„Synek poskarżył się, że ojciec kolegi uderzył go na urodzinach. Okazało się, że ten drań ma za uszami dużo więcej”

synek, który jest ofiarą własnego ojca fot. Adobe Stock. Brian Jackson
„Gdy się dowiedziałem, co wyprawia ojciec Adasia, nerwy mnie poniosły. Wiedziałem, że mój synek na pewno nie kłamał. Chciałem sam wymierzyć sprawiedliwość”.
/ 22.11.2021 10:05
synek, który jest ofiarą własnego ojca fot. Adobe Stock. Brian Jackson

Marek nie jest łatwym dzieckiem, przyznaję. To ośmiolatek z niespożytą energią i silną potrzebą stawiania na swoim. Jest uparty, ruchliwy, głośny, pewny siebie i żądny wrażeń. Wychowywanie go nie jest łatwe, ale staram się. Robię wszystko, co mogę, by nauczyć go dyscypliny i współpracy, ale przy tym go nie stłamsić, nie pozbawić charakteru. Nie stosuję przemocy.

Uważam, że nawet jeden lekki klaps to już porażka wychowawcza. Ostatnio przekonałem się jednak, że nie wszyscy wychowują swoje dzieci bez przemocy. A wszystko zaczęło się na początku roku, kiedy Marek poszedł do kolegi z klasy na urodziny. W wyznaczony dzień pojechaliśmy do domu Adasia. Drzwi otworzył nam jego ojciec – gruby okularnik o zmęczonym spojrzeniu.

– No wchodź, chłopaku, wchodź – zaprosił Marka do środka. Zostawiłem u nich syna, podałem numer telefonu, a potem pojechałem do pracy. Trzy godziny zleciały jak z bicza strzelił i trzeba było wracać po Marka. Otworzyła mi mama Adasia, drobna kobieta o zawstydzonym spojrzeniu. Podziękowałem za gościnę i zabrałem syna. Dopiero w samochodzie zauważyłem, że Marek ma nietęgą minę.

– Co jest? – szturchnąłem go po kumpelsku. – Fajnie było?
– Fajnie… – odpowiedział. – No, to co się dzieje?
– Zmęczony jestem…

 

Założyłem więc, że przesadził ze słodyczami i wygłupami, więc nie ma co go zaczepiać. Potem powinien dojść do siebie. Jednak w domu też zachowywał się inaczej niż zwykle – nie męczył mnie, żebym z nim poszedł na dwór, nie snuł się po domu i nie narzekał na nudę. W końcu sam spytałem, czy nie ma ochoty wyjść na dwór, ale odmówił. Posłałem też żonę, żeby wybadała, czy na urodzinach stało się coś złego, ale jej nic nie powiedział.

Dopiero w łóżku wyznał, co go gryzie

Nie mogłem w to uwierzyć. Może mały kłamie?

– Mamy problem – powiedziała Gosia, gdy wróciła z jego pokoju. – Marek powiedział, że był u Adasia niegrzeczny i że jego tata go uderzył… Podobno tata Adama skrzyczał go za to, że w czasie zabawy wpadł na stół i strącił szklankę z sokiem. Wtedy ten facet uderzył go ręką w tył głowy i posłał do małego pokoju. Marek chciał, żeby ojciec Adasia po nas zadzwonił, ale ten gość miał powiedzieć, że przyjęcie się jeszcze nie skończyło i nie wolno nikomu wychodzić.
– Co za gnój! Co za kawał… – wstałem z łóżka potwornie wkurzony.

Najchętniej bym się ubrał i zaraz pojechał do tego skurczybyka. Gosia zaczęła mnie przekonywać, że nie możemy działać pochopnie, bo trudno w takiej sprawie opierać się tylko na opowieści dziecka. Ale ja wiedziałem, że mój syn nie kłamie. Nie mógłby wymyślić czegoś takiego, bo w domu nikt go jeszcze nigdy nie uderzył. Dlaczego miałaby mu przyjść do głowy tak koszmarna opowiastka z urodzin? To nie miało sensu.

Postanowiliśmy najpierw obdzwonić rodziców innych dzieci, które były na imprezie, i spróbować się od nich czegoś dowiedzieć. Okazało się, że choć żadnemu z dzieci nie stała się krzywda, to dwójka z nich widziała, jak Marek dostał po uszach od tego faceta. Pozostawało zatem jedynie ustalić, co z tą informacją zrobić. Ja chciałem jechać do tego gnoja i skopać mu tyłek, a Gosia wciąż uważała, że trzeba działać ostrożnie i powściągliwie. W końcu stanęło na tym, że zadzwonimy do rodziców Adasia i spróbujemy wyjaśnić sprawę w cywilizowany sposób.

– Halo, słucham? – powiedział ojciec chłopca, a mnie od razu skoczyło ciśnienie.

Zapomniałem, że mam grzecznie z nim porozmawiać, i zacząłem tak, jak dyktowały mi emocje. Z grubej rury.

Mój syn mówi, że pan go uderzył! Czy to prawda!?
– A z kim rozmawiam? – spytał.
– Tata Marka! Z urodzin!
– Ale to jakaś pomyłka, nic takiego się nie zdarzyło… – odparł.
– Inne dzieci potwierdzają.
– Jakie dzieci? Które?
– Jak to które? Te, które były na urodzinach. Czy ma pan coś na swoje usprawiedliwienie!? – emocje ponosiły mnie coraz bardziej.
– Ja się nie mam z czego tłumaczyć. Trzeba dziecko dobrze wychować, zanim się je puści między ludzi!
– No do ciebie już więcej nie przyjdzie, buraku! Trzymaj się od mojego syna z daleka, bo sprawdzimy, czy jesteś taki mocny z dorosłymi!
– Spadaj, frajerze! – wykrzyknął facet i się rozłączył, a ja przez godzinę dochodziłem do siebie.

Następnego dnia Gosia zaprowadziła Marka do szkoły i tam porozmawiała jeszcze z wychowawczynią. Powiedziała jej, co zaszło, i dopytywała, czy można z tą sprawą coś zrobić. Nauczycielka przyznała, że też ma podejrzenia co do tego, że ojciec Adasia stosuje przemoc. Obiecała zapamiętać rozmowę i trzymać rękę na pulsie. Nie minął nawet miesiąc, a sprawa wróciła. Na szczęście nie dotyczyła naszego syna. Chodziło o samego Adasia. Przyszedł do szkoły z podbitym okiem i jego wychowawczyni miała poważne podstawy, by podejrzewać ojca o to, że go uderzył. Co prawda mały upierał się, że dostał w buzię piłką na boisku, ale zarówno wychowawczyni, jak i szkolny pedagog nie chcieli w to uwierzyć.

– Andrzej, nie uwierzysz! Wychowawczyni Marka zapytała, czy gdyby zgłosili sprawę na policję, to będziemy gotowi opowiedzieć o urodzinach. O tym, jak ojciec Adama uderzył Marka – powiedziała żona po przyprowadzeniu małego ze szkoły.
– Jasne, że tak. Może w końcu zrobią porządek z tym gnojem! Takiego to tylko… – zacząłem.
– Wiem, wiem, ale uważaj, co mówisz przy Marku. On nie powinien o niczym wiedzieć. Żeby to się potem nie odbiło na tym biednym Adasiu. Wiesz, jakie są dzieci. Zaraz podchwycą temat i będą mu dokuczać.

Milczałem więc i czekałem na rozwiązanie sprawy

Ale nic się nie działo. Szkoła działała niespiesznie i nadzwyczaj ostrożnie. Szkoda… Może gdyby zabrali się do sprawy szybciej, nie doszłoby do tej konfrontacji. A tak zdążyłem przekonać się na własne oczy, jak ten cham traktuje rodzinę. Spotkaliśmy ich na urodzinach innego z kolegów Marka, które odbywały się na sali zabaw w centrum handlowym. Kiedy pojawiliśmy się na miejscu, żeby odebrać syna, Adam z obojgiem rodziców właśnie wychodził do domu. Matka klęczała i zakładała Adasiowi buty, a ojciec stał nad nimi i coś tam powarkiwał.

Nie słyszałem, co mówi, ale wyraźnie widziałem, że ich musztruje. Co za gnój! Gotowało się we mnie jak mało kiedy. Patrzyłem na nich, aż w końcu stałem się świadkiem przykrej sceny. Adaś pomylił drogę i poszedł w przeciwną stronę niż rodzice. Wtedy ojciec sięgnął łapskiem do jego kołnierza i pociągnął go ku sobie, a potem – jakby na rozpęd – klepnął go w potylicę. Pewnie tak jak mojego Marka na imprezie… Nie wytrzymałem. Wstałem i ruszyłem w jego stronę.

– Andrzej, Andrzej! – krzyknęła tylko Gośka, ale ja już byłem przy rodzicach Adasia.

Uśmiechnąłem się do małego i powiedziałem:

– Adaś, cześć, to ja, tata Marka. Słuchaj, on chciał cię jeszcze o coś zapytać. Skocz do niego na chwilkę, a my tu zaczekamy.

Chłopiec spojrzał na ojca pytająco, ale ten chyba nie wyczuł zagrożenia. Może nie skojarzył, że to ze mną miał nieprzyjemną rozmowę telefoniczną. A może i skojarzył, tylko był zbyt pewny swego.

– Leć, zaczekamy! – powiedział do syna rozkazującym tonem.

Gdy tylko chłopiec zniknął za zakrętem, ruszyłem z impetem na tego faceta. Wiem, że nie powinienem, że to było szczeniackie, ale nie mogłem się powstrzymać. Złapałem go za klapy.

– Taki jesteś chojrak, że do dzieci startujesz!? Taki cwaniaczek?! Do mnie wyskocz, grubasie! – z trudem panowałem nad sobą. Facet zobaczył, że nie żartuję, i się wystraszył.
– Odwal się, człowieku! – próbował strącić moje ręce z kołnierza.

Właśnie wtedy zza rogu wybiegła moja żona. Jeszcze raz krzyknęła „Andrzej!” i stanęła w pół kroku.

– No dawaj, uderz mnie! Dawaj, tchórzu – krzyknąłem.
– Odwal się… – wycharczał, bo docisnąłem mu grdykę.

Zaczął też machać rękami wokół mojej głowy. Pchnąłem go wtedy mocno, a on upadł i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

– Andrzej! – usłyszałem, jak głos mojej żony przechodzi w rozpaczliwy ton, i obróciłem się.

Za nią stali obaj chłopcy. Bardzo wystraszeni. Żona tego faceta podeszła do Adasia i wzięła go za rękę, a ojciec chłopaka wstał i rzucił mi wściekłe spojrzenie. Potem poszedł za nimi.

– Coś ty najlepszego narobił? – jęknęła moja żona. – Jak myślisz, na kim on sobie teraz odbije? – powiedziała, a mnie dopadł strach.

Taki przytłaczający, co wywraca żołądek na drugą stronę. Dałem ciała! Nerwy nie opuściły mnie już do końca dnia. Co chwilę brała mnie chęć, żeby zadzwonić do domu Adasia, żeby zapytać jego matkę, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebują pomocy. Ale z oczywistych powodów nie mogłem tak zrobić. Martwiłem się tak bardzo, że następnego dnia to ja odwiozłem syna do szkoły. Chciałem sprawdzić, czy Adaś przyjdzie na zajęcia. Czy będzie cały i zdrowy.

Chyba nie muszę mówić, że kamień spadł mi z serca, gdy zobaczyłem go w dobrej formie. Ale moja radość nie trwała długo. Trzy dni później Adaś przestał chodzić do szkoły, a gdy wrócił po tygodniu, miał ślady pobicia. Nauczycielka zauważyła to, gdy mały przebierał się na WF. Wtedy postanowiła już działać zdecydowanie. Powiadomiła policję, która zwróciła się po informacje także i do nas. Dziś toczy się sprawa w sądzie, a Adaś nie chodzi już do naszej szkoły. Rodzice przenieśli go gdzie indziej. Z jednej strony cieszę się, że w końcu ktoś walczy o bezpieczeństwo tego chłopca, a z drugiej mam poczucie przegranej.

Bo gnębią mnie wyrzuty sumienia, że to ja sprowokowałem ten ostatni, decydujący wybuch agresji ze strony jego ojca. Pewnie i tak prędzej czy później by do niego doszło, ale jednak… Czuję się winny. Nie widzę też dobrego wyjścia z tej sytuacji. No bo co to miałoby być? Pozbawienie ojca praw rodzicielskich? Odesłanie go na terapię? Wyznaczenie kuratora? Adaś i tak ma już w życiu przekichane. Szlag mnie trafia, gdy myślę o tym wszystkim. Jestem zły na tego gnoja, a jeszcze bardziej chyba na siebie. Że się tak dałem ponieść emocjom. Stary, nadpobudliwy dureń bez wyobraźni. 

Czytaj także:
Maks to szkolny kryminalista, a ojciec zawsze go broni
Mąż pracuje za granicą. Gdy przyjeżdża, pozwala dzieciom na wszystko
Po 10 latach starań, Gabrysia postrzegała mnie już tylko jako dawcę nasienia

Redakcja poleca

REKLAMA