„Synowa pozjadała wszystkie rozumy i zagląda mi do garów. Według niej powinnam jeść tylko sałatę i zagryzać jarmużem”

gotująca kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Co ona sobie wyobraża, że będzie mi tu prawić kazania o wychowywaniu mojego dziecka i wnuczki? I to jeszcze pod moim dachem podczas niedzielnego posiłku, za który nawet nie podziękowała! Aż korciło mnie, żeby jej nagadać do słuchu tak, aby się jej odechciało na dobre”.
/ 17.05.2024 13:15
gotująca kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Doskonale wiem, jak zadbać o swoją rodzinę. Wiem, jakie potrawy im smakują i jakimi deserami sprawić im radość. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego moja synowa miesza się do mojej kuchni i wytyka jakieś błędy.

Nie robię nic złego

– Ile razy mama słyszała, żeby dziecku cukierków nie podawać? – w głosie Doroty dało się wyczuć irytację, a ja poczułam narastającą złość.

Co ona sobie wyobraża? Zarzuca mi, że małej daję jakieś świństwo! I to jeszcze podczas niedzielnego obiadu u mnie w domu, za który nawet zwykłego „dziękuję” nie usłyszałam! Najchętniej odpyskowałabym tej wariatce tak, żeby się nie pozbierała.

Trzymając małą Hanię na kolanach, przypomniałam sobie o niedawnej rozmowie z jej mamą. Miałam chęć wdać się z nią w sprzeczkę na temat słodyczy dla dzieciaków, ale ze względu na obecność wnuczki, dałam sobie z tym spokój. Po co drążyć ten temat po raz kolejny? Przecież to jasne jak słońce, że dziadkowie są od psucia wnuków. A jedna czekoladka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda? Zamiast po raz setny gadać o tych oczywistościach, po prostu mocno przytuliłam siedzącą na mnie Haneczkę.

– Ale pyszna ta czekolada, nie? Mama bez powodu się irytuje. Masz tutaj kolejną na potem. Wolisz dwie sztuki? Nie ma sprawy. Babcia na pewno ci nie poskąpi – mruczałam cicho do uszka wnuczki, zerkając ukradkiem na Dorotkę, czerwoną ze złości jak burak.

„No, no! Jeszcze moment i zacznie buchać parą z uszu. Należy jej się!” – przeszło mi przez myśl. Gdy moja pięcioletnia wnusia mocno mnie przytuliła, oplotła swoimi pucołowatymi rączkami szyję i zostawiła na mojej buzi mokrego buziaka, poczułam jak bardzo ją kocham. Co za cudowne dziecko!

Mógł wybrać lepiej

Wkładając naczynia do zmywarki rozmyślałam, dlaczego mój syn zdecydował się poślubić taką zarozumiałą dziewuchę. Ona naprawdę sądzi, że pozjadała wszystkie rozumy. Choćby parę dni temu, kiedy zapytała mnie czy zamiast smażonych ziemniaków mogłabym ugotować na obiad kaszę gryczaną.

„Ziemniaki to prawdziwa bomba kalorii, mamo. Myślę, że Marek nie powinien ich spożywać. Hania również” – wygłosiła swoje zdanie, choć nikt jej o to nie prosił. Co ona sobie wyobraża, pouczając mnie, jakie jedzenie jest dobre dla mojego dziecka? Są razem raptem od sześciu lat. Znam go od urodzenia i doskonale wiem, co mu smakuje. Hanię też świetnie znam. Koniec końców i tak wyszło po mojemu: zarówno Marek, jak i Hania pochłonęli ziemniaczki z wielkim smakiem.

Marek przez Dorotę nie zrobił normalnego wesela, tylko jakieś dziwne spotkanie dla garstki osób. Nawet naszych dalszych kuzynów nie zaprosili, a przecież my wszyscy byliśmy na ślubie ich córki i tam się świetnie bawiliśmy.

Niecałe sześć miesięcy temu, za sprawą Doroty, cała trójka zdecydowała się wyprowadzić z naszego dwupoziomowego domu do wynajmowanego lokalu. A przecież wraz z mężem postawiliśmy ten dom z myślą o naszym synu, jego przyszłej małżonce i ich dzieciach – marzyliśmy o tym, by trzymać się razem, jak na porządną familię przystało.

Przygotowywałam im posiłki, pomagałam w opiece nad małą Hanią. I co dostaję w zamian? Ciągłe tyrady nafaszerowane dietetycznymi mądrościami wyczytanymi w kolorowych pismach. Dorota posunęła się nawet do tego, że gdy powiedziałam: „Przecież nie mogę witać wnusi z pustymi rękoma”, wręczyła mi spis drobiazgów, naklejek i książeczek do kolorowania, które podobno powinnam dawać Hani zamiast cukierków. Kto to widział, żeby dziadkowie nie mogli rozpieszczać wnuczki słodkościami?

I ona przeciwko mnie

– Słuchaj, ta kobieta to kompletna świruska. Współczuję Hani, że ma z nią do czynienia. Ciągle jej czegoś zabrania i na wszystko nakłada ograniczenia... – zwierzyłam się kumpeli, Jance, podczas naszego cotygodniowego spotkania przy małej czarnej.

Mamy taki swój zwyczaj: za każdym razem, gdy w piątek zrobimy zakupy, wpadamy do siebie wzajemnie w gości. Czasem to Janka przychodzi do naszego mieszkania, a kiedy indziej ja i mój Kazik idziemy do niej. Przy kawie nigdy nie może zabraknąć jakichś pyszności: często jest to tort wiedeński, innym razem sernik. Tym razem Janka zaserwowała puszyste ciasto biszkoptowe z dodatkiem wiśni. Palce lizać! Będę musiała solidnie się nagłowić, by w następnym tygodniu odwdzięczyć się jej czymś równie smacznym.

– Wiesz, Elu, Dorotka to mama małej Hani, nie ty. Ona podejmuje decyzje odnośnie do żywienia córeczki. Moim zdaniem, skoro nie chce, żebyś częstowała dziewczynkę cukierkami, powinnaś to zaakceptować. Poza tym, Hania rzeczywiście ostatnio troszkę przytyła... – stwierdziła Janka, nakładając mi następny kawałek ciasta na talerzyk.

Byłam pewna, że zaraz wybuchnę, ale cudem udało mi się zapanować nad emocjami.

– Czyli twoim zdaniem źle traktuję moją wnuczkę, dobrze zrozumiałam? – mój głos zabrzmiał niczym sopel lodu. – Wiesz Janko, nie sądziłam, że i ty staniesz po drugiej stronie barykady. Dzięki za poczęstunek. Kazik, chodźmy już! – rzuciłam do swojego małżonka, który przez cały czas siedział cicho jak mysz pod miotłą.

Wracając do domu, zastanawiałam się, czemu ona tak powiedziała. Przecież dla wnusi zrobiłabym dosłownie wszystko, oddałabym ostatnią koszulę z grzbietu! Hania ma nadwagę? A to dopiero! Po tatuśku to ma. Wszyscy wiedzą, że Dorocie odbiło, ale że nawet Janka miałaby podzielać jej zdanie? Koniec świata normalnie…

Jakbym dostała w twarz

Nadchodził weekend, a konkretnie niedziela. To oznaczało jedno – zjemy posiłek w gronie najbliższych. Osobiście nigdy bym z tego nie zrezygnowała, nawet gdyby świat się walił! Po prostu muszę zjeść ten cotygodniowy, świąteczny obiad.

Chcąc oderwać się od myśli o niesprawiedliwości, jaka mnie spotkała, skupiłam się na planowaniu menu. Nie ma co się zastanawiać – na początek przygotuję rosołek z kluskami własnej roboty. Pytanie tylko, co zaserwuję po zupie?

Ziemniaki, schaboszczak, a może golonka z serem żółtym na wierzchu? Jakie dodatki? Może kluski śląskie albo kopytka ziemniaczane, bo już od jakiegoś czasu nie jedliśmy? A na deser coś tradycyjnego, takiego jak ciasto czekoladowe, czy raczej ta intrygująca zielona babka wyglądająca jak porośnięta trawą? Wpadło mi do głowy, żeby decyzję zostawić Markowi. Przy okazji dowiem się, jak tam u Hani i co słychać.

– Wiesz co, mamo, obawiam się, że w najbliższą niedzielę nie uda nam się wpaść do was – Marek w końcu odebrał telefon ode mnie.

– A to z jakiego powodu? Planujecie jakiś wyjazd? – postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej.

Wtedy mój syn zaczął plątać się w zeznaniach, wspominając o jakichś ważnych sprawach do ogarnięcia i o tym, że Hania od pewnego czasu kiepsko się czuje i chyba dopadło ją jakieś przeziębienie… Ani trochę nie dałam wiary w to, co mówił. Zupełnie jak mój mąż, kompletnie nie potrafił zmyślać.

– Szczerze mówiąc, powiem ci jak jest – odetchnął z ulgą, kiedy bez ogródek wyraziłam swoją opinię na temat jego marnych wymówek. – Ustaliliśmy z Dorotą, że chwilowo nie będziemy uczestniczyć w cotygodniowych rodzinnych obiadach. Mamy nadzieję, że przyjmiesz zaproszenie do nas i uszanujesz nasze postanowienia odnośnie do diety Hani. Wielokrotnie cię prosiliśmy, abyś nie częstowała jej słodkościami, a ty nadal to robisz. Mała przekroczyła 97 centyl. Lekarz stwierdził…

– Nie mów mi o jakichś lekarzach od dzieci i tabelkach wzrostu, synu! Mów jak jest, Dorota cię przeciwko mnie nastawiła! – nerwy puściły mi tak, że aż dygotałam. – Jej jedyną umiejętnością jest przyprawianie zieleniny. I ona śmie pouczać mnie, jak dbać o najbliższych? Robię to od lat! No i? Czy komukolwiek wyszło to na złe?

– No cóż... – westchnął Marek, po chwili zastanowienia. – Mieszkanie z tobą wcale mi nie pomagało. Ojcu zresztą też nie... Wiesz mamo, tata już po paru krokach nie może złapać tchu, a ja czuję się jak jakiś dziadek, choć nie mam nawet czterdziestki na karku. Zdążyłem już dorobić się za wysokiego ciśnienia. Jednym z głównych powodów naszej wyprowadzki była chęć zadbania o zdrowie. Gdybym został z tobą, nigdy nie udałoby mi się przejść na dietę...

Bez słowa odłożyłam telefon. Nie miałam siły tego dłużej słuchać.

Nie miałam sobie nic do zarzucenia

– O co chodzi? – spytał przejęty Kazio, wchodząc do pokoju i z westchnieniem siadając na sofie.

– Dorota, ta stuknięta baba, nastawia wszystkich przeciwko mnie! – wrzasnęłam. – Nie przyjadą do nas w weekend! Marek twierdzi, że przez moje gotowanie przytył, a teraz chcę utuczyć też jego pociechę! Zarzuca mi, że przez moje jedzenie ma za wysokie ciśnienie, możesz w to uwierzyć? Dostało mi się też za ciebie.

– Posłuchaj, skarbie, nie podnoś głosu. Pomówmy na spokojnie – rzekł mój małżonek. – Bądźmy ze sobą szczerzy. Przyjrzyj się sobie... A właściwie mi. No i Markowi. Wiesz, chyba nadszedł czas, żeby trochę inaczej podejść do tematu odżywiania. Twoje dania są przepyszne i nikt nie dorównuje ci w gotowaniu, ale...

– A kto tak gada? – warknęłam. – Z kim ja rozmawiam i gdzie wcięło mojego męża, hę? Tego, co zawsze mówił, że nie jest jakimś tam królikiem doświadczalnym i samymi liśćmi to długo nie pożyje. Przypomnij sobie, Kazik, jaką górę pierogów potrafisz wciągnąć na jednym posiedzeniu, no?

– Noo, słonko, ale wiesz…

Weszłam do pokoju, w którym sypiam, mocno trzaskając drzwiami i zabrałam się za porządki w garderobie. Robię tak zawsze, gdy chcę uspokoić zszargane nerwy – wszystko wypakowuję i układam od nowa, półeczka po półeczce. Podobno jak jest ład w mieszkaniu, to i w głowie się porządkuje.
I tym razem podziałało. Może nadal bardzo się gniewałam, ale złość powolutku ze mnie ulatywała. „Rany, ale to wielkie!” – zdziwiłam się w myślach, gdy wyjęłam z szafy górę od piżamy mojego Kaziucha.

Trzymając w dłoniach koszulkę, skierowałam się do pokoju dziennego. Pomyślałam, że poprawi nam to humor, kiedy razem z Kazikiem pośmiejemy się z kompletnie niedopasowanych rozmiarów. Jednak zatrzymałam się przy wejściu i coś mną tknęło.

Nie było dla mnie zaskoczeniem, że mój mąż ma solidną nadwagę. Zrobiłam kilka kroków w stronę sporych rozmiarów lustra wiszącego w korytarzu. Faktycznie, moja sylwetka jest smuklejsza niż Kazika, ale muszę przyznać, że i u mnie widać parę zbędnych kilogramów. A jak to wygląda u Marka i Hani?

Co ja sobie myślałam...

Zrobiłam kubek ciepłej herbaty, dodałam plasterek cytryny i wyciągnęłam z szafki nasze rodzinne fotografie. Siedziałam nad nimi godzinami, dokładnie studiując każde ujęcie. Najbardziej skupiłam się na tych z poprzednich świąt wielkanocnych.

Kiedy przeglądałam stary album ze zdjęciami, nagle przypomniałam sobie obrazek z przeszłości. Mój ślubny niecierpliwie próbował podbierać pierożki, które dopiero co odcedzałam. Nie mógł się doczekać, aż nałożę mu na talerz jego ukochane danie. Parsknęłam śmiechem i dla żartu pacnęłam go ręcznikiem kuchennym po rękach, bo przecież musiałam jeszcze polać te cudne pierogi roztopionym tłuszczem ze skwareczkami. Kazik pochłonął aż dziesięć pierogów na raz. „Istna poezja!” – zachwycał się. Byłam taka dumna, że jestem doskonałą żoną. „Nałożyć Ci jeszcze?” – zaoferowałam. Nie odmówił dokładki.

Kolejna sytuacja, która utkwiła mi w pamięci miała miejsce rok temu, kiedy wybrałam się z moją wnuczką Hanią na plac zabaw. Inne maluchy zwinnie wspinały się po drabinkach niczym żwawe wiewiórki, a moja wnusia z mozołem próbowała wdrapać się na niewielką karuzelę.

– Zawsze są ode mnie szybsi! – poskarżyła się.

Gdy zdałam sobie sprawę, ile podobnych sytuacji przychodzi mi do głowy, zalałam się łzami. Podjęłam decyzję: pora coś zmodyfikować w naszych nawykach żywieniowych. I zrobię to, tylko jeszcze nie mam pojęcia od czego zacząć. Może najpierw powinnam przedyskutować to z Dorotą?

Elżbieta, 62 lata

Czytaj także:
„Zamieszkałam z narzeczonym i to był gwóźdź do trumny naszego związku. Nie ożenię się z kimś, kto mną pomiata”
„Lubiłam zarabiać i wydawać pieniądze. Kupiłam sobie wszystko oprócz miłości. Gdy sobie to uświadomiłam, było za późno”
„Szwagier wyżerał nam lodówkę. Gdy to my potrzebowaliśmy wsparcia, karmienie darmozjada odbiło nam się czkawką”

Redakcja poleca

REKLAMA