Nigdy nie sądziłem, że w XXI wieku pracodawcy nadal myślą kategoriami rodem ze średniowiecza!
Wszystko zaczęło się właściwie niewinnie. Ot, usłyszałem od dyrektora kilka złośliwych uwag na temat tego, że postanowiłem wykorzystać dwa tygodnie przysługującego mi na syna urlopu „tacierzyńskiego”. Nawet chciał mnie przekonać, żebym się nie wygłupiał z tą nowoczesnością; że dla dziecka będzie lepiej, gdy zostanie z nim dłużej matka. W końcu jednak musiał się zgodzić. Nie miał wyjścia.
Za to kiedy wróciłem z urlopu, dowiedziałem się, że już nie pracuję nad projektem, który realizowałem od kilku miesięcy. Byłem zły, bo włożyłem w niego mnóstwo pracy i liczyłem po jego ostatecznej realizacji na niezłą prowizję. Podstawową pensję miałem raczej niską i zarabiałem głównie właśnie dzięki prowizjom. Dyrektor doskonale o tym wiedział, ale oświadczył, że to ważny projekt i jako taki nie mógł zostać bez szefa aż na dwa tygodnie. Zacisnąłem zęby i nic więcej nie powiedziałem.
Pozbawił mnie dużej części zarobku
Trzy miesiące później nasz synek dość ciężko zachorował. Moja żona, Ula, pracowała w jednym z biur Unii Europejskiej w Polsce i tam było nie do pomyślenia, żeby ktoś robił jej trudności z opieką nad dzieckiem. Ale nawet u nich pracownik, który często świecił nieobecnością na swoim stanowisku pracy, nie mógł liczyć na awans, a co za tym idzie – podwyżkę. Dlatego braliśmy zwolnienie na dziecko na zmianę, tydzień w tydzień.
Po kolejnym tygodniu zwolnienia wezwał mnie dyrektor.
– Proszę, to twoje wypowiedzenie – wręczył mi plik kartek.
– Ale... za co?
– Ostatnio cię więcej nie ma w pracy niż jesteś. Blokujesz po prostu miejsce dla innych.
– Biorę zwolnienia na dziecko. Nie macie prawa...
– Wiem. Dlatego to twoja nowa umowa – wręczył mi kolejny plik kartek. – Będziesz u nas od dzisiaj office managerem. Pensja oczywiście pozostaje taka sama...
– Dobrze pan wie, że moja pensja to tylko część wynagrodzenia. Jako „offisiak” nie będę dostawał żadnej prowizji za projekty...
– Co z tego? – prychnął. – I tak nie masz czasu na ich realizację. Zamiast wziąć się do roboty i odciążyć żonę, to ty się chcesz bawić w nowoczesnego tatusia.
Coraz częściej byłem gościem w domu
Do dyrektora nie docierało, że moja żona chce, żebym ja też czasem został z dzieckiem. Bo według niego kobieta marzy tylko o tym, żeby mąż dobrze zarabiał, a ona mogła zająć się wychowaniem potomstwa. On uważa, że kobieta i kariera nie idą w parze.
Najchętniej rzuciłbym mu tą nową umową w twarz. Ale nie stać mnie było na rezygnację z pracy. Zostałem więc office managerem – i zacząłem szukać nowej pracy. Dość szybko dostałem zaproszenie w kilka miejsc na rozmowę. Wszędzie jednak uczciwie przyznawałem, co jest powodem chęci odejścia z dotychczasowej firmy. I nigdzie nie spotkałem się z najmniejszym zrozumieniem. Ba, nawet kobiety, z którymi rozmawiałem, były zdziwione faktem, że chcę być... tatą.
Dyrektor skądś się dowiedział o moich poszukiwaniach. A ponieważ jakoś nie przychodziłem do niego z wypowiedzeniem, rozumiał, że nie mam żadnych ofert. Dlatego poczuł się panem sytuacji. Zaczął pomału dokładać mi nowe obowiązki, jakby sprawdzając, ile wytrzymam. I choć szczęśliwie nasz syn przez dłuższy czas nie chorował i żadne z nas nie musiało brać zwolnienia, to i tak nie wyrabiałem się z pracą i coraz częściej byłem gościem w domu.
Nie tylko mnie było ciężko. Przez moje późne powroty Ula miała więcej tyrania w domu.
– Wiesz, trzeba chyba coś zmienić z tą twoją pracą – powiedziała w końcu któregoś wieczoru.
– Przecież cały czas próbuję!
– Może nie tędy droga. Może po prostu powinieneś się zwolnić i zająć domem.
– Uleńko, nie żartuj...
– Nie żartuję. Mnie się teraz szykują dwa większe projekty. Jeśli je wezmę, pieniędzy będziemy mieli dość. Ale jeśli będziesz pracował jak do tej pory, to nie dam sobie z nimi rady...
– No ja rozumiem. Tylko...
– Przecież nie jesteś takim idiotą jak ten twój dyrektor i nie wierzysz w to, że to kobieta musi siedzieć w domu i wychowywać dzieci! A może sam chcesz robić karierę, tak się realizować?
Przyznałem jej rację, choć trochę się bałem, czy poradzę sobie ze wszystkimi obowiązkami. Pomyślałem jednak, że gorzej niż teraz w pracy to już i tak nie będę miał. Dlatego z prawdziwą radością wkroczyłem kilka dni później do gabinetu dyrektora i wręczyłem mu wypowiedzenie. Skrzywił się i powiedział z lekceważeniem:
– Czyli jednak gdzieś cię przyjęli! Tylko nie licz, że utrzymasz tę robotę za długo. Z twoim podejściem do pracy...
– Niech pana o to głowa nie boli. Dostałem dożywotni etat.
– Jako kto?!
– Jako troskliwy ojciec. Ale pan i tak tego nie zrozumie.
Czytaj także:
„Synowa jest pielęgniarką, a w domu smród, brud i chaos. Nie chce być złośliwą teściową, ale czas dać jej lekcję życia”
„Pomogłam samotnej matce w potrzebie i los mi to wynagrodził. Dostałam najcenniejszy skarb: wyczekaną córkę i wnuczkę”
„Osiedlowe plotkary zaglądają mi do łóżka i węszą sensację. Wprawdzie mam 65 lat, ale też mam prawo się zakochać”