„Synowa chce zatrzeć pamięć o naszym synu, który zginął przed narodzinami Tomaszka. Chce zmienić mu nazwisko”

Młoda wdowa z synem na cmentarzu fot. Adobe Stock, bramgino
Śmierć naszego zaledwie 27-letniego syna była dla mnie i mojego męża niewyobrażalną tragedią. Tym bardziej że odszedł w kilkanaście miesięcy po swoim ślubie. Zostawił po sobie nie tylko wdowę, ale i nienarodzone dziecko, bo synowa była wtedy w piątym miesiącu ciąży.
/ 25.05.2021 15:27
Młoda wdowa z synem na cmentarzu fot. Adobe Stock, bramgino

Synowa szybko się otrząsnęła, stanęła na nogi. Musiała, miała przecież dziecko. Kilka lat temu sądziłam, że nic gorszego niż śmierć jedynego syna nie może mnie spotkać. Lecz straszniejsze jest zapomnienie.

Śmierć naszego zaledwie 27-letniego syna była dla mnie i mojego męża niewyobrażalną tragedią. Tym bardziej że odszedł w kilkanaście miesięcy po swoim ślubie, kiedy wydawało się, że zaczyna się w jego i naszym życiu nowy, piękny rozdział. Zostawił po sobie nie tylko wdowę, ale i nienarodzone dziecko, bo synowa była wtedy w piątym miesiącu ciąży.

Prawdę mówiąc, chyba to maleństwo będące jeszcze w łonie matki wszystkich nas wtedy uratowało. Monika nie mogła do końca pogrążyć się w rozpaczy, bo musiała dbać o siebie, aby dziecku nic się nie stało. A my z mężem także skupiliśmy się na niej i na wnuku. W tym czasie synowa mieszkała u nas, bo z Krzysiem dopiero czekali na swoje mieszkanie.

Czy to koniec naszych trosk...?

Z pieniędzy, które dostali w prezencie ślubnym, zrobili pierwszy wkład i wszyscy razem patrzyliśmy na to, jak rośnie dom, w którym miało się znaleźć ich mieszkanie. Kilka miesięcy przed wypadkiem Krzysia, było już w stanie surowym i mój syn zabierał się za jego wykończenie.

– Muszę zdążyć, zanim pojawi się berbeć – mawiał z uśmiechem.

Po jego śmierci wszelkie prace stanęły. Nie byliśmy w stanie z mężem ani psychicznie, ani fizycznie podołać temu wyzwaniu. Poza tym wydawało nam się, że przynajmniej na początku lepiej, jeśli Monika u nas zostanie. Bo będzie miała pomoc i oparcie.

Matka naszej synowej bowiem od wielu już lat nie żyje, a ojciec mieszka daleko i ma drugą rodzinę. W jego domu nigdy nie znalazło się dla najstarszej córki miejsce, a cóż dopiero powiedzieć o córce z wnukiem.

Kiedy urodził się wnuczek, stał się dla nas wszystkich prawdziwą pociechą. Od początku widziałam w nim duże podobieństwo do małego Krzysia – pokazywałam synowej zdjęcia sprzed lat, aby sama to oceniła. Przyznawała mi rację i chyba przynosiło jej ulgę to, że w synku może widzieć utraconego ukochanego.

Mijały miesiące, maluch rósł jak na drożdżach, a synowa nieśmiało zaczęła mówić o wyprowadzce. Martwiliśmy się, czy da radę spłacać sama zaciągnięty kredyt na trzypokojowe mieszkanie…

– Przynajmniej chcę spróbować – Monika była jednak nieprzejednana. Faktycznie mały Tomaszek dostał po tacie całkiem przyzwoitą rentę, bo syn miał dobrą pracę. Wyglądało więc na to, że jego rodzina jest zabezpieczona. Wspólnie z mężem pomogliśmy Monice wykończyć nowe mieszkanie.

Trochę martwiło nas to, że jest na drugim końcu miasta, bo przyzwyczailiśmy się do tego, że codziennie widujemy Tomcia, ale postanowiliśmy go często odwiedzać. Trzeba przyznać, że nasza synowa nie robiła w tym względzie problemów. Oczywiście, nigdy nie spodziewałam się tego, że młoda dziewczyna, która owdowiała przed trzydziestką, będzie do końca życia wierna mojemu synowi. Wiedziałam, a i w sercu nawet sobie tego życzyłam, że po jakimś czasie otworzy się na nowe znajomości i znajdzie kolejną miłość.

Jest dobrą kobietą i wspaniałą matką, więc ma do tego pełne prawo, zasługuje na szczęście. Początkowo Monika trochę się wstydziła tego, że poznała Adama. Mówiła o nim, że jest kolegą z pracy, który czasami jej pomaga w męskich, domowych pracach, ale przecież nie jestem ślepa. Od razu zauważyłam ten błysk w jej oku, który się pojawiał, ilekroć o nim wspominała. Rozumiałam jednak, że stara się być wobec nas, swoich teściów, delikatna, więc w końcu sama dałam jej do zrozumienia, że naprawdę rozumiem i akceptuję jej wybór.

Widziałam wtedy wyraźnie, że jakby kamień spadł Monice z serca. Przyznała szybko, że Adam wiele dla niej znaczy. Po trzech latach od śmierci naszego Krzysia wyszła ponownie za mąż. Byliśmy z mężem na jej drugim ślubie, chociaż powiem szczerze, że było to dla nas traumatyczne przeżycie. Jeszcze tak niedawno przecież u boku tej kobiety ubranej w białą suknię stał nasz ukochany syn. I chociaż starałam się trzymać nerwy na wodzy, to jednak popłynęły mi łzy.

Na wesele już nie poszliśmy, dobrym pretekstem stała się opieka nad niespełna trzyletnim wnukiem, który przecież nie mógł uczestniczyć w nocnej zabawie.

Wyraźnie złości ją, gdy wspominam Krzysia

Po ślubie Moniki niby nic się nie zmieniło, w każdym razie nie od razu. Oczywiście, kiedy jeździliśmy do niej, spotykaliśmy tam jej nowego męża, ale Adam jest miłym człowiekiem. Zawsze traktował nas z szacunkiem, a my nigdy nie wtrącaliśmy się w jego życie i życie Moniki. Od początku uznaliśmy, że nie mamy nic do mieszkania, w którym żyje synowa, nawet jeśli braliśmy udział w jego budowaniu.

– To dla wnuka – powiedzieliśmy sobie i naprawdę nas nie bolało, jeśli Adam czuł się w nim gospodarzem. Bardzo także byliśmy wdzięczni losowi, że jest takim dobrym ojczymem dla Tomaszka. To przecież bardzo ważne, aby dziecko, które nawet nie poznało swojego ojca, miało oparcie w innym mężczyźnie. Problem tylko w tym, że… Naszym zdaniem wnuk powinien jednak pamiętać o tym, kto jest jego prawdziwym tatą.

Wiem, mojemu synowi nie było dane nawet przez moment zaistnieć w roli rodzica. No cóż, tak chciał los, że ten tragiczny wypadek wydarzył się, kiedy jeszcze mały był w brzuszku u mamy i syn nawet go nie wziął na ręce. Ale to wcale nie znaczy, że Krzyś nie jest ojcem Tomka. Wręcz przeciwnie! Doskonale wiemy – i my, i nasza była synowa – że czekał na to dziecko z utęsknieniem, cieszył się do szaleństwa, i gdyby tylko dostał taką szansę, byłby doskonałym tatą. Zasługuje więc chyba na pamięć?

A tymczasem zaczynam zauważać, że Monika powoli całkiem wyrzuca Krzysia ze swojego życia. Kiedyś nie przeszkadzało jej na przykład to, kiedy mówiłam, że wnuczek jest bardzo podobny do swojego taty. Ostatnio natomiast, kiedy znowu wyciągnęłam zdjęcia syna z dzieciństwa i porównywałam je z fotkami Tomka, jego mama zdradzała wyraźne oznaki zniecierpliwienia.

– Na jakiej podstawie uważa mama, że Tomek ma nos po Krzysiu? – wybuchła w końcu. – Mnie się wydaje, że odziedziczył go po mnie!

– Może i tak… – przyznałam ugodowo, zaskoczona jej wybuchem. Odpuściłam, nie chcąc zaogniać sprawy, ale potem zauważyłam, że takich sytuacji jest coraz więcej i więcej. Nie mam pretensji o to, że Tomaszek mówi do Adama „tato”, chociaż oczywiście serce matki mnie wtedy boli. Rozumiem, że tak jest łatwiej i lepiej dla mojego wnuka.

Zawsze jednak miałam nadzieję, że Monika zadba o to, aby chłopiec wiedział, kto jest jego prawdziwym tatą. Tymczasem zauważyłam, że synowa coraz rzadziej bywa na grobie Krzysia, a kiedy tam jedzie, to nie zabiera wnuka.

– Cmentarz to nie miejsce dla dziecka! – mawia ze zniecierpliwieniem w głosie. – Zresztą, po co mu teraz mieszać w głowie, kim jest ten pan, który leży w grobie – dodała i bardzo mnie to zabolało.

Moim zdaniem to nie jest żadne mieszanie. Dziecko powinno wiedzieć, że tam leży tata, który jest u aniołków w niebie, i uważam, że maluchy potrafią zupełnie naturalnie przyjąć taką informację. Poza tym Tomaszek ma już pięć lat i całkiem ładnie składa literki. Niedługo sam zauważy, że osoba pochowana w grobie nosi to samo nazwisko, co on, i trzeba mu będzie wyjaśnić, dlaczego.

Czuję się tak, jakby umarł drugi raz!

Moja synowa jednak znalazła inny sposób wyjścia z tej sytuacji… Kiedy Monika brała drugi ślub, przyjęła nazwisko męża. Przyznam, że przez chwilę miałam nadzieję, że zostawi sobie nazwisko Krzysia jako pierwsze, chociażby ze względu na Tomaszka, i dołączy do niego nazwisko Adama. Nie zrobiła tego, jednak nawet w najczarniejszych wizjach nie sądziłam, że będzie chciała zrobić odwrotnie!

Zmienić nazwisko Tomaszka na nazwisko jego ojczyma, który oficjalnie go usynowi! Plus dla synowej, że nie zrobiła tego pokątnie, tylko poinformowała nas o swoich zamiarach. Dodała, że tak będzie lepiej dla naszego wnuka.

– Spodziewam się dziecka – powiedziała. – Myślę, że dla Tomaszka byłoby za dużym obciążeniem, gdybyśmy we troje nosili jedno nazwisko, a on inne. Rozmawiałam z psychologiem, który mi powiedział, że to mogłoby źle wpłynąć na jego psychikę, rozwój, spowodować poczucie wyobcowania i poczynić traumatyczne szkody, trudne do naprawienia w późniejszym czasie…

Właśnie teraz jest ostatni moment na bezbolesną zmianę, zanim mały pójdzie we wrześniu do szkoły i zaczną się dociekliwe pytania ze strony dzieci i nauczycieli – tłumaczyła nam Monika.„Bezbolesna zmiana. Ciekawe, dla kogo?” – pomyślałam, ledwo hamując łzy. Wiem, że w tym, co mówi synowa, jest sporo racji, ale z drugiej strony jestem w rozpaczy! To przecież syn Krzysia! Nasz jedyny dziedzic, który powinien nosić nasze nazwisko z dumą i przekazać je następnemu pokoleniu!

Jakie to niesprawiedliwe i okrutne, że można mu je tak zwyczajnie zmienić na nazwisko ojczyma… Jedno, co mi przychodzi do głowy, to że umarli głosu nie mają. Mój syn miał zwyczajnie pecha, a my razem z nim. Jego synek jest wychowywany przez zupełnie innego człowieka, a żona ma ochotę zapomnieć o traumie, którą przeżyła w związku z jego śmiercią. Chce się odciąć od przeszłości. I wszystko, co nam z mężem pozostaje, to się temu podporządkować i mieć nadzieję, że w ramach tego zrywania ze złymi wspomnieniami nie zrezygnuje także z kontaktów z nami, dziadkami Tomka. Bo tego bym nie przeżyła…

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA