Joasia, moja synowa, czuła się mocno związana ze swoimi rodzicami. W każdej rozmowie podkreślała: „mama powiedziała”, „tata uważa”, „rodzice sądzą”. Ale dopiero po ślubie zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie będzie tak, że tylko rodzice Asi będą mieć rację, oni będą mieli prawo doradzać, odzywać się i odwiedzać dzieci.
Przyszło mi to do głowy, kiedy raz i drugi zapraszałam młodych na obiad, a oni nigdy nie mieli czasu.
– Zostaw ich w spokoju, nie chcą przychodzić, to nie – machnął ręką mój mąż. – Może chcą pobyć tylko we dwoje.
Ogromnie się ucieszyliśmy, kiedy Joasia zaszła w ciążę. Właściwie mieliśmy już tylko Rafała, bo starszy syn od dawna mieszkał na Zachodzie, miał żonę Francuzkę, a jego dzieci nawet nie mówiły po polsku.
Myślałam, że teraz będę miała wnuka siebie
Po porodzie Rafał wziął urlop w pracy, ale ja też chciałam pomóc synowej w opiece nad maluszkiem. Usłyszałam, że poradzą sobie sami. Kiedy w końcu zajrzałam do nich któregoś popołudnia, wcale nie byli zadowoleni z odwiedzin.
– Mamusia, my sobie dajemy radę. – stwierdził Rafał. – Nie gniewaj się, ale chcemy sami.
Rzeczywiście zupa gotowała się na kuchence, mieszkanie było posprzątane, Joasia karmiła małego, a Rafał prasował jego ubranka. Byłam zszokowana, wydawało mi się, że mój syn nie potrafi posługiwać się żelazkiem.
– Widocznie potrafi – roześmiał się mój małżonek, kiedy mu o tym opowiedziałam. – Właściwie to powinnaś się cieszyć.
Niby powinnam. I właściwie cieszyłam się. Tylko tak bardzo chciałam uczestniczyć w wychowaniu wnuczka.
– Ty się tak bardzo nie przejmuj, Marysiu – tłumaczył mi mąż. – Jeszcze będą cię prosić, żebyś się zajęła małym.
Ale wcale tak nie było. Rafał wrócił po urlopie do pracy, a pracował dużo. Był informatykiem w dużej firmie zajmującej się naprawą i serwisem komputerów. Czasami siedział w pracy do nocy.
Sądziłam, że Joanna będzie zadowolona, jeśli czasem do niej wpadnę, ale okazało się, że wcale nie pragnęła towarzystwa teściowej. Nigdy nie miała ochoty, by się się ze mną spotkać.
Nie zliczę już tych jej wymówek
Pierwszy raz wybrałam się do niej bez żadnych zapowiedzi. Stanęła w drzwiach bardzo zaskoczona.
– Mama? – zdziwiła się.
– To ja, kochanie – uśmiechnęłam się. – Wpadłam zobaczyć małego, przyniosłam wam domowe pierogi. Pyszne, zobaczysz, będą wam smakowały.
– No dobrze, proszę – wpuściła mnie do środka, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że niechętnie. I na pewno tak było, bo zaraz usłyszałam:
– Ja bardzo przepraszam, ale właśnie wychodzę z Grzesiem na spacer.
– No to pójdziecie za pół godzinki, ja wpadłam dosłownie na chwilkę.
– Jestem umówiona z koleżanką, nie mogę się spóźnić – wyjaśniła.
– No dobrze – westchnęłam. – Ubieraj go i wychodzimy.
– Na przyszłość lepiej by było, żeby mama wcześniej dzwoniła – usłyszałam. – Mogłoby nas nie być albo mogłyby być u mnie koleżanki. Zawsze lepiej zadzwonić – tłumaczyła.
– Dobrze, będę dzwonić – odparłam.
Może i miała rację, ale zrobiło mi się przykro. Mogła zadzwonić do koleżanki, z którą się umówiła, i powiedzieć, że spóźni się pół godziny. Niestety, nawet do głowy jej to nie przyszło.
Joasia nigdy nie miała czasu...
– No to na przyszłość pamiętaj, żeby najpierw zadzwonić – stwierdził mój mąż, gdy mu o tym opowiedziałam, i wrócił do oglądania telewizji.
Pamiętałam, żeby dzwonić, ale z tego dzwonienia wyszło tyle, że właściwie nie miałam kiedy zobaczyć wnuka. Joasia nigdy nie miała czasu. Rafała na ogół nie było w domu, a synowa albo była umówiona, albo właśnie wychodziła, albo mały spał, albo była u rodziców. Nie zliczę już tych jej wymówek.
– Ona chyba nie chce się ze mną spotykać – powiedziałam mężowi.
– To zaproś ich do nas na obiad w niedzielę – stwierdził Andrzej.
No i próbowałam ich zaprosić, ale to też nie było takie proste. W jedną niedzielę byli już umówieni z rodzicami Joasi, w następną jechali do jakichś znajomych. Obiecali przyjść za trzy tygodnie. Niestety przyszedł sam Rafał.
– Gdzie Joasia? Czyżby mały się rozchorował? – zapytałam zaniepokojona.
– Nie, wszystko w porządku. Tylko on o tej porze śpi. Gdybyśmy go obudzili, byłby zły, ciągle by płakał i marudził. Joasia wolała zostać w domu.
Tym razem nawet mój tolerancyjny mąż nie ukrywał oburzenia.
– Co ty pleciesz?! – zapytał. – Przecież mogłeś zadzwonić i powiedzieć, żeby matka zrobiła obiad godzinę albo półtorej później i Grześ by się wyspał.
– No niby tak – Rafał wzruszył ramionami. – Jakoś nie pomyśleliśmy.
Jasne, nie pomyśleli, nie przyszło im do głowy, że dziadkowie zapraszają ich na obiad głównie po to, żeby zobaczyć wnuka. Nic wtedy nie powiedziałam, chociaż chyba powinnam, bo wyglądało na to, że ja nie miałam kiedy ani jak widywać się z moim wnukiem.
Moja synowa biegała z Grzesiem do swoich rodziców, przyjmowała u siebie siostry, a od teściów oganiała się jak od natrętów. Dlaczego? Nie miałam pojęcia.
Zarzuciła mi kłamstwo…
Kiedy w Wigilię wpadli do nas przełamać się opłatkiem, właściwie tak tylko należałoby to nazwać, bo na cały wieczór poszli do rodziny Asi, Grześ nawet nie chciał pójść do mnie na ręce.
– Oj mamo, mamo – pokręcił głową Rafał. – Wnuczek mało cię zna, za mało się nim zajmujesz – westchnął.
– Może powinniście częściej do nas przychodzić – skrzywił się mąż.
Ja powstrzymałam się od komentarza, nie chciałam sprowokować rodzinnej awantury. W końcu to była Wigilia.
– Babcia też mogłaby częściej odwiedzać wnuczka – roześmiał się Rafał. – Ja ciągle jestem w pracy, a Asia wiecznie sama. Byłoby jej miło, prawda kochanie? – zwrócił się do żony.
Joanna tylko się uśmiechnęła, ale nie powiedziała ani słowa. Ten mój syn był tak naiwny, że nie miał pojęcia, co się wokół niego dzieje?
– Dlaczego nie powiedziałaś Rafałowi, że Joanna nie chce się z nami spotykać? – zapytał mąż, kiedy młodzi wyszli.
– Nie chciałam, żeby się pokłócili – wyjaśniłam. – Ty też nic nie powiedziałeś…
– Z tego samego powodu. Jest Wigilia. – odparł Andrzej. – Jednak myślę, że powinniśmy coś zrobić, inaczej nasz wnuk nie będzie nas znał – dodał.
Wyszło na to, że chyba niepotrzebnie powiedziałam synowi o tym, jak Joanna się zachowuje. Poskarżyłam się, że izoluje ode mnie Grzesia, nie chce się ze mną spotykać, nigdy nie ma czasu, a kiedy do niej dzwonię, zawsze jest bardzo zajęta albo ma jakieś inne powody, dla których nie mogę zobaczyć się z wnuczkiem.
Efektem mojej rozmowy z Rafałem była najprawdopodobniej awantura Rafała i Asi. Jestem pewna, że się pokłócili, ponieważ potem synowa zadzwoniła do mnie z pretensjami, że nagadałam Rafałowi niestworzonych i nieprawdziwych historii. Rzekomo nazmyślałam bzdur, usłyszałam, że chcę zniszczyć jej małżeństwo i rozwalić Grzesiowi rodzinę.
Słuchałam tego i nie mogłam uwierzyć
Ona naprawdę wierzyła w to, co mówiła. Miała pretensje do mnie, a ani przez moment nie zastanowiła się nad własnym postępowaniem. Co gorsze, udało jej się przekonać Rafała, że wszystko, co mu powiedziałam było nieprawdą i chciałam go po prostu nastawić przeciwko żonie i jej rodzinie.
Mój syn jest pod takim ogromnym wpływem Joasi, że wierzy we wszystko, co ona mu powie. Pokłócił się z ojcem, który zarzucił mu głupotę, naiwność, a przede wszystkim to, że zachowuje się, jakby nie znał własnych rodziców.
Wyszedł z domu, trzaskając drzwiami, a ja tak bardzo żałowałam, że cokolwiek powiedziałam mu na temat Asi. Uprosiłam Andrzeja, żeby więcej się nie odzywał, ale i tak już wszyscy z wszystkimi byli skłóceni. A ja chciałam tylko być babcią dla własnego wnuka.
Wyszło na to, że zostaliśmy z mężem sami. Wychowaliśmy dwóch synów, a teraz Witek mieszka we Francji i bardzo rzadko dzwoni do nas, a Rafał jak na razie odizolował się od nas zupełnie.
Niedługo kolejna Wigilia. Liczę na to, że mój syn zrozumie, że nie chciałam źle i że nie może odciąć wnuka od dziadków.
Czytaj także:
„Kobiety są jak owoce, po które sięgam na deser. Jedne są słodkie, inne kwaśne, ale trzeba spróbować je wszystkie”
„Mąż znów chciał poczuć się w łóżku jak jurny młodzik i posłuchał głupiej rady kumpla. Zabieg miał odwrotny skutek”
„Wydaliśmy ponad 100 tysięcy na wesele, a w kopertach dostaliśmy tylko 7. Byłam załamana i rozczarowana”