„Synowa naczytała się bzdur o bezstresowym wychowywaniu dzieci. Teraz wnuk jest rozpuszczony, samolubny i nieznośny”

Moja synowa naczytała się bzdur o bezstresowym wychowaniu fot. Adobe Stock, RinaChu
„Karmiła piersią dwa lata na żądanie. Cały czas trzymała go przy sobie jak lalkę. Mając 3 lata, nie umiał być sam, uważał, że świat powinien kręcić się wokół niego i nie rozumiał, że potrzeby innych dzieci są równie ważne jak jego. Kiedy nie dostawał tego, czego chciał, wpadał w histerię, a wtedy synowa lamentowała, że wnuk nie może się stresować”.
/ 27.07.2022 15:15
Moja synowa naczytała się bzdur o bezstresowym wychowaniu fot. Adobe Stock, RinaChu

Bywają mężczyźni, dla których rodzina to tylko uciążliwy, choć niestety, konieczny dodatek do życia. Takim facetem jest mój starszy brat, Wojciech. Ale są i tacy, którzy uważają rodzinę za skarb. To ja. Rodzina mojego brata poważa go i twierdzi, że dzięki niemu mają dobre życie. Fakt – pracował ciężko, dobrze zarabiał i tylko ja wiem, że często miał skoki w bok – panienki, alkohol, kasyna.

Miał mnóstwo szczęścia, że nie wpadł w nałogi

Ale zawsze mówił mi, że dopiero poza domem czuł, że żyje. Wtedy, gdy mógł wydać część pieniędzy na męskie przyjemności.

– To po co ci rodzina? – pytałem także wtedy, gdy dopiero się żenił.

– Wiesz, co mówią: prawdziwy mężczyzna musi wybudować dom, zasadzić drzewo, spłodzić syna.

– Nawet jeśli tak naprawdę te obowiązki go nudzą i nie widzi w nich niczego dobrego? – mruknąłem.

Brat wzruszył ramionami.

– Takie są wymogi świata i ja tego nie zmienię. Ale to nie znaczy, że nie mogę mieć wszystkiego, co nie?

Tak więc Wojciech pracował i łożył na dom – a łożył porządnie, żeby wszyscy widzieli, że jest w stanie dobrze zaopiekować się rodziną – jednak w życiu bliskich mało uczestniczył. Nie pomagał żonie przy dzieciach, nie kąpał ich, nie chodził na spacery i nie czytał im do snu. Dopiero gdy dorosły, zauważył obecność swoich dwóch synów. Ale córkę zlekceważył. I taki sam jest teraz wobec swoich wnuków – odległy dziadek, który da stówę na lizaki, ale nie weźmie na kolana, bo nie lubi dzieci. A mimo to oni wszyscy go kochają i szanują.

Dla mnie rodzina to sens istnienia

Kochałem moją żonę, kochałem dwójkę moich dzieci – syna Jurka i córkę Julię. Może nie zarabiałem tyle co brat, ale źle się nam nie wiodło. Miałem czas dla rodziny – i wychowywałem dzieci na równi z żoną. Alinka była instrumentariuszką w szpitalu, miała dyżury o różnych porach. Ja mogłem pracować w domu, więc zajmowałem się dziećmi od ich urodzenia. Kąpałem, karmiłem, masowałem brzuszki. Czytałem książeczki, chodziłem na spacery. Patrzyłem, jak dorastają. Walczyłem o syna, gdy jako nastolatek zbaczał na manowce – i udało mi się.

Wspierałem córkę, kiedy chłopcy łamali jej serce, gdy nie dostała się na studia, gdy miała kłopoty w pracy. Dzięki mnie – sama to mówiła – nie załamała się i wyszła z depresji po poronieniu. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną. I kiedy moja żona zmarła na raka, dzieci były ze mną.

Ale szczęście nie trwało wiecznie. Zaczęło się to, kiedy mój syn drugi raz się ożenił. Miał 42 lata, a jego żona, Ilona, 28. Rozwiódł się z pierwszą, bo dla niej najważniejsza była kariera i nie chciała mieć dzieci. A dla Jurka dzieci były ważne – może bardziej z powodów prestiżowo-tradycyjnych, jak dla mojego brata, niż emocjonalnych jak dla mnie, ale to szczegół.

Ilona szybko zaszła w ciążę, uszczęśliwiając Jurka

I mnie, bo bardzo chciałem mieć wnuki. Niestety, moja córka po trzech poronieniach uznała, że ma dosyć i wzięła sobie dwa psy. Jej mąż nie protestował – oboje nie uzależniają szczęścia życiowego od dzieci, więc nie ma problemu. Co więcej, Julia, kiedy wreszcie pogodziła się z tym, że nie jest w stanie urodzić, uspokoiła się, wypogodniała. Zaczęła odczuwać prostą radość z życia – i to mnie radowało, bo najbardziej na świecie pragnę szczęścia dla moich bliskich. Tylko że ja tęskniłem za dziećmi, uwielbiam je.

Jest coś niewiarygodnie odświeżającego i magicznego w sposobie, w jaki patrzą na świat – jak odbierają go wszystkimi pięcioma zmysłami – czasem to tak, jakby żyły w zupełnie innym świecie niż my! To ich cudowne zadziwienie zwykłymi dla nas widokami, zapachami, dźwiękami sprawia, że i ja zaczynam patrzeć inaczej. Cytryna jest kwaśna, tak, a niebo błękitne, co w tym niezwykłego? Ale gdy widzisz zaskoczenie na twarzy niemowlaka, pierwszą reakcję, pierwsze olśnienie biedronką lądującą na dłoni, liściem tańczącym w podmuchach wiatru, pierwszym smakiem truskawki – wtedy dociera do ciebie, że tak trzeba patrzeć, smakować zawsze na nowo, całym sobą, bo to jest prawdziwa magia.

Byłem świetnym opiekunem dzieci

Uwielbiałem pokazywać moim dzieciom i wnukowi ciągle nowe cuda świata i patrzeć, jak reagują. Uwielbiałem słuchać ich komentarzy – niby naiwnych, a jednak często trafiających w sedno. Dzieci są niesamowitymi obserwatorami i słuchaczami. W ich czystych mózgach, jeszcze niezaśmieconych pożądanym przez otoczenie zachowaniem i myśleniem, tworzą się zaskakujące połączenia. Pamiętam, kiedy moja Julka miała jakieś 6ć lat, bawiła się z koleżanką w swoim pokoju. Ja szykowałem obiad w kuchni. Nagle usłyszałem, jak koleżanka mówi do Julki:

Moja siostra wreszcie umówiła się na drugą randkę.

Siostra tej koleżanki, jak zdążyłem się zorientować z rozmów między dziewczynkami, ciągle umawiała się z chłopakami na randki, ale zawsze na pierwszej z jakiegoś powodu się kończyło, co było powodem rozpaczy dziewczyny.

– Pewnie wreszcie nauczyła się ciekawie kłamać – odparła poważnym tonem moja córka.

– Chyba tak – zgodziła się przyjaciółka i przeszły na inny temat.

Byłem szalenie zainteresowany tą wyjątkową diagnozą, więc kiedy wieczorem kładłem córkę spać, spytałem, dlaczego tak powiedziała. Julka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

– To ty, tatuń, nie wiesz, że na pierwszej randce trzeba o sobie kłamać tak ciekawie, żeby zachęcić do drugiej?

Osłupiałem. Bo gdy się tak zastanowić głębiej, moja córka miała rację. Niestety, ze smutkiem zauważałem, że oryginalne opinie stawały się coraz rzadsze, kiedy dzieci poszły do szkoły. Dlatego kiedy Ilona, żona Jurka, postanowiła wrócić do pracy, z radością zgodziłem się, że pomogę przy 3-letnim wnuku, którego bardzo lubiłem, ale rzadko widywałem. Zresztą Jerzy do tego namawiał żonę.

– Kochanie, tata jest cudownym opiekunem – mówił. – On praktycznie wychował mnie i Julię, bo mama dużo pracowała. Wie wszystko, umie wszystko i ma morze cierpliwości. A Michaś wymaga cierpliwości, jak wiesz. No i będzie taniej.

Ten ostatni argument chyba przeważył, bo nie zauważyłem, by moja nowa synowa specjalnie mi zaufała. Przyniosła mi jakieś nowoczesne podręczniki wychowywania dzieci, z zaznaczonymi fragmentami, które miałem koniecznie sobie przyswoić, rozpisała, co dawać Michasiowi jeść i o której, a nawet do jakiej temperatury podgrzewać picie. Jakie ubranko kiedy mu zakładać… Słuchałem cierpliwie, kiwałem głową.

A tata odczyta tę listę? – denerwowała się.

– Jest wydrukowana – odparłem łagodnie; ale nie mogłem powstrzymać się od komentarza: – Jestem emerytem, nie analfabetą.

Michaś jest alergikiem, to bardzo ważne!

– Rozumiem. Ale nie martw się, poradzę sobie.

I tak zaczęła się moja opieka nad wnukiem

Synowa była zwolenniczką wychowania, nie wiem, jak to się nazywa – bliskość czy coś. Że dziecko jest na pierwszym miejscu. Karmiła synka piersią dwa lata, na żądanie. Cały czas trzymała go przy sobie i starała się, by nie wiedział, co to stres. Mając 3 lata, nie umiał być sam, uważał, że świat powinien kręcić się wokół niego, i nie rozumiał, że potrzeby innych dzieci są równie ważne jak jego.

– To plaga – powiedziała mi wychowawczyni w przedszkolu, kiedy odbierałem wnuka po południu. – Kiedyś dzieci były zdyscyplinowane, w grupie było jedno, może dwoje z natury niegrzecznych czy rozpuszczonych książątek. A teraz jedna trzecia jest takich, nauczonych w domu, że są bóstwem. Nie umieją współpracować, dzielić się, i kiedy nie dostają tego, czego chcą, są obrażone. Albo płaczą. I potem rodzice mówią, że robimy im krzywdę, bo dzieci się denerwują. A to im szkodzi. No i po latach wychodzą na świat takie książątka. I dostają po tyłkach tak, że nie potrafią się pozbierać.

– Ma pani rację. Trzeba z tym walczyć, póki można – zgodziłem się.

– Michaś ma szczęście, że trafił na pana – uśmiechnęła się kobieta.

Trzeba Michasiowi zdjąć tę koronę

Trochę trwało, zanim zaczęliśmy z wnukiem nadawać na podobnych falach. Powoli wyrabiałem w nim normalne odruchy człowieka, który żyje w społeczeństwie, i czasem musi iść na kompromis i współpracę. Niestety, to nie podobało się mojej synowej.

Ojciec doprowadza Michasia do płaczu! On dostanie nerwicy!

– Ilonko, ja nie mogę zgadzać się na każdy jego kaprys – odparłem. – To niewychowawcze.

– Nie pozwolę, żeby mój syn wychowywał się w wojsku!

– Hola, kochanie – wtrącił Jurek. – Tata ma rację. I przestań używać słów nieadekwatnych do sytuacji. Przepraszam za Ilonę, tato.

Za mnie przepraszasz?! – wrzasnęła synowa, zupełnie nie przejmując się, że słyszy to jej synek i się boi.

Czym prędzej zabrałem wnuka z pokoju i poszedłem z nim do kuchni, zamykając za sobą drzwi. Michaś uniósł ramiona, więc wziąłem go i posadziłem na jego krzesełku.

– Nie bój się – powiedziałem. – Rodzice czasami muszą upuścić pary, coś sobie wyjaśnić.

Michaś pokiwał mądrze główką.

– To jak z lokomotywą – powiedział. – Inaczej wybuchną i rozerwą się na kawałki, prawda?

– Dokładnie – odparłem z uśmiechem; właśnie czytałem mu „Lokomotywę” Tuwima, stąd to skojarzenie.

Wiedziałem, że gdyby synowa mogła, opłaciłaby opiekunkę, ale po pierwsze, musieliby oszczędzać, a po drugie – ona obcym jeszcze bardziej nie ufała. Wiedziałem także, że z upływem czasu niechęć Ilony do mnie pogłębiała się, z bardzo prostego powodu – Michaś coraz bardziej się do mnie przywiązywał, miałem na niego coraz większy wpływ. Po roku synowa dostała awans i przychodziła do domu coraz później. Jurek czasami wyjeżdżał, więc zacząłem też opiekować się wnukiem wieczorami. Kąpałem go, kładłem spać.

Przyznaję – przywiązałem się do wnuka okropnie

Traktowany tak, jak dziecko powinno być traktowane, stał się cudownym, inteligentnym chłopaczkiem, czułym i wrażliwym. Kochałem go. Dałbym się za niego pokroić. Synowej bardzo się to nie podobało, mówiła, że podkopuję jej autorytet, że Michaś ciągle o mnie mówi, a przecież powinni być dla niego najważniejsi matka i ojciec. Wtedy zaczęła ograniczać moje kontakty z wnukiem. Nagle jej „bliskość” i „brak stresu u dziecka” przestały być istotne. Ważne było, by osiągnęła to, co chciała.

– Ona zmarnuje wszystko, co zrobiłem. Zmarnuje twojego syna...– powtarzałem synowi.

– Nie pozwolę na to. Obiecuję. Znasz mnie. Ale muszę jej posłuchać. Zawsze mnie uczyłeś, jak bardzo ważne są kompromisy… Rozumiesz mnie, tato? Proszę, spróbuj zrozumieć.

Tak, kompromisy są ważne. Ale czy za każdą cenę? Nie wiem. Wiem tylko, że czuję się potwornie wykorzystany. I strasznie tęsknię za swoim wnukiem, za przeszłością, tymi dobrymi dniami...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA