Kiedy Tosia skończyła trzy lata, zaczęłam chodzić z nią do miejskiego parku. Dwa lata temu wyposażono go w cudowny plac zabaw dla dzieci. Jest tu masa huśtawek, karuzel i pirackich statków, wielki małpi gaj… Plac zabaw od razu stał się miejscem wybieranym przez matki z dziećmi. A te upodobały sobie szczególnie piaskownicę, więc to tu siedziała największa grupa mam i tu zawierało się znajomości. Ja wolałam raczej poczytać – młode rodzicielki zwykle mówią tylko o swoich dzieciach… Byłam też chyba jedyną, która zamiast cały czas patrzeć na swoją latorośl, zajmowała się również swoimi sprawami. Plac był ogrodzony, całkowicie bezpieczny.
Mały nie odzywał się do innych dzieci, nawet do nich nie podchodził
Po kilku tygodniach rozpoznawałam już stałych bywalców: starszą panią – babcię szalejącego trzylatka, pulchną blondynkę z pulchną córeczką, szczupłą brunetkę, która wciąż sprawdzała, czy jej syn nie zabrudził sobie koszulki… Kobieta w ciemnych okularach pojawiła się na placu zabaw miesiąc po naszej pierwszej wizycie. Przyszła w towarzystwie synka, na oko pięciolatka. Siadała zawsze na uboczu i nie nawiązywała z nikim kontaktu. Nigdy też, bez względu na pogodę, nie zdejmowała okularów.
Pozwalała chłopcu bawić się samemu, jednak ani na chwilę nie spuszczała go z oczu. Mały nie odzywał do nikogo. Zauważyłam, że przygląda się innym dzieciom, ale nigdy do nich nie podchodzi. Któregoś dnia dwoje dzieci podeszło do chłopczyka. Chyba szukali kompana do zabawy kasztanami. Nie minęła minuta, kiedy pojawiła się matka malca. Wzięła go za rękę i zabrała z piaskownicy. Poszli natychmiast w stronę wyjścia z parku, mimo że przyszli zaledwie pół godziny wcześniej. Poczułam złość. Dlaczego ta kobieta nie pozwala synkowi socjalizować się z rówieśnikami?
Zabawki to nie wszystko. Dużo ważniejsze jest to, co dziecko może zrobić wspólnie z innymi. Nie mogłam zapomnieć smutnych oczu tego chłopca… Po tygodniu znów przyszli. Malec przysiadł w kącie piaskownicy, z dala od innych dzieci. Pomyślałam, że robi to, co kazała mu matka. Zawołałam córkę, która bawiła się w berka z gromadą dzieci.
– Tosiu, widzisz tamtego chłopczyka? Tego w pomarańczowej czapeczce, który kopie dołki w piaskownicy? Wy się bawicie wszyscy razem, a on tam siedzi sam. Pewnie jest mu smutno. Podejdź do niego i powiedz, żeby się do was przyłączył. Na pewno się ucieszy…
Tosi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Natychmiast pobiegła do piaskownicy, stanęła nad chłopcem i zaczęła coś do niego mówić. Nawet z dalszej odległości widziałam, że mały się uśmiechnął i coś Tosi odpowiedział. Chwilę później jego matka poderwała się z ławki. Chwyciła za rękę synka, drugą zaczęła pospiesznie wrzucać zabawki do torby… Teraz ja wystrzeliłam ze swojego miejsca – kobieta w ciemnych okularach nie zdążyła się jeszcze spakować, kiedy do nich podeszłam. Chciała uciec bez słowa, ale zaczęłam konwersację, więc musiała się zatrzymać. Uśmiechnęłam się najserdeczniej jak umiałam, jednak kobieta wbiła wzrok w ziemię.
– Dzień dobry pani, moja córeczka chciała się pobawić z pani synkiem. Zauważyła, że mały nie ma jeszcze tu kolegów, a Tosia jest bardzo towarzyska. Na pewno synek byłby zadowolony. Jak ma na imię?
Matka malca nie odpowiedziała na moje pytanie i nie odwzajemniła uśmiechu. Spojrzała gdzieś nad moją głową.
– Niestety, syn nie może bawić się z innymi dziećmi. Cierpi od urodzenia na zespół obniżonej odporności. Każdy zarazek może być dla niego bardzo niebezpieczny. Nie możemy ryzykować – powiedziała cicho.
Zapewniłam ją, że Tosia jest zupełnie zdrowa, ale oczywiście rozumiem jej ostrożność. Przeprosiłam i zabrałam małą. Matka chłopca uznała jednak zabawę za zakończoną. Chwyciła syna za rękę i ruszyła w stronę wyjścia. Szła o wiele za szybko – mały ledwie za nią nadążał… Gdyby moja Tosia cierpiała na taką chorobę, też bym się pewnie tak zachowywała… Dzieci przekazują sobie rozmaite infekcje. A jednak w zachowaniu tej kobiety było coś dziwnego. Nerwowość, napięcie, jakby strach. Matki chorych dzieci zazwyczaj potrzebują rozmowy, podczas gdy ona izolowała się od wszystkich. Może już nigdy nie przyjdzie do parku…
Przyszła, ale dopiero po dwóch tygodniach. Jak zawsze kazała synkowi usiąść w kącie piaskownicy
Mały dostał łopatkę i potulnie zaczął usypywać górę z piasku. Postanowiłam nie zwracać na nich uwagi, jednak co jakiś czas patrzyłam w tamtą stronę. W pewnej chwili zauważyłam, że matka chłopca dziwnie się zachowuje. Wstała, usiadła. Znowu wstała. Po chwili zrozumiałam, o co chodzi. Po drugiej stronie placu zabaw był niewielki pawilon. Bardzo nie chciała zostawić malca samego, ale musiała skorzystać z toalety. Fizjologia zwyciężyła.
Kiedy kobieta szybkim krokiem ruszyła w stronę toalety, przyszła mi do głowy szalona myśl. Poczekałam, aż postać w ciemnych okularach zniknie w drzwiach pawilonu, poderwałam się i podeszłam do chłopca. Kucnęłam.
– Cześć! Pamiętasz mnie? Jestem mamą Tosi. Przypilnuję, żeby nikt do ciebie nie podszedł i cię nie zaraził, póki twoja mama nie wróci. Jak masz na imię? Bo ja jestem Natalia…
– Jestem Kuba, ale teraz mam mówić, że Jasio. To nie jest moja mama, tylko Iga. Ja tylko teraz u niej mieszkam. I wcale nie jestem chory, tylko Iga nie pozwala mi rozmawiać z obcymi. Ale z tobą mogę, bo ty jesteś mamą Tosi, prawda? Ty też chcesz, żebym z tobą zamieszkał?
Poczułam się bardzo dziwnie. Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć, a drzwi toalety mogły się w każdej chwili otworzyć.
– Gdzie mieszkasz? Gdzieś tu, niedaleko?
Mały pokręcił głową.
– Mieszkam w domu. Ale teraz u Igi…
Czas uciekał. Szukałam w głowie właściwych pytań.
– Dobrze ci się mieszka u Igi?
– Dobrze. Mogę się bawić, ile chcę. Tylko nie wolno mi podchodzić do okna…
Była najwyższa pora kończyć tę rozmowę. Odeszłam w ostatniej chwili. Iga, jak nazwał ją Kuba, dosłownie chwilę później wróciła. Niczego nie zauważyła, a chłopiec, jak gdyby nigdy nic, uklepywał łopatką górę piasku… Tak, zauważyłam to. Kompletny brak podobieństwa między kobietą a dzieckiem. Oczywiście Iga mogła być krewną albo po prostu opiekunką Kuby, dzieciak mógł z nią mieszkać tymczasowo, na przykład podczas długiej, służbowej podróży rodziców. Może był synem pary artystów albo naukowców?
Postanowiłam opowiedzieć o tej sytuacji Majce, mojej przyjaciółce. Potrzebowałam kogoś, kto spojrzy na to z dystansu. Majka mnie wysłuchała i pokręciła głową.
Zanim przyjechała policja, wszystkiego się dowiedziałam…
– To, że ta kobieta zabrania chłopcu bawić się z dziećmi, to jeszcze nic takiego. Jeśli jest opiekunką, może się bać, że dzieciak dostanie grypy, a ona straci pracę. Że nie wolno mu podchodzić do okna? To samo – może się boi, że smarkacz wypadnie. Ale że chłopiec nie może przyznawać się do swojego prawdziwego imienia? To bardzo podejrzane. Niemniej zastanów się jeszcze. Dzieci mają fantazję – mały mógł to sobie wymyślić. Może jest jeszcze coś? Coś, co zauważyłaś, ale sobie tego nie uświadamiasz.
Nic nie przychodziło mi do głowy. Obudziłam się jednak w środku nocy, usiadłam na łóżku i w ciemności sięgnęłam po telefon. Zrobiłam kiedyś w parku kilka zdjęć Tosi – wśród innych dzieci… Na jednym ze zdjęć był też Kuba, dość daleko, więc niezbyt ostry… I właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, że chłopiec był jedynym dzieckiem, które nigdy nie zdejmowało czapki. Pomarańczowa czapeczka z dużym daszkiem towarzyszyła mu zawsze… Rano zadzwoniłam do Majki, która głośno powiedziała to, o czym sama zaczęłam już myśleć:
– Dziecko nie może rozmawiać z obcymi i podchodzić do okna, ma się przedstawiać fałszywym imieniem… I nie zdejmuje czapki. Natka, oni się ukrywają. To znaczy Iga ukrywa się z dzieckiem przed kimś. Albo ukrywa przed kimś to dziecko. Czapka jest po to, żeby małego nie było tak łatwo rozpoznać z dystansu. Podobnie jak jej – w okularach słonecznych. Myślę, że powinnaś pójść na policję…
– Dobrze, ale nie od razu. Mam inny pomysł, ale musisz mi pomóc…
Moja przyjaciółka zgodziła się bez namysłu. Trzy dni potem dotarła do parku kwadrans po moim wezwaniu. Zabrała Tosię do siebie, a ja – udając, że pilnie czytam gazetę – nie spuszczałam wzroku z Igi i Kuby. Kiedy kobieta zaczęła pakować zabawki, ruszyłam za nimi w sporej odległości. Słusznie założyłam, że przychodzą na ten plac zabaw, który mają najbliżej domu. Przeszli przez ulicę i weszli w osiedle. Na drugim podwórku weszli do jednej z klatek schodowych. Nie mogłam za nimi pobiec – Iga by mnie zobaczyła… Poczekałam więc, aż z klatki ktoś wyszedł – starsza kobieta z wózkiem na kółkach.
– Przepraszam, może pani zna… Pani Iga, z takim małym chłopcem, Jasiem, chyba mieszkają w tym domu. Znamy się z placu zabaw – został sweterek, chciałabym oddać…
Starsza pani bez wahania wpuściła mnie do środka i wskazała drzwi na parterze. Bałam się, ale zapukałam. Kiedy Iga się odezwała, przedstawiłam się i spytałam, czy możemy porozmawiać. Nie odpowiedziała. Zapytałam, czy mogę zobaczyć Kubę.
– To pomyłka, nie ma tu nikogo takiego.
Uznałam, że czas skończyć z udawaniem.
– Proszę pani, ja wiem, że chłopiec ma na imię Kuba i że nie jest pani dzieckiem. Mam powody sądzić, że robi pani coś złego. Jeżeli nie otworzy pani drzwi, za pięć minut moja przyjaciółka wezwie tu policję.
Otworzyła. Przestraszony Kuba stał w przedpokoju, a Iga cała się trzęsła.
– Niech wzywa, bardzo proszę. Ja i tak już nie mam siły. Niech to się skończy…
Zanim przyjechała policja, dowiedziałam się wszystkiego. Kuba zaginął pół roku wcześniej, na drugim końcu Polski. Szukano go wszędzie. Iga porwała go z parku, podobnego do tego naszego. Mały był ufny, dał się łatwo oszukać. Wywieziony z dala od domu, musiał pogodzić się z nową sytuacją. Nie było tak źle, z początku tęsknił za mamą, ale Iga była idealną „ciocią” – nie pracowała i poświęcała chłopcu cały czas – żyli z pieniędzy ze sprzedaży mieszkania.
Kobieta musi ponieść karę, ale mam nadzieję, że sąd będzie sprawiedliwy
– Wiedziałam, że któregoś dnia się wyda. Nie zrozumie pani. Miałam synka, w wieku Kuby. Miał na imię Jaś. Rok temu teść zabrał go na spacer… Jaś utonął w stawie. Oszalałam. Chodziłam po ulicach, każde dziecko wydawało mi się Jasiem. Mąż odszedł. Sprzedałam nasze mieszkanie – nienawidziłam go. Chciałam wyjechać jak najdalej, przez telefon wynajęłam to mieszkanie tutaj. Tuż przed wyjazdem poszłam do parku, do którego chodziłam z synem. Zobaczyłam Kubę. Był tak podobny do Jasia… Nie pamiętam tego momentu, dopiero chwilę, kiedy trzymam Kubę za rękę daleko od parku i już nie mogę się wycofać. Tak, wiem. Skazałam inną matkę na cierpienie nie mniejsze od mojego…
Kuba wrócił do rodziców. Igę aresztowano – wciąż czeka na sprawę sądową. Z pewnością musi ponieść karę, ale mam nadzieję, że sąd uwzględni wszystkie okoliczności tej sprawy. Odkąd jestem matką Tosi, nie wyobrażam sobie jej utraty.
Czytaj także:
Pogodziłam się z tym, że trafię do domu seniora. Ale nie mogłam przeboleć, że muszę oddać kota
Nie przyjęli mnie do seminarium, więc udawałem księdza, by nie robić mamie przykrości
Matka złamała mi serce. Najpierw oddała mnie do domu dziecka, a potem okradła w dniu ślubu