Jestem pięćdziesięciolatkiem z burzliwą przeszłością. Pełnię życia mam raczej za sobą, teraz znajduję się… jakoś tak między szesnastą a osiemnastą, czyli po południu. Szczerze mówiąc, odsuwam od siebie myśl o wieczorze, po co za wcześnie się tym martwić?
Znałem wiele kobiet, z żadną jednak nie stworzyłem stabilnego związku. W sumie nawet moje dwa małżeństwa były krótkie i nieudane. Być może to moja wina; szybko się nudzę, potrzebuję ciągle czegoś nowego, nie lubię się przyzwyczajać i tkwić w jednym miejscu.
Tak było od dzieciństwa. Nazywali mnie wiercipiętą, i narzekali, że nie umiem usiedzieć na pupie, a wszystkie zabawki, nawet najdroższe i najfajniejsze, po jakimś czasie przestają mnie obchodzić.
Nie mam dyplomu wyższej uczelni, bo przerzucałem się z wydziału na wydział, i w końcu niczego nie skończyłem. Z wielkim trudem dotrwałem do końca dwuletniej, pomaturalnej szkoły, i dzięki temu mam zawód. Naprawiam i sprzedaję sprzęt audio; na razie daje się jakoś z tego żyć.
Do mojego zakładu przychodzi wiele kobiet
Przynoszą swoje laptopy, smartfony, czasami telewizory. Nie wszystkie stać na nowe rzeczy, więc uruchamiam, co się zawiesiło albo popsuło, i tak się kręci ten mój biznes.
Nie ukrywam, że z tymi ładnymi i sympatycznymi próbuję flirtować, nie pytając, czy są wolne, czy zajęte. Wystarczy mi, żeby były chętne do niezobowiązującego romansu; wtedy idziemy na całość!
Moim atutem jest to, że się podobam. Często babki zaglądają do mnie właściwie bez powodu… Pytają o coś, proszą o informacje na temat swoich telefonów albo komputerów, ale to jest tylko pretekst, żeby popatrzeć i pogadać.
Ja to od razu wyczuwam i wówczas nie tracimy czasu na niepotrzebne gierki i wstępy. Bardzo mi odpowiada taki układ, kiedy obie strony wiedzą, czego chcą.
Mówię na te kobitki „owoce popołudniowe”, bo tak je traktuję. Uwielbiam jabłka, śliwki, gruszki, pomarańcze, mandarynki, banany i wszystko, co świeżo pachnie i cudownie smakuje po sutym obiedzie. Ja taki obiad już zjadłem, więc teraz jest pora na deser; najlepiej, żeby był zdrowy, lekki i nie zalegał zbyt długo w żołądku.
Jabłka – to są dziewczyny w okolicach czterdziestki, zdrowe, okrągłe, rumiane, soczyste… Pachną dobrym szamponem i mają gładką skórę. Czasami, niestety, zdarzają się wśród nich niespodzianki, bo taka na oko słodka i winna, nagle okazuje się kwaśną gugułą. Ale jest ryzyko, jest zabawa.
Gruszki podobnie; patrzysz – skórka twarda, szara, przebarwiona, a pod spodem sam miód, tylko jeść i się zachwycać. Kiedyś z taką jedną o mało nie zostałem na dłużej, tak mi zasmakowała. Odtąd do gruszek podchodzę ostrożniej, po co się narażać na przyzwyczajenie do jednego owocu.
Z tej Agaty był niezły ananas!
Banany są trochę mdłe i nie mają lubianych przeze mnie krągłości, ale dosyć często po nie sięgam ze względu na minerały i witaminy tam obecne. Banany to po prostu samo zdrowie!
Barbara była jak banan; szczupła, jasnowłosa, z brązowymi oczami i zawsze w jasnych, obcisłych spodniach. Prowadziła gabinet ziołolecznictwa i fizykoterapii, znała się na bioprądach, jej wegetariańskie sałatki i zupy nie miały sobie równych!
Gdyby nie zaczęła naciskać na stały związek, kto wie… Może do dzisiaj bylibyśmy razem, a ja przyzwyczaiłbym się w końcu do jednego smaku. Ale ona mnie wystraszyła tym napieraniem na to, żeby już do końca życia… Nie mogłem się na to zgodzić.
Sporo mi namieszała także mandarynka – Katarzyna. Słodziutka, soczysta, miękka, pachnąca, jednym słowem – ideał! Niestety, miała dwoje dzieci z poprzednich małżeństw i namawiała mnie na trzecie. Uciekłem. Z żalem, to prawda, jednak jestem pewien, że to była dobra decyzja.
Po niej przyszedł czas ananasa, czyli z pozoru szorstkiej i nieprzystępnej Agaty. Tutaj musiałem się trochę napracować, zanim wreszcie dotarłem do tego co w ananasie najlepsze: soczystego, słodkiego środka.
Z tą Agatą o mało się po raz trzeci nie ożeniłem. Na szczęście w porę oprzytomniałem i dałem sobie spokój, bo pewnie miałbym wielu tak zwanych suchych szwagrów. Agata pomimo pozornej surowości miała miękkie i otwarte serce dla wielu innych panów, a twarde dla mnie.
Wymyśliła sobie, że udawaniem cnotliwej szybciej mnie zmusi do małżeństwa. Mało brakowało, by się jej to udało… Taki to z niej był ananas!
Na jakiś czas straciłem apetyt na owocowe desery, bo kiedy się człowiek raz zatruje, potem uważa na to, co je, ale w końcu zapomina i wszystko wraca do starego porządku. Więc po Agacie był jeszcze dojrzały, słodki melon, czyli Karolina starsza ode mnie i także dwukrotnie rozwiedziona.
Karolina miała to, czego szukam w kobietach
Zwiedziłem z nią pół Europy, spędziłem wspaniałe wakacje w tropikach, aż w końcu doszedłem do wniosku, że samo podróżowanie mi nie wystarcza. Ja chciałem osiąść na tyłku i spokojnie pomieszkać w jakimś wygodnym, czystym domu albo mieszkaniu, zamiast w hotelowych pokojach.
Ona nie chciała stabilizacji, więc się rozstaliśmy w zgodzie i wzajemnej sympatii. Czasami żałuję, że się nam nie udało dogadać, bo Karolina miała prawie wszystko, czego szukam w kobietach: mądrość, poczucie humoru, wyrozumiałość i radość życia. Niestety, wolała przenosić się z miejsca na miejsce zamiast jedno zagrzać na stałe. Szkoda.
Jestem już trochę zmęczony. Czasami myślę sobie, że miałbym ochotę na zmianę menu, tym bardziej że dietetycy ostrzegają przed spożywaniem owoców w drugiej połowie dnia, a już przed wieczorem – na pewno!
Są one wówczas podobno nawet szkodliwe, bo między innymi podnoszą poziom cukru i zaburzają wchłanianie witamin i minerałów. Więc lepiej z nimi ostrożnie, szczególnie po południu…
Dlatego zastanawiam się, może w ogóle z nich zrezygnować? E, chyba nie dam rady, za bardzo je lubię! Więc wymyśliłem pewną modyfikację. Zamiast jabłka surowego – pieczone! Tak samo zdrowe, smaczne, lekkostrawne, słodkie i sycące, a nie zaburza pracy organizmu.
Pieczone jabłka Anny są pyszne
Ma jedną wadę: nie wygląda tak jak to prosto z drzewa. Skórka na nim cienka, żółtawa, czasami lekko przymarszczona, ale jakie to ma znaczenie, skoro smak i zapach taki sam, a może nawet lepszy? W moim wieku trzeba zacząć uważać na to, co się je!
Takie jabłka z piekarnika podaje mi Anna, moja ostatnia znajoma. Czasami do dziurki po wydrążonym gnieździe nasiennym wkłada żurawinę albo miód, albo kwaskowe porzeczki, żeby zrównoważyć smak.
Wychodzą wtedy prawdziwe delicje, można jeść i jeść, a nie szkodzi… Ta Anna jest prawie w moim wieku. Jesteśmy z tego samego pokolenia, lubimy te same piosenki, filmy, książki, prawie tak samo widzimy świat, a nasza pamięć obejmuje podobne wydarzenia. Teraz dopiero się przekonuję, jakie to jest ważne!
Dlatego nie wykluczam, że z Anną mogę zostać na dłużej, może nawet na bardzo długo? Zobaczymy. Na razie pieczone jabłka jeszcze mi się nie przejadły. I oby tak zostało…
Czytaj także:
„Moja ciężarna kochanka myśli, że złapała bogatego prezesa na alimenty. Jestem tylko nauczycielem na utrzymaniu żony”
„Ukochany wujek zmienił się w potwora, kiedy tylko zmarł tata. Zagroził mi, że zniszczy mnie, jeśli nie oddam mu firmy”
„Jolka dała córce palec, a ta zrobiła z niej niewolnicę. Siedzi w domu jak w więzieniu i zajmuje się ryczącym dzieciakiem”