„Synalek szefa urządzał sobie w firmie falę. Nieopierzony bufon wlazł w buciory tatusia i ścigał nas jak małolatów”

Przemęczony mężczyzna fot. Adobe Stock, Jadon Bester/peopleimages.com
„Nie wyobrażaliśmy sobie, że kiedykolwiek opuści swój gabinet ze stołem kreślarskim i porzuci swoje dzieci, jak o nas mówił. Żartowaliśmy, że nawet położony do trumny, wstałby z martwych i poprawił w niej to i owo. A tu nagle… emerytura?”.
/ 24.01.2023 09:30
Przemęczony mężczyzna fot. Adobe Stock, Jadon Bester/peopleimages.com

Pracę znalazłem jeszcze podczas studiów. To nie był fart, tylko zasługa mojego talentu i miłości do tego, co zawsze chciałem robić. No i oczywiście ciężkiej pracy, bo kiedy inni balowali i biegali z imprezy na imprezę, ja siedziałem i projektowałem. Dzięki temu praktyki realizowałem w jednej z lepszych na rynku pracowni architektonicznych. Kiedy tam trafiłem, byłem zachwycony podejściem właściciela do projektowania, a jeszcze bardziej do jego zarządzania ludźmi.

Pracownicy czuli się w firmie niemal jak w domu. Zadania były rozdzielane, ale nikt nie zostawał z projektem sam. Zawsze mogliśmy liczyć na opinię kolegi, na konstruktywną krytykę, na pomocną sugestię, gdy ktoś utknął. Dzięki takiej współpracy firma zgarniała laury. Nikt się z nikogo nie śmiał, nie chował przed nikim kartek z projektem, nawet jeśli były to trzy kreski na krzyż i „jeszcze nie skończone”.

A szef wręcz zachęcał, żeby pracownicy pomagali sobie nawzajem. Podobało mi się, że nawet na początku praktyk nie byłem chłopcem na posyłki, od parzenia kawy i kserowania dokumentów. Od razu dostałem swoje biurko i zadania do wykonania, oczywiście małe, na miarę studenta architektury.

– No i jak się panu u nas podoba? – zapytał szef, kiedy po tygodniu pracy pod okiem opiekuna praktyk przyszedłem mu pokazać jej efekty.

Powiedziałem prawdę, czyli że chciałbym kiedyś pracować w tej firmie.

– Niewykluczone, niewykluczone… – pokiwał głową pan Andrzej i uśmiechnął się. – Całkiem obiecujące projekty, a Bartek jest z pana zadowolony. Będziemy mieć program stażowy, więc proszę o nas pamiętać.

Pamiętałem, a jakże. Dostanie się do tej firmy na staż, a potem zostanie tam na stałe było moim marzeniem. Na uszach stawałem, by ukończyć studia z jak najlepszym wynikiem. Brałem udział w różnych konkursach i projektach, łapałem zlecenia, które wzbogacały moje portfolio. A gdy dostałem do ręki dyplom, pierwsze kroki skierowałem do mojej wymarzonej firmy, by złożyć tam dokumenty. Nie sądziłem, by ktokolwiek kojarzył studencika z praktyk, ale o dziwo, nie zapomnieli o mnie. I dostałem się. A po stażu zaproponowano mi samodzielne stanowisko.

Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy

I tak minęło szesnaście lat. Kilka razy dostawałem naprawdę niezłe propozycje. W większych firmach, w stolicy, za lepsze pieniądze. Tyle że nigdzie nie byłoby mi tak dobrze jak w mojej obecnej pracy. Nigdzie nie byłoby takiej atmosfery. W czasie tych wszystkich lat ożeniłem się, zostałem tatą, wybudowałem dom, który projektowałem wraz z moimi kolegami i szefostwem – każdy przyłożył rękę do powstania mojego domu. Podobnie jak ja do ich domów. Taka była tu tradycja. Jak nie kochać firmy, która traktuje pracowników jak członków rodziny?

Tak właśnie działaliśmy. To dzięki zgraniu, koleżeństwu i pracy zespołowej wygrywaliśmy przetargi i konkursy, dostawaliśmy nagrody konsumenckie i nieźle zarabialiśmy. Na tyle dobrze, że te inne, niby lepsze oferty nie kusiły, by z nich skorzystać.

Po szesnastu latach wydarzyło się jednak coś, co wstrząsnęło naszym „drugim domem”. Andrzej obwieścił, że odchodzi na emeryturę.  Nie wyobrażaliśmy sobie, że kiedykolwiek opuści swój gabinet ze stołem kreślarskim i porzuci swoje dzieci, jak o nas mówił. Żartowaliśmy, że nawet położony do trumny, wstałby z martwych i poprawił w niej to i owo. A tu nagle… emerytura? Schedę przekazywał synowi, który do tej pory pracował w angielskiej korporacji i wrócił do kraju właśnie po to, by przejąć interes po ojcu. 

Byliśmy ciekawi nowego szefa, tej nowej miotły wprowadzającej swoje porządki. Zastanawialiśmy się, zgadywaliśmy, zwykle przy ekspresie do kawy. Schedę przekazywał synowi, który do tej pory pracował w angielskiej korporacji i wrócił do kraju właśnie po to, by przejąć interes po ojcu.

– Jeśli jest synem swojego ojca, to będzie tak samo dobrym szefem, zakładam…

– Oby nam tu nie poprzestawiał wszystkiego wedle swojego widzimisię.

– No co ty! Ojciec by mu nie przekazał firmy, którą tworzył od podstaw, gdyby nie był pewien, że się do tego nadaje.

– Pożyjemy, zobaczymy.

Andrzej wyprawił huczną imprezę, by godnie rozstać się z miejscem, któremu poświęcił przecież niemal całe swoje dorosłe życie. W trakcie przedstawił nam Sylwestra, swojego dziedzica. Od nas w prezencie pożegnalnym dostał projekt altanki do swojego nowego ulubionego miejsca, czyli działki nad jeziorem, którą kupili niedawno z żoną. A my oficjalnie zostaliśmy podwładnymi jego syna.

– Wydaje się sympatyczny, miło się uśmiechał – powiedziała Alina, wychodząc z biura.

– To prawda. No i pracował w Anglii, może przywiózł trochę własnych kontaktów i teraz będziemy mieli innych klientów.

– W sumie to przydałby się jakiś powiew świeżości – podsumowała Ola. – Nie, żeby teraz było źle, ale może będzie jeszcze lepiej.

Gdzieś słyszałem, że lepsze jest wrogiem dobrego.

Nowa miotła zaczęła wprowadzać swoje porządki już od pierwszego dnia. Okazało się, że teraz przydzielane zadania nie będą mogły być grupowo konsultowane.

– Jeśli macie jakiś problem, możecie zwrócić się bezpośrednio do mnie – powiedział Sylwester na zebraniu. – Nie zawracajcie głowy innym pracownikom. Jeśli ktoś nie jest wystarczająco kompetentny, żeby zająć się swoim zleceniem, to albo powinien się dokształcić, albo może pora zmienić pracę i projektować domki jednorodzinne do gazet o remontach…

Spojrzeliśmy po sobie nieprzyjemnie zaskoczeni i zaniepokojeni. Dotąd nikomu nie przeszkadzało, że ktoś inny zerknął na jego projekt, nikt nie obawiał się też poprosić o pomoc, gdy chciał się upewnić co do słuszności swojej koncepcji albo „nie czuł tematu”.

Czasem wymienialiśmy się zadaniami, gdy wiedzieliśmy, że finalnemu projektowi wyjdzie to na dobre. A teraz takie działanie było zabronione. Mało tego. Sylwester zadecydował, że jednym projektem będą się zajmowały naraz dwie albo i trzy osoby, każda oddzielnie i samodzielnie.

Cel: przygotowanie jak najlepszej koncepcji. Wybrana zostanie tylko jedna. Czyli nie mogliśmy już współpracować, a musieliśmy zacząć rywalizować. Tym bardziej że zmienił się system naszych wynagrodzeń. Już nie było jednej podstawy i premii uznaniowej za wygrane konkursy oraz przetargi. Teraz dostaliśmy dziadowską bazę, do której Sylwester dorzucał jakąś tam gratyfikację, ale tylko jednej osobie – tej, której projekt został wybrany.

– No i macie swoje jeszcze lepiej – ironicznie rzucił Bartek, który lata temu był moim opiekunem podczas praktyk. – Lepiej to już było. Teraz pozostanie nam szukać innej roboty, jak tak dalej pójdzie…

– Może nie będzie aż tak źle… – westchnęła Ola ze smętnym uśmiechem.

Jeśli taka urodzona optymistka jak ona traciła ducha, to sytuacja naprawdę nie była najlepsza. Mnie też nie podobały się zmiany. Nie dlatego, że trzeba było pracować więcej czy bardziej intensywnie. Nigdy nie obawiałem się ciężkiej pracy. Lubiłem to, co robiłem. Mogłem siedzieć godzinami nad projektem, zapominając o bożym świecie, co zresztą wytykała mi żona. Lubiłem też pomagać kolegom.

Nie potrzebowałem za to żadnego wynagrodzenia ani premii. Po prostu pracowaliśmy razem. Jeśli jakiś mój pomysł czy poprawka mogły ulepszyć końcowy projekt, już to było dla mnie nagrodą. Przecież wszyscy działaliśmy na rzecz jednej firmy. Im lepiej działała, tym i dla nas lepiej. A gdy coś szwankowało, spinaliśmy się i nikt nie marudził, że musi zostać po godzinach.

– Nie wchodź, nie skończyłem! – przywitało mnie w drzwiach warknięcie Mateusza, gdy wpadłem zapytać, czy idzie coś zjeść.

– Jezu, nie świruj, to tylko ja. Mogę zerknąć i coś ci podpowiedzieć, jeśli utknąłeś…

– Daj spokój… Żebyśmy sobie obaj narobili kłopotów? Nie, dzięki. Zaraz pójdzie plotka, że sobie nie radzę, że potrzebuję pomocy, i wylecę. Niepotrzebny mi taki stres.

– Zawsze możesz spytać szefa! – mrugnąłem do niego.

– Ta, już Bartek wczoraj poszedł spytać o kilka szczegółów – burknął i zamknął komputer.

– No i? – dopytałem, bo ta historia zdawała się nie mieć puenty.

– No i już tu nie pracuje.

– Co? Zwolnił Bartka?!

Byłem w szoku. Akurat wróciłem z urlopu, nic nie słyszałem. Już samo to zastanawiało. Kiedyś w biurze huczało jak w ulu. Czy ktoś szedł na urlop, czy wygrał przetarg, czy wyprowadzał się… Nikt nikogo nie obgadywał, ale wiedzieliśmy o najważniejszych rzeczach. Teraz wszędzie było cicho. Nieprzyjemnie cicho, uderzyło mnie znienacka. Nikt o niczym nie rozmawiał. Nie słychać było śmiechu, gwaru rozmów nad stołami, szumu kartek, przekazywanych z rąk do rąk, żeby sprawdzić to i owo.

Ciągle miałem nadzieję

– Ale… jak to? Przecież on tu pracował ponad dwadzieścia lat! I był świetny!

– Moim zdaniem nadal jest, ale nasz nowy szef uznał, że widocznie Bartek nie czuje się na siłach, by skończyć ten projekt. A skoro stracił pazur, może w ogóle lepiej będzie, gdy poszuka szczęścia gdzie indziej – Mateusz wzruszył ramionami. – Co zrobisz…

– Ale przecież sam kazał do siebie przychodzić!

– Pewnie po to, by odsiać tych mniej pewnych siebie czy coś. Założę się, że już nikt więcej do niego z pytaniem nie zapuka – powiedział gorzko.

Powiedzieć, że atmosfera w pracy siadła, to jakby nic nie powiedzieć. Kilka osób zrezygnowało po dwóch miesiącach, kilka kolejnych w następnych tygodniach. Ja się wahałem. Ta firma była moim pierwszym i jedynym miejscem pracy. Zostawiłem w niej kawał serca i nie chciałem odchodzić. Ciągle miałem nadzieję, że Sylwester dostrzeże swoje błędy, poradzi się ojca, jak prowadzić przyjazną firmę, zmieni swoje podejście i znowu będzie tu tak jak dawniej. Skończy się nastawianie nas przeciwko sobie, wróci współpraca…

– Słuchajcie, a może zadzwonić do Andrzeja i z nim porozmawiać? – rzuciłem, gdy umówiłem się z Bartkiem i kilkoma osobami na piwo po pracy. – Może wystarczy mu powiedzieć, że jego synalek niszczy to, co Andrzej tyle lat budował. Przecież nie tylko ludzie od nas odchodzą, klientów też tracimy. Bo zdanie Sylwestra, co do najlepszych koncepcji, niekoniecznie pokrywa się z opinią zleceniodawcy. Niech Andrzej potrząśnie gówniarzem, zanim będzie za późno. Zakopał się na tej swojej cholernej działce, pieli grządki, łowi ryby i nie wie, co Sylwek wyprawia. Sądzi, że zostawił firmę i ludzi w dobrych rękach, pod opieką wykształconego faceta, który doświadczenie zdobywał za granicą, a tu… lipa.

– Jasne, leć na skargę… do tatusia – Mateusz wzruszył ramionami. – Ale już nie naszego. Myślisz, że nie wiedział, jakim typem człowieka jest jego własny syn? Może uznał, że nowe czasy wymaganą nowych porządków? Ty zostaniesz bez roboty, a oni w święta złożą sobie życzenia, łamiąc się opłatkiem.

– Roboty jest od cholery – skwitowałem. – Bartek od razu znalazł pracę. Z naszym doświadczeniem…

– Ale to już nie to samo, co było – przerwał mi Bartek. – Może rzeczywiście wyjadę do Warszawy? Żona mówi, że jak dzieci odchowane, to się nie ma co zastanawiać. A nasi chłopcy już na studiach…

– Zawsze możemy założyć własną firmę. Odejdzie mu z firmy trzy czwarte ludzi i niech sobie rysuje… Komiksy chyba! – zawołałem. – Ciekawe, kto dla niego będzie pracował.

– Znajdą się, zobacz, już sobie przyjął czterech przydupasów. Robią, co im każe, podskakują, jak im powie, że mają kicać. Znajdzie innych, których skusi kasą i korporacyjnymi zasadami. A my zostaniemy na lodzie.

Spotkałem Andrzeja na ulicy

Dobiło mnie to spotkanie, zamiast podnieść na duchu. Wróciłem do domu jeszcze bardziej przygnębiony. Żona już od dłuższego czasu dopytywała, co się dzieje. Nie chciałem jej martwić, ale wcześniej czy później będę musiał z nią poważnie porozmawiać. O tym, że muszę poszukać nowej pracy, bo w tej starej, ale z nową miotłą, już nie daję rady. Nie zwalniałem się z głupiego sentymentu.

Poza tym musiałem spłacać kredyt na dom i utrzymać rodzinę. Ale nie zostało już we mnie nic z dawnej radości. Nie budziłem się rano pełen energii, gotowy na nowy dzień. Już nie lubiłem mojej pracy, firma przestała być moim drugim domem.

Czarę goryczy przelało zwolnienie Gosi, która wróciła z urlopu macierzyńskiego. Był tort, kupiliśmy drobne upominki dla malucha… a następnego dnia dostała wypowiedzenie umowy. Nie formalnie, ale Sylwek tak ograniczył jej godziny, przeniósł na tak nieistotne stanowisko, że sama zrezygnowała. Wywalił ją, drań, w białych rękawiczkach… Tego dnia włóczyłem się po mieście. Nie miałem ochoty wracać do domu, snułem się bez celu, układając w głowie, co powiem żonie. I traf chciał, że natknąłem się na Andrzeja.

– Dareczku, jak miło cię widzieć! Jak ja się za wami stęskniłem? Co tam u ciebie? – zawołał, uśmiechając się szeroko.

Mnie nie było do śmiechu, a jego dobry nastrój sprowokował wybuch.

– Zastanawiam się, jak wyznać żonie, że chcę się zwolnić! Jak większość z tych, którzy jeszcze zostali w firmie. Mogłeś od razu nas wylać, zamiast rzucać na pastwę swojego synalka-tyrana! I jeszcze śmiesz pytać, co u mnie?! – wrzasnąłem, sprawiając, że Andrzej cofnął się o dwa kroki.

– Co takiego? – zbladł jak ściana. – Co ty mówisz?

– Dopiero zacząłem!

Wylałem z siebie wszystkie żale i pretensje. Nie musiałam kłamać czy ubarwiać. Prawda była aż nadto szokująca.

– Boże drogi… Ja nie wiedziałem, nie miałem pojęcia… Mówił, że ogarnia… To był błąd, taki błąd… – jęczał Andrzej.

A ja mówiłem. Już mnie nie obchodziło, czy się zwolnię, czy mnie wywalą. Po prostu musiałem sobie ulżyć. Następnego dnia, bez zapowiedzi, w drzwiach firmy stanął Andrzej. Przywitał się ogólnie i poszedł prosto do swojego dawnego gabinetu. A potem… Takiej awantury, jaką urządził synowi, te mury dotąd nie słyszały! Obawialiśmy się, że zawału albo wylewu dostanie, tak się darł. Aż się zapowietrzał, aż ochrypł. A klął… Uch, nawet nie wiedziałem, że tak umie. Gdy skończył, wyszedł na korytarz i zwołał zebranie.

– Bardzo was wszystkich przepraszam za to, że pozostawiłem was w rękach tak niekompetentnego gamonia, jakim okazał się mój syn. Jak widać, geny to nie wszystko. Albo władza mu do głowy uderzyła. Od dziś wracamy do pracy według dawnego porządku. Koniec z emeryturą, chyba ciągle jestem tu potrzebny. A ty… – wskazał palcem na syna – zaczniesz u mnie od parzenia kawy. Albo możesz wynosić się do Anglii, jeśli tak wolisz. Mam to gdzieś.

Bartek wrócił do zespołu, Gosia też

Podobnie jak kilka innych osób, które wcześniej zrezygnowały. Miejsce było, bo Andrzej zwolnił klakierów, których zatrudnił Sylwek. Wszystko się normuje, powoli, bo nie od razu odzyskaliśmy dawną komitywę i zaufanie. Niszczy się łatwo, odbudować to jest znacznie trudniej.

– Dzięki, że wtedy na mnie nawrzeszczałeś – powiedział Andrzej, gdy wręczał mi kopertę ze sporą premią pod koniec miesiąca. – Czułem się stary i niepotrzebny, chciałem ustąpić miejsca nowemu pokoleniu, świeżym pomysłom…

– Twoich zasad i stylu nie da się zastąpić.

Tak mi mów! Starość ma się w głowie, ale jak ją sobie przewietrzyłem, jak się wynudziłem, a ty mi na dokładkę dałeś motywacyjnego kopa, od razu młody duch wrócił. Jakby co, znowu mi nawymyślaj.

– Masz to jak w banku, szefie. 

Czytaj także:
„Myślałam, że mój szef to samolubny drań, który zdradza żonę z głupoty czy dla rozrywki. Ale on to robi, bo... ma powód”
„Mój szef uważał, że to kobieta powinna zajmować się dzieckiem. Gdy znów wziąłem zwolnienie na opiekę, zwolnił mnie”
„Mój szef to nadęty bufon, który ma podwładnych za bandę nierobów. W końcu dopadła go karma i najadł się wstydu”

Redakcja poleca

REKLAMA