„Synowa nie pozwala dzieciom jeść słodyczy, a ja nie mogę na to patrzeć. Te dzieci nic nie mają z życia”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Maskot
„– Co też mama najlepszego zrobiła! – zawołała z wyrzutem. Popatrzyłam na nią z lekkim strachem. – Co zrobiłam? – zapytałam. – Coś nie tak z dzieciakami? – Było dobrze, dopóki nie znalazły się u mamy – rzuciła ze złością. – Słyszałam, co tu jadły. Jakieś batoniki, ciasta i jeszcze lody w parku!”.
/ 10.03.2024 07:15
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Maskot

Zwykłam mawiać, że słodycze to prawdziwa przyjemność, której nikt nie musi sobie odmawiać. Oczywiście, trzeba było zachowywać pewien umiar, no ale przecież od kilku ciastek, jednego batonika czy kawałka ciasta nikt jeszcze nie umarł.

Fakt, słodkości uzależniały, bo i ja, odkąd pamiętam, nie potrafiłam sobie nigdy odmówić jakiegoś łakocia. Chętnie piekłam różnego rodzaju ciasta, a kiedy wszystkie mi spowszedniały, szukałam w Internecie przepisów na nowe. Czasem coś nie wychodziło, było czegoś za dużo albo za mało, ale nie dawałam za wygraną, dopóki nie osiągnęłam sukcesu.

Na swoje urodziny zawsze przygotowywałam własnoręcznie robione torty. Wszyscy je chwalili – rozpływali się nad kremem i zestawieniem smaków, a koleżanki prosiły o przepisy. Cóż, uważałam, że należy regularnie osładzać sobie życie, bo to jest przecież dosyć szare i niewdzięczne. Na wiele rzeczy nie mamy wpływu, więc dlaczego nie pozwolić sobie na chwileczkę takiego słodkiego zapomnienia?

Cieszyłam się, że zostanę babcią

Kiedy mój syn, Tobiasz, oznajmił, że jego żona, Angelika, jest w ciąży, nie posiadałam się ze szczęścia. Właściwie nic nie wspominali o swoich planach na przyszłość, nie mogłam mieć więc pewności, że będą w ogóle powiększać rodzinę.

– Nic nie planowaliśmy, mamo – przekonywał mnie Tobiasz. – Wiesz, to tak po prostu samo wyszło. I teraz mierzymy się z nową sytuacją.

Oczywiście, zapewniłam, że wesprę ich z miłą chęcią i że zawsze mogą na mnie liczyć. Wiedziałam, że ciąża to nie byle co, więc starałam się pomagać Angelice jak tylko mogłam. Doceniała to, choć nie dawała mi się do siebie za bardzo zbliżyć. Zawsze była trochę dziwna i miała jakieś wydumane przekonania na temat życia, diety i tak dalej.

Już samo to, że była chorobliwie chuda dawało do myślenia. Mówiłam jej, że nie powinna się głodzić, zwłaszcza w ciąży, ale ona nie słuchała. Uważała, że głupio gadam. No cóż. Miałam tylko nadzieję, że te jej diety nie zaszkodzą dziecku. Ode mnie nawet batonika nie chciała, takiego z orzechami, dobrego na mózg i w ogóle – bo za dużo kalorii.

Oni mieli swoją wizję

Na szczęście mojemu wnuczkowi, Patryczkowi, nic się nie stało, podobnie jak jego siostrze, Ilonce, która urodziła się dwa lata po nim. Ubolewałam tylko trochę, że dzieci widywałam tylko w momentach, gdy odwiedzałam syna lub gdy oni wpadali na jakiś proszony obiad. Z początku liczyłam, że będą je ze mną zostawiać w razie potrzeby, ale woleli zatrudnić opiekunkę.

– Oj, nie chcemy cię odrywać od obowiązków, mamo – tłumaczył się pokrętnie Tobiasz. – A Angela znalazła naprawdę porządną dziewczynę. Nie pije, nie pali, ma referencje i dzieci bardzo ją lubią. Zapewniam cię, że znaleźliśmy najlepszą opiekunkę, jaką można było.

Nie spierałam się z nim, ale było mi trochę przykro, że jakaś wynajęta dwudziestoletnia siksa, Asia czy jak jej tam było, spędza więcej czasu z moimi wnukami niż ja.

– Do czego to podobne? – pożaliłam się kiedyś Maryli, mojej przyjaciółce. – No powiedz, Marylko, żeby wnuki prawie z babcią nie miały kontaktu? Ja rozumiem, jak dziadkowie nie mają czasu, bo mają jakąś wymagającą pracę, ale tak? Przecież ja prawie cały czas siedzę w domu!

– A wiesz, młodzi. – Machnęła ręką. – Oni teraz mają inne podejście do wychowywania i tak dalej. Uważają chyba, że tak są bardziej światowi. A takie babcie jak my to do skansenu najlepiej.

W sumie przyznałam jej rację, ale nie bardzo mnie to pocieszyło. Uznałam jednak, że muszę się jakoś z tym pogodzić – przecież nastawienia tej Angeliki siłą nie zmienią. Ewentualnie mogłam jeszcze bardziej wszystko skomplikować, jakby się synowa z jakiegoś głupiego powodu na mnie nagle obraziła.

Chętnie zaopiekowałam się wnukami

Któregoś dnia odezwał się do mnie syn z pytaniem, czy nie wzięłabym wyjątkowo wnuków do siebie.

– Asia jest chora, a ja obiecałem Angeli, że pójdziemy do kina, a potem na jakąś kolację – tłumaczył się pośpiesznie. – To naprawdę wyjątkowa sytuacja. Nie będziemy cię więcej tym obciążać, obiecuję.

– Ale nie ma żadnego problemu – zapewniłam, bardzo zadowolona z rozwoju sytuacji. – Dzieci na pewno się ucieszą, że spędzą trochę czasu z babcią.

Patryk miał już sześć lat, a Ilona cztery, uznałam więc, że znajdziemy jakieś fajne gry, pooglądamy coś może razem, a potem, jeśli pogoda dopisze, zabiorę ich do parku. Na tę okazję upiekłam też trzy różne ciasta – nie miałam pojęcia, co lubią moje wnuki, a ani syn, ani synowa jakoś nigdy nie wspominali. Zrobiłam też rekonesans w szufladzie, żeby ustalić, czy jestem odpowiednio zaopatrzona w słodycze. W końcu miały przyjść do mnie dzieci!

Dzieci były zachwycone

No i kiedy Tobiasz w końcu je przywiózł, wszystko było gotowe. Najpierw siedzieli w salonie i oglądali jakieś animacje, a ja przygotowywałam obiad. Kiedy jednak znalazłam chwilę przyszłam ich zapytać, czy nie mają może ochoty na coś słodkiego.
Patrykowi momentalnie zaświeciły się oczy.

– A możemy?

– No pewnie! – Zadowolona, że sprawiłam dzieciom radość, przyniosłam im po batoniku.

Dzieciaki jadły, aż im się uszy trzęsły. Myślałam wtedy, że po prostu są bardzo głodne. Zapewniłam ich więc, że obiad będzie niedługo.
Zjadły go bardzo chętnie, a potem przyniosłam im ciasta, tak, w formie deseru. Skosztowały każdego po trochu, a ja cieszyłam się, że tak im smakują.

Później, kiedy już trochę odpoczęliśmy, zabrałam ich do parku. Kiedy trochę pospacerowaliśmy i posiedzieliśmy nad wodą, kupiłam nam po lodzie. Po powrocie do domu natomiast wyjęłam jakąś znalezioną wcześniej grę planszową i tak spędziliśmy resztę wspólnego czasu.

– Nie sprawiali problemów? – spytał mnie potem Tobiasz.

– A skąd – stwierdziłam. – Świetnie się bawiliśmy. Prawda? – Ostatnie pytanie skierowałam do dzieci.

Ochoczo pokiwały głowami.

– A możemy częściej przyjeżdżać do babci? – wypalił Patryk.

– O tak! – rzuciła pośpiesznie Ilona. – Prosimy, tatusiu!

– No, zobaczymy – stwierdził mój syn wymijająco i zabrał je do domu.

Synowa miała pretensje

Nie minęły dwa dni, kiedy na moim progu stanęła synowa. Kiedy ją wpuściłam, obrzuciła mnie groźnym spojrzeniem.

– Co też mama najlepszego zrobiła! – zawołała z wyrzutem.

Popatrzyłam na nią z lekkim strachem.

– Co zrobiłam? – zapytałam. – Coś nie tak z dzieciakami?

– Było dobrze, dopóki nie znalazły się u mamy – rzuciła ze złością. – Słyszałam, co tu jadły. Jakieś batoniki, ciasta i jeszcze lody w parku!

Wzruszyłam ramionami.

– Bardzo im wszystko smakowało.

Zmarszczyła brwi.

– Nie dajemy naszym dzieciom słodyczy – oświadczyła stanowczo. – To puste kalorie, których nie potrzebują. Mają w domu owoce i warzywa. Też bardzo je lubią.

To mnie zabolało

Popatrzyłam na nią z powątpiewaniem. Zawsze uważałam, że dzieciństwo, podobnie jak młodość w ogóle, rządzi się swoimi prawami. Dzieciakom było wolno więcej – miały się cieszyć, korzystać z życia i nie przejmować się ograniczeniami. A słodycze? Słodycze jakoś same się w to wpisywały. I tylko moja synowa mogła wpaść na to, żeby te biedne maluchy od nich odciąć!

– Już to widzę – mruknęłam. – Przecież to nie króliki, żeby samą zieleninę jadły. A trochę słodkiego jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

– No nie wiem… – Tym razem to ona nie była przekonana.

– Powinnaś im pozwolić na coś słodkiego od czasu do czasu – przekonywałam. – Chociaż jeden batonik czy wafelek w tygodniu.

Zlustrowała mnie krytycznym spojrzeniem.

– Żeby wyglądały potem tak jak mama? No podziękuję.

Zachłysnęłam się powietrzem. Że niby ona zarzucała mi, że jestem gruba? To siebie w lustrze nie widziała, zasuszona chuda szkapa!

– I nie życzę sobie, żebyś psuła ich dietę – kontynuowała, moje milczenie biorąc pewnie za oznakę rezygnacji z dalszej sprzeczki. – Mają się zdrowo odżywiać. Nie będą mieć nadwagi już w podstawówce!

Nie rozumiem tego

Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego Angelika robi to własnym dzieciom. Jeśli sama nie chce jeść słodyczy, niech nie je – marchewki i jabłuszka czekają, ale czemu odmawiać maluchom odrobiny przyjemności?

Muszę koniecznie porozmawiać o tym z moim synem. Ja mu przecież niczego nie zabraniałam i wcale nie ma nadwagi. Nie wierzę też, że gdzieś po kryjomu nie łamie tej całej rygorystycznej diety, panującej w ich domu. Moim ciastom przecież nigdy nie umiał się oprzeć.

Czytaj także: „Mój szef to wyzyskiwacz. Gdy przyłapałem go z kochanką, czułem, że lepszej okazji do zemsty nie mogłem sobie wymarzyć”
„Siostry kłóciły się o mieszkanie po babci, a ja chciałem w spadku tylko stare biurko. Znalazłem w nim niezły majątek”
„Marzyłam o miłości, ale córki skazały mnie na samotność. Uznały, że małżeństwo w moim wieku to głupota”

 

Redakcja poleca

REKLAMA