Na tę chwilę skupiam się na zbieraniu muszelek dla chłopaków i cieszę się, że moja Teresa wraca do formy.
Józef, 65 lat
Czytaj także:
„Kocham wnuczkę, ale bycie babcią na pełen etat mnie wykańcza. Syn uważa, że to mój obowiązek”
„Moje pazerne wnuki nawet w Dzień Dziadka wołały o kasę. Nigdy im nie żałowałem, ale teraz przegięły”
„Dzień Babci to była dla mnie męczarnia. Wnuki przyszły, bo wypadało i zostawiły mi tandetne prezenty”